Victor Hugo wciąż jeszcze przede mną – razem z Tołstojem i paroma innymi gentlemanami czeka na lepsze czasy, a mianowicie na moment, w którym raz na zawsze wygrzebię się ze stosu przeróżnych podręczników i książek niewiele w moim rozumieniu mających wspólnego z literaturą. Niemniej jednak, w obecnej sytuacji niemożliwe byłoby uparte trwanie przy zasadzie: najpierw książka, potem jakiekolwiek adaptacje. Bo jak tu nie ulec, kiedy z plakatów oślepiają chwałą takie nazwiska? Jak tu nie ulec, kiedy zwiastun przyprawia o dreszcze? I tak naprawdę – po co się wzbraniać, odmawiać sobie przyjemności? Nie oszukujmy się, z dużym prawdopodobieństwem świat się zdąży skończyć, zanim Nędznicy wreszcie wpadną mi w ręce…
musical
Halloween tuż – tuż, we wszystkich szanujących się restauracjach można dostać dynię niemal w każdej postaci… Mi jednak Halloween nawet bardziej niż z dynią kojarzy się z… Timem Burtonem. Chociaż – powiedzmy sobie szczerze – niewiele jest takich rzeczy, które mi się z nim nie kojarzą ani trochę.