Złudzenia i niespodzianki – Wiedźmin: serial vs książka – odcinek #4

by Mila

W ramach Wiwisekcji Na Wiedźminie czas zmierzyć się z czwartym odcinkiem serialu zatytułowanym O bankietach, bękartach i pochówkach, w którym cała trójka naszych głównych bohaterów też musi się z czymś zmierzyć… Głównie ze złudzeniami na temat swojego dotychczasowego życia. Zobaczmy, dokąd zaprowadzą ich te autorefleksje. [Tekst w oczywisty sposób zawiera spoilery].

W czwartym odcinku po raz pierwszy bierzemy na warsztat aż dwa opowiadania – bo zarówno wątek Geralta, jak i wątek Ciri wyraźnie nawiązują do obszernych fragmentów książek. Zobaczymy więc, ile z uczty w Cintrze opisanej w opowiadaniu Kwestia ceny przedostało się do serialu, a także sprawdzimy, jak scenarzyści potraktowali wizytę Ciri w Brokilonie, o której mówi opowiadanie Miecz przeznaczenia. Spoiler alert: będę narzekać.

Niebezpieczna zabawa z przeznaczeniem

Wątek Geralta rozpoczyna się od całkiem zabawnej sceny, w której pewien człowiek w karczmie opowiada o ataku wodnego potwora i o tym, jak wiedźmin z nim walczył i został połknięty. Pogłoski o śmierci wiedźmina oczywiście były przesadzone, bo za chwile zobaczymy, jak cały uwalony wnętrznościami potwora wparuje do karczmy – ale na uwagę w tej scenie zasługuje skrzętnie notujący szczegóły tej opowieści Jaskier oraz publika ewidentnie zaznajomiona z przebojem sezonu i chórem śpiewająca Toss a coin to your witcher tudzież Grosza daj wiedźminowi. Po tym niepodważalnym dowodzie, że z Jaskra jest całkiem niezły specjalista od PR-u i reklamy, dostajemy rozmowę barda z wiedźminem, w której Geralt zostaje poproszony o odwdzięczenie się i wystąpienie w roli ochroniarza Jaskra na uczcie w Cintrze.

Tu mamy pierwszą ważną różnicę względem książki. W opowiadaniu Kwestia ceny Geralt trafia do Cintry na wyraźne zaproszenie królowej Calanthe, która z góry ukartowała sytuację i doszła do wniosku, że przyda jej się zabójca potworów. Tutaj Geralt zostaje wplątany w ścieżki przeznaczenia trochę przez przypadek – właściwie wyłącznie dlatego, że Jaskier żadnej damie nie przepuści, niezależnie od tego, czyją byłaby żoną i czyj gniew to na niego ściągnie. Serial dość konsekwentnie zdaje się unikać sytuacji, w których Geralt jest wzywany i zatrudniany bezpośrednio przez królów – trudno powiedzieć dlaczego, bo przy tym, jaką cieszy się już sławą, nie byłoby niczym dziwnym, żeby po jego usługi sięgali ci najwyżej postawieni.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Niezależnie od tego, kto go zaprosił, Geralt zostaje wystrojony w eleganckie fatałaszki – w książce przez ludzi królowej, w serialu przez Jaskra, z którym przy okazji odbywa rozmowę o tym, że niczego nie chce od życia, a już tym bardziej nie chce wiązać swojego losu z nikim, kto by go potrzebował… No to się chłopak wkrótce zdziwi, jak szybko można zmienić zdanie. Wiedźmin trafia na ucztę z okazji 15 urodzin Pavetty, podczas której mają zostać zaprezentowani kandydaci na męża królewny. Tu znów mamy pewną różnicę w stosunku do książki. W opowiadaniu Geralt przez większą część imprezy występuje incognito, jako wielmożny Ravix z Czteroroga z wymyślnym rodowym herbem z panną siedzącą na niedźwiedziu, co wprowadza do tekstu trochę humoru. Serial postanawia jednak obejść się z tematem nieco inaczej i używa humoru, demaskując Geralta już w pierwszych minutach uczty. Przy okazji dowiadujemy się, że Geralt i druid Myszowór ze Skellige (tutaj wyglądający cokolwiek mało po druidzku) skądś już się znają – podczas gdy w książce poznali się dopiero na uczcie ku czci Pavetty. Myszowór trochę oprowadza wiedźmina po imprezie, podpowiadając, kto jest kim. Poznajemy Pavettę, która wygląda mniej więcej jak książkowa Pavetta, z tą różnicą, że od początku karnie siedzi przy stole, zamiast zaliczyć strategiczne spóźnienie i wywołać oszałamiające wrażenie na wszystkich zaproszonych. Rzucamy okiem na rudego Cracha an Craite, który szykowany jest na męża Pavetty i przyszłego króla Cintry, oraz jego wuja Eista Tuirseach, który sprawia wrażenie bardzo rycerskiego i lubiącego towarzystwo kobiet. To z grubsza zgadza się z książką, chociaż serialowy Eist trochę bardziej ciągnie w stronę romantycznego kochanka niż wychowanego lepiej niż inni wojownika, może wręcz wydawać się nieco ugładzony – choć możliwe, że odnosimy takie wrażenie w zestawieniu jego postaci z królową Calanthe. Myszowór sprzedaje nam plotkę o romansie Eista z Calanthe, ale także kreśli polityczny kontekst – Calanthe, jako niezależna i ambitna kobieta nie chce drugi raz żyć w cieniu męża, konsekwentnie odrzuca więc kolejne oświadczyny Eista. Choć prawdopodobnie nie ma się czego obawiać, bo zarówno książkowy, jak i serialowy Eist nie bardzo ma ochotę na rządzenie.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Tą osobą, która w serialu efektownie spóźnia się na ucztę, jest sama królowa. Wparowuje na salę prosto z pola bitwy, w zbroi, umazana krwią i żądając piwa – być może serial chce nam w ten dość toporny sposób pokazać, że jest silną, zbuntowaną babką, a być może to sama Calanthe urządza wszystkim zebranym mały pokaz siły. Serialowa kreacja Calanthe znacząco odbiega od książki, zaczynając już od samego jej wyglądu – kobiety w tej rodzinie były raczej wszystkie do siebie podobne, miałoby więc trochę więcej sensu, gdyby królowa zgodnie z książką też była popielatowłosa i zielonooka jak jej córka i wnuczka. Serialowa Calanthe jest dużo bardziej bezpośrednia i niepokorna niż ta książkowa – obie mają cięty język, są konkretne, niecierpliwe i gardzą patriarchalną tradycją, ale królowa, którą znamy z książek, potrafiła rzucać groźby z pięknym uśmiechem na ustach i po mistrzowsku wykorzystywała zarówno swój królewski majestat, jak i urodę. Była jedną z tych błyskotliwych kobiet, które nauczyły się bezbłędnie nawigować, a nawet rządzić w męskim świecie, który najchętniej zepchnąłby je do podrzędnej roli. Jako kobieta miała ograniczone środki i pole manewru, ale potrafiła je wykorzystać skutecznie i z klasą. Serialowa Calanthe (zwłaszcza w tym odcinku, bo później jest nieco bardziej stonowana) zdaje się nie czuć zbyt dobrze w kobiecej roli, jest bardziej chłopczycą, ostentacyjnie rozprawia o tym, że niewygodnie jej w gorsecie (co jest zupełnie trzeźwą uwagą, ale raczej rzadko wygłaszaną publicznie przez królowe), nie przebiera w słowach, niespecjalnie dba o konwenanse, sprawia wrażenie, jakby dużo lepiej niż na swoim tronie miała się czuć w karczmie pełnej wojowników. Można podejrzewać, że tak poprowadzona, niepokorna i wyłamująca się ze stereotypów postać prawdopodobnie w zamyśle twórców miała bardziej przemówić do współczesnego widza. Jest w tym jakiś sens i przyznaję, że na pierwszy rzut oka było to nawet ciekawe – ale jednocześnie taka uwspółcześniona i gardząca konwenansami kobieta u władzy trochę dziwnie wygląda w paraśredniowiecznym kostiumie, w jaki ubrany jest cały serial. O tym, jakoby Calanthe była dobra w nawigowaniu rządzonej przez mężczyzn rzeczywistości, musimy się dowiadywać z dialogów, bo jej zachowanie jakoś specjalnie tego nie podkreśla.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Wróćmy jednak do Geralta, który w przeciwieństwie do królowej stara się zachowywać pozory i grać ułożonego, choć idzie mu to z różnym skutkiem… Nie może się powstrzymać od rzucania kąśliwych uwag i obalania mitów o swoich przygodach obficie podkoloryzowywanych przez Jaskra w słynnych balladach. Kiedy królowa dowiaduje się o jego obecności i szybko kalkuluje, że wiedźmin może jej się przydać, Geralt zostaje posadzony na honorowym miejscu obok Calanthe. Przeprowadza z nią z grubsza zgodne z duchem książki rozmowy czy raczej słowne przepychanki o tym, do czego można wynająć wiedźmina i że raczej nie jest to mordowanie niewygodnych dworzan ani gości. W międzyczasie herold przedstawia kolejnych pretendentów do ręki Pavetty, a my przy okazji dostajemy trochę kontekstu politycznego – dowiadujemy się, że w pogardzanym jeszcze Nilfgaardzie władcy zmieniają się szybciej niż pory roku. Zatrzymajmy się na chwilę przy heroldzie – bo mamy tu małe cameo polskiego aktora, Marcina Czarnika, którego uwielbiam za rolę w Artystach (a o tym, dlaczego musicie ich nadrobić, piszę tutaj). Zapamiętajcie to nazwisko, bo jeszcze o nim w tym odcinku usłyszycie!

W pewnym momencie na ucztę wpada zakuty w zbroję człowiek i przedstawia się jako Jeż z Erlenwaldu – tu muszę wyrazić ubolewanie, że serialowa zbroja Jeża nie jest jakoś specjalnie najeżona kolcami, to był bardzo ciekawy detal. Ale w tym, jak rozegrana jest wizyta Jeża, serial poczyna sobie dużo śmielej, niż tylko usuwając mu kolce ze zbroi. W książce napięcie w tej sytuacji było budowane stopniowo. Na uczcie pojawił się niespodziewany gość, początkowo został potraktowany z umiarkowanym, ale jednak szacunkiem. Królowa przyjęła jego wyjaśnienie o złożonych ślubach i pozwoliła nie odsłaniać twarzy – choć po cichu knuła już, jak zaaranżować sytuację, by Jeż sam musiał ujawnić swoją jeżową naturę. Calanthe pozwoliła mu również przedstawić swoją sprawę, a on zaczął jak należy – od początku swojej historii. Opowiedział o tym, jak uratował króla, jak zażądał zapłaty Prawem Niespodzianką, i oświadczył, że przyszedł po swoje i chce zabrać Pavettę. Dopiero w miarę opowieści Jeża i reakcji królowej, która coraz bardziej szczuła zebranych na Jeża, na sali wybuchła wrzawa, a potem kłótnie o Prawie Niespodzianki, prawie do Pavetty, dotrzymywaniu danego słowa i przeznaczeniu. Calanthe wykorzystała podstęp, po cichu każąc przestawić zegary, by wcześniej wybiły północ i zwolniły Jeża z przysięgi ukrywania twarzy – co zmusiło go odsłonienia zwierzęcego oblicza. Dopiero, gdy Pavetta oświadczyła, że kocha Jeża, a ten chciał upokorzyć królową, żądając, by sama doprowadziła do niego córkę, Calanthe straciła cierpliwość i nie mogąc się doczekać reakcji od Geralta, wezwała straż. Dopiero tutaj w książce nastąpiła bitka i totalne szaleństwo.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Twórcy serialu ewidentnie uznali, że nie będą się tak z Jeżem patyczkować. Niespodziewany gość już na wstępie oświadcza, że chce się żenić z Pavettą. Kiedy mówi, że nie odsłoni twarzy ze względu na złożone śluby, Eist zrywa mu hełm z głowy siłą – co trochę chyba nie do końca mieści się w postaci Esita, tym bardziej, że za chwilę będzie Jeża bronił, przyznając słuszność jego żądaniom w związku z odwiecznym Prawem Niespodzianki. Na widok jeżowej mordy Jeża Calanthe natychmiast każe Geraltowi go zabić, a ten zgodnie ze swoim sumieniem odmawia, nie chcąc zabijać inteligentnych stworzeń. Calanthe woła więc straże, a Jeż dopiero parując ciosy strażników, wygłasza zdanie, że Pavetta jest mu przeznaczona Prawem Niespodzianki. Tyle wystarczy, żeby cała sala kandydatów do ręki Pavetty praktycznie bez słowa rzuciła się na Jeża. Tak naprawdę więc jeszcze serial nic nam o Jeżu nie powiedział, a już spuścił mu łomot, chyba za sam fakt posiadania jeżowej mordy. To, co ma tutaj oparcie w książce, to właściwie tylko fakt, że Geralt i Eist rzucają się Jeżowi na ratunek, ten ostatni uzbrojony w ułamaną nogę od krzesła. Zniecierpliwiona Calanthe sama wkracza do akcji, krzyżując miecz z wiedźminem i żądając spokoju. Dopiero, kiedy Pavetta podbiega do Jeża i sytuacja robi się cokolwiek niezręczna, królowa uznaje, że może jednak należy przybysza chociaż wysłuchać.

Jeż zwany przez Pavettę Dunym opowiada więc, że w dzieciństwie rzucono na niego klątwę, przez którą za dnia aż do północy zamienia w szkaradę. Streszcza, jak to ileś lat później uratował męża Calanthe przed śmiercią i jak w myśl starej tradycji w ramach zapłaty zażądał tego, co król zastanie po powrocie do domu, a czego się nie spodziewa – a tak się składa, że niezbyt biegły w liczeniu do dziewięciu król nie spodziewał się dziecka, którego spodziewała się jego żona. Pavetta i Jeż bez żadnej żenady przed wszystkimi opowiadają o swojej miłości, a Eist i Myszowór dają nam mały wykład o Prawie Niespodzianki i o tym, że należy dotrzymać słowa, bo inaczej przeznaczenie może się cokolwiek zirytować i wymierzyć wszystkim zainteresowanym karę. Co ciekawe, Geralt nie zostaje tutaj wystarczająco wykorzystany jako osoba, która sama prawdopodobnie była Dzieckiem Niespodzianką, więc powinna mieć co nieco do powiedzenia w tej sprawie – jak zobaczymy w kolejnych odcinkach, serial chyba zarzucił ten motyw, skupiając się raczej na tym, że to matka oddała Geralta na wychowanie wiedźminom. Cały wkład Geralta w tę dyskusję ogranicza się więc do cynicznego stwierdzenia, że przeznaczenie to stek bzdur, ale jeśli jakaś obietnica padła, to należy jej dotrzymać. Calanthe nie daje jednak za wygraną – udając, że zmiękła, podchodzi do Jeża i próbuje dźgnąć go sztyletem.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

W tym momencie rozpętuje się magiczne piekiełko. Pavetta uznaje za stosowne ujawnić swoje magiczne zdolności, zaczyna krzyczeć i bucha nieokiełznaną mocą. Tutaj też serial odchodzi od książki – w opowiadaniu krzyk Pavetty stopniowo przechodził w coraz bardziej nieludzki, jej moc była surowa, nieopanowana, napędzana przez coś na kształt histerycznego ataku emocji. Dopóki krzyczała, wszystko wokół fruwało, łącznie ze stołami, naczynia się tłukły, ludzie padali na ziemię. Serial też zaczyna od krzyku, ale bardzo szybko z niego rezygnuje i wkrótce widzimy, jak Pavetta lewituje, trzymając za ręce Duny’ego, który wcale nie wygląda na zaniepokojonego sytuacją, i mruczy coś w Starszej Mowie, zupełnie tak, jakby rzucała zaklęcia, podczas gdy wokół nich cały czas szaleje magiczne tornado. To kompletnie nie pasuje do obrazu królewny, która nigdy nie uczyła się panowania nad magią… Najwyraźniej ładny obrazek w postaci pary trzymającej się za ręce wygrał tu z jakąkolwiek logiką.

Myszowór i Geralt starają się zapanować nad sytuacją i wytrącić Pavettę z transu. Niestety nie jest nam dane zobaczyć, jak Geralt zostaje uderzony pieczonym bażantem, zresztą serial niespecjalnie przywiązuje wagę do pokazania nam zniszczeń dokonanych przez Pavettę. Ostatecznie druid i wiedźmin odwracają uwagę dziewczyny i sytuacja się uspokaja. Calanthe idzie po rozum do głowy i oświadcza, że uszanuje przeznaczenie – w czym akurat wydaje się rozsądniejsza, a może po prostu mniej zawzięta, niż jej książkowa wersja. W opowiadaniu królowa w tym momencie dalej chce nasyłać na Jeża straże, ale ten przemienia się w całkiem niebrzydkiego mężczyznę wraz z nastaniem północy. W serialu przemiana Jeża nastąpi dopiero wraz ze zdjęciem klątwy – a klątwa pryśnie w momencie naprędce zorganizowanego ślubu Pavetty i Duny’ego. Nie jest to jedyny ślub tego wieczora – Calanthe również błyskawicznie wychodzi za Eista. Opowiadanie sugeruje nam tutaj, że zbliżyło ich do siebie zagrożenie życia podczas magicznego ataku królewny, ale dalsze tomy wiedźmińskiej sagi podpowiadają, że Calanthe właściwie mogła dokonać w głowie szybkiej kalkulacji. Byłoby raczej mało prawdopodobne, by jej poddani zaakceptowali jako króla przybłędę znikąd, który jeszcze niedawno był cały najeżony kolcami, małżeństwo z Eistem nagle zaczęło więc wyglądać dużo korzystniej – nawet jeśli ostatecznie miałoby się okazać, że to wciąż kobieta dzierży stery, a Eist niespecjalnie ma ochotę na rządzenie. Taką czy inną drogą sojusz ze Skellige zostaje osiągnięty.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Następuje czas podziękowań – Duny chce się odwdzięczyć Geraltowi za uratowanie życia. Ten początkowo próbuje uniknąć tematu, ale naciskany rzuca, że on też skorzysta z Prawa Niespodzianki – a robi to trochę takim tonem, jakby nie miał innego pomysłu na to, czego innego mógłby zażądać. Książkowy Geralt zdaje się być w tym momencie trochę bardziej świadomy tego, na jaki krok się decyduje. Ten serialowy prowokacyjnie oświadcza natomiast, że przeznaczenie może iść się chędożyć… Tyle że w tym momencie Pavetta wymiotuje i wszyscy już wiemy, że Duny rzeczywiście ma coś, czego się nie spodziewał. Opowiadanie kończy się w tutaj oświadczeniem Geralta, że wróci do Cintry za sześć lat, sprawdzić, czy przeznaczenie było dla niego łaskawe. Serial znów za to podkreśla niechęć wiedźmina do całej koncepcji przeznaczenia i ustami Myszowora daje nam wykład o tym, że jeśli Geralt będzie się bał przeznaczenia albo próbował z nim walczyć, to ściągnie na siebie, a prawdopodobnie także i na Dziecko Niespodziankę, straszny los. Serial trochę więc sugeruje nam tutaj, że opór Geralta może być odpowiedzialny za wszystkie nieszczęścia, jakie spadły na Kontynent kilkanaście lat później. Wygląda na to, że zmierzamy tutaj do równomiernego rozłożenia odpowiedzialności pomiędzy całą trójkę głównych bohaterów – dopiero co w poprzednim odcinku sugerowano nam, że to życiowe wybory Yennefer miały wpływ na późniejsze losy Nilfgaardu i całego Kontynentu. A Ciri… cóż, Ciri zdaje się być odpowiedzialna z samego tylko faktu, że się urodziła i to w dodatku z magicznymi zdolnościami.

Żeby nie było zbyt subtelnie, prosto z tych ostrzeżeń pod adresem Geralta dostajemy przejście na płonącą kilkanaście lat później Cintrę, gdzie widzimy Myszowora w nilfgaardzkiej niewoli i Fringillę, która dokonuje dość obrzydliwego obrzędu magicznego z życiem skóry martwej Calanthe oraz flaków czarodzieja – i odkrywa, gdzie znajduje się Ciri.

Tajemnice magicznego lasu

A Ciri znajduje się w Brokilonie – magicznym, niedostępnym lesie zamieszkałym przez ostatnie żyjące driady. Już w poprzednim odcinku widzieliśmy, jak las ją wzywa, teraz zaś Ciri dostaje się do środka i spotyka jego tajemnicze mieszkanki. Nie będę ukrywać, to nie jest mój ulubiony wątek. Przede wszystkim dlatego, że przy przesunięciach, jakie dokonały się na linii czasowej względem książki, upychanie Brokilonu w serialu nie ma żadnego fabularnego sensu – co najwyżej służy za wzbogacenie świata przedstawionego, by pokazać, że żyją w nim różne rasy humanoidalnych istot.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

W książce Ciri trafia do Brokilonu w opowiadaniu Miecz przeznaczenia. Jest wtedy dużo młodsza, ma zaledwie kilka lat. Znalazła się w okolicy dzięki temu, że królowa Calanthe wykonywała dyplomatyczne ruchy sugerujące, że być może wyda swoją wnuczkę za syna króla Verden. Ciri jednak nie polubiła chłopca, tupnęła nóżką, że ona wcale nie chce być niczyją żoną, i uciekła z zamku. Przez przypadek trafiła do Brokilonu i błąkała się po nim samotnie, podczas gdy poszukujący jej dworzanie padali pod strzałami zawzięcie broniących swojego lasu driad. W tym samym czasie z poselstwem od innego króla zmierzał do władczyni Brokilonu Geralt. Eskortowany do serca lasu przez młodą driadę natknął się na małą Ciri i uratował jej życie przed skolopendromorfem. Postanowili zabrać ze sobą dziewczynkę do królowej driad, by zdecydowała, co z nią zrobić. Geralt i Ciri mieli więc trochę czasu podczas wspólnej wędrówki przez las, żeby się trochę poznać, polubić i nawiązać ze sobą więź. Nie zdawali sobie sprawy, kim dla siebie są, a jednak coś ich ze sobą połączyło. Ciri nie chciała powiedzieć, skąd pochodzi. Geraltowi jej twarzyczka wydała się dziwnie znajoma, ale nie umiał skojarzyć, gdzie właściwie mógł ją wcześniej widzieć (podpowiedź: w twarzach Calanthe i Pavetty). Podczas rozmów z driadą pod adresem Geralta nie padło z kolei słowo wiedźmin, a mała Ciri, która podsłuchała kiedyś od jednej z dam dworu, że jest przeznaczona jakiemuś białowłosemu wiedźminowi, nie bardzo zresztą rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi, też nie skojarzyła, że właśnie znajduje się w towarzystwie swojego przeznaczenia. Mimo to oboje zbliżyli się do siebie. Mrukliwy wiedźmin o miękkim sercu i smarkata, buntownicza mała księżniczka w pełnych ciepła, humorystycznych scenach zaprzyjaźniali się ze sobą, a czytelnik miał okazję poznać ludzką stronę Geralta i zadziorny charakterek Ciri. Geraltowi było żal, że driady najpewniej zamienią dziewczynkę na jedną z nich i na zawsze zatrzymają w tym lesie – młode driady czystej krwi rodzą się rzadko, przede wszystkim dlatego, że driady to same kobiety i cały proces wymaga dopływu genów z zewnątrz. Wiele z nich umiera potem w wojnie z ludźmi, driady nie przepuściłyby więc okazji, by włączyć do swoich szeregów dziewczynkę, która sama weszła do ich lasu. Przemiana odbywa się dzięki magicznym Wodom Brokilonu – po ich wypiciu śmiertelnik (przynajmniej częściowo) zapomina, kim był do tej pory, i staje się uległy. Okazało się jednak, że na przepełnioną magią i naznaczoną przeznaczeniem Ciri Wody Brokilonu nie podziałały. Po tym, jak usłyszała, że Geralt jest wiedźminem, i skojarzyła fakty, nawet po wypiciu magicznego napoju wciąż powtarzała, że nie może tu zostać i musi pójść z Geraltem, bo jest mu przeznaczona. Geralt też zorientował się, z kim ma do czynienia, kiedy driady znudzone jego ględzeniem, że przeznaczenie nie istnieje, podały mu Wody Brokilonu, które wywołały u niego wizje – zobaczył Cintrę, tę, którą odwiedzał kilka lat wcześniej, i tę, która będzie płonąć kilka lat później. Ostatecznie driady odesłały Ciri razem z Geraltem, pouczając go o sile przeznaczenia – ale ten, choć bardzo dziewczynkę polubił, przy pierwszej okazji oddał ją pod opiekę Myszowora, przekonany, że kroczy za nim śmierć i że nie może narażać życia księżniczki.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Echa tych rozterek Geralta rzeczywiście pobrzmiewają w tym odcinku, ale dla wszystkiego innego, co było w tym opowiadaniu naprawdę ważne, zabrakło w serialu miejsca… A ma to dosyć poważne konsekwencje dla fabuły – a przede wszystkim dla relacji Geralta i Ciri. W serialu nie mają okazji nawet się poznać aż do finałowego odcinka. Po rzezi Cintry Geralt szuka Ciri właściwie tylko z poczucia odpowiedzialności za złączone z nim losem Dziecko Niespodziankę – brakuje tutaj tego osobistego aspektu, sympatii, jakiegoś ojcowskiego uczucia, które serial mimo wszystko próbuje nam sugerować w dialogach, choć tak naprawdę nie miało się skąd wziąć. Ciri z kolei błąka się po świecie, nie wiedząc, kogo właściwie szuka. Ma tylko informację, że jakiś Geralt z Rivii jest jej przeznaczeniem – ale co to znaczy i kim jest ten Geralt? Serial chyba próbuje nam wmówić, że sama magiczna, niewidzialna siła przeznaczenia wystarczy za motywacje bohaterów… Książkowa Ciri, błąkając się po rzezi Cintry, liczyła na to, że Geralt ją odnajdzie, bo dobrze już wiedziała, że jest przy nim bezpieczna, nie kierowało nią tylko pociągające za sznurki przeznaczenie, ale własne życiowe doświadczenie i sympatia do wiedźmina. Tymczasem kiedy serialowa Ciri ugania się po kontynencie za Geraltem albo kiedy przychodzi jej podjąć decyzję, czy zostać w Brokilonie, czy szukać dalej, trudno właściwie powiedzieć, co nią kieruje. Jeśli szukała Geralta tylko dlatego, że jego imię było ostatnią stałą rzeczą, jaka jej w życiu została, to driady przecież też mogły dać jej stałość i bezpieczeństwo. I miały nad Geraltem tę przewagę, że były obok. Sprowadzając prawie całą wieź Geralta z Ciri do podszeptów przeznaczenia, serialowi twórcy odzierają ją z bardzo ważnej warstwy, a na dodatek sprawiają, że wydaje się dość nielogiczna, sztucznie wykreowana przez siły wyższe. I bardzo brakuje w niej tego życiowego oparcia w prawdziwym kontakcie międzyludzkim.

Oczywiście przy osi czasu, jaką przyjął sobie serial, trudno byłoby po prostu wprowadzić teraz Geralta do Brokilonu – to skróciłoby serial o dobrych kilka odcinków. Ale może w takim razie w ogóle należało z tego Brokilonu zrezygnować… Bo tak naprawdę niewiele wnosi do fabuły i rozwoju bohaterów, a dla osób znających opowiadanie jest po prostu strasznie uwierającą drzazgą, której nie sposób się nie czepiać…

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Serialowa Ciri wbrew wszelkiej logice, a także trochę wbrew geografii trafia jednak do Brokilonu. Magiczna aura otaczająca las pokazywana jest nam głównie za pomocą światła i klimatu – podczas gdy poza granicami Brokilonu panuje zima, w środku jest ciepło, a słońce daje dużo bardziej miękkie światło. Nie zobaczymy imponującej siedziby driad, gdzie na wielkich drzewach wiszą utkane z żywych gałęzi domki – dostajemy zaledwie parę drzew i kilka driad, które też nie przypominają swoich książkowych pierwowzorów. Są dużo bardziej ludzkie, patrząc na niektóre z nich, trudno uwierzyć, że kiedy stąpają po lesie, pod ich stopami nie łamie się ani jedna sucha gałązka. Chociaż pojawiają się na ekranie znienacka, niespecjalnie widać po nich, żeby miały się świetnie kamuflować wśród liści – tak, że nawet wiedźmińskie oko nie byłoby w stanie ich zauważyć. Zamiast łuków większość z nich ma w rękach włócznie – a bardziej niż na drobniutkie, zwiewne, leśne stwory, są stylizowane na jakieś indiańskie plemię z głębi Amazonii. Rozumiem, że twórcy chcieli tutaj podkreślić ważne współczesne przesłanie, zresztą Eithne wprost opowiada Ciri o zachłannych ludziach, którzy zagarniają wszystko i zagarniają lasy – ale w mojej głowie driadom jest zdecydowanie bliżej do zielonych i nie do końca ludzkich Dzieci Lasu z Gry o Tron niż do tej serialowej wersji.

Driady przyjmują Ciri. Okazuje się też, że złapały szukającego księżniczki Darę, którego zdążyły wcześniej postrzelić z łuku – jest to jakieś nawiązanie do opowiadania, bo tam też była postrzelona męska postać, rycerz, który udał się na poszukiwania Ciri, został ciężko ranny, ale dzięki wstawiennictwu Geralta i potrzebom wyprodukowania paru małych driad został na pewien czas dopuszczony do społeczności. Tutaj o byciu ojcem małych driad nie ma ani słowa, serial zresztą nie komentuje w żaden sposób tego, że wśród driad są same kobiety – a jednak zarówno Ciri, jak i Dara dostają propozycję zostania w Brokilonie. Driady chcą im podać Wody Brokilonu, które tutaj są przede wszystkim testem na czystość intencji przybysza – jeśli ma złowrogie zamiary, zabiją go, a jeśli jest nastawiony przyjaźnie, z czasem ulżą cierpieniu i pomogą zapomnieć o traumie.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Ciri waha się, czy zostać – z jednej strony musi przecież szukać tego tajemniczego Geralta z Rivii, z drugiej jest ostatnią dziedziczką tronu, więc chyba niekoniecznie może sobie pozwolić na to, by na zawsze ukryć się wśród driad. Dzieli się swoimi wątpliwościami z Darą i przyznaje się do tego, kim naprawdę jest – i tutaj nasza bohaterka konfrontuje swoje wyobrażenia o babce i prowadzonej przez nią polityce, z brutalną rzeczywistością. Poruszony Dara z wyrzutem oświadcza, że Calanthe kazała wymordować jego elfią rodzinę – a potem decyduje, że chętnie wypije Wody Brokilonu i zapomni o tym wszystkim. Ciri dalej się waha, ale po koszmarze, w którym widzi płonącą Cintrę i ścigającego ją nilfgaardzkiego żołnierza z piórami na hełmie, również postanawia skorzystać z pomocy driad. Pije Wody Brokilonu, ale nic się nie dzieje. Nawet, kiedy driady pozwalają jej się napić bezpośrednio u źródła, nie czuje się lepiej, tylko wpada w trans, w którym nagle znajduje się na pustyni (co może być jakimś nawiązaniem do późniejszych wydarzeń z Czasu Pogardy albo do transu, w który Geralt wpadł w Mieczu Przeznaczenia) – nagle na pustyni pojawia się magiczne drzewo i pyta jej: kim jesteś, dziecko? Odcinek urywa się więc w momencie, kiedy nasza bohaterka zostaje postawiona w dość wyraźnym kryzysie tożsamości. Dziewczyna nie bardzo wie, dokąd zmierza, a to, skąd przyszła, okazuje się nie być do końca takie, jak zapamiętała…

Frustracja na usługach królów

Motyw konfrontacji wyobrażeń z rzeczywistością najmocniej wybrzmiewa w wątku Yennefer. W poprzednim odcinku widzieliśmy, jak ogromne ambicje ma nasza czarodziejka, jak bardzo jej zależy, by trafić na królewski dwór i zostać szanowaną doradczynią władcy. Teraz, po kilkudziesięciu latach na dworze widzimy, że jej wyobrażenia o tym, co wiąże się z tego typu pozycją, były dużo bardziej doniosłe niż rzeczywistość. Cały czas poruszamy się w sferze radosnej twórczości scenarzystów – wątek Yennefer znajdzie solidne oparcie w opowiadaniach dopiero w kolejnym odcinku.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Na razie jednak w czwartym odcinku Yennefer podróżuje powozem z królową Aedirn, którą ma bezpiecznie odeskortować do zamku. Między kobietami nawiązuje się krótka rozmowa, z której wynika, że każda z nich trochę jakby zazdrości tej drugiej. Królowa chciałaby być czymś więcej niż tylko maszynką produkującą królowi dzieci – i to wadliwą maszynką, bo znów trzyma w rękach małą dziewczynkę, a nie dziedzica tronu. Marzy o wolności, władzy, samostanowieniu. Yennefer, która teoretycznie ma to wszystko, cały czas pragnie jednak czegoś więcej, a choć jeszcze nam tego nie mówi wprost, wkrótce dowiemy się, że tęskni za macierzyństwem, którego wyrzekła się, podczas magicznych procedur w poprzednim odcinku. Czarodziejka, która marzyła o władzy i zaszczytach, jest znudzona i zmęczona tym, jak banalne i pełne głupich intryg jest codzienne dworskie życie królów – i pewnie wewnętrznie trafia ją szlag na myśl o tym, że to ona wiecznie musi te problemy rozwiązywać. Chciała mieć wpływ na wielką politykę, a tymczasem babrze się w małostkowych sporach i brudnych sprawkach władców.

Jakby na potwierdzenie jej słów, powóz i jego eskorta padają ofiarą ataku. Cała straż zostaje wyrżnięta w ciągu kilku sekund, a Yennefer szybko odkrywa, że na ich drodze stanął posługujący się magią i wysługujący morderczym potworem asasyn wysłany przez króla, by pozbyć się jego rodzącej same dziewczynki żony. W roli asasyna znów zobaczymy Marcina Czarnika, który przed chwilą był heroldem w Cintrze – ktoś tu chyba miał nadzieję, że jeśli w obrębie tego samego odcinka jedna z jego postaci będzie miała ufarbowane włosy, a druga będzie nosiła mocny makijaż, to się nie zorientujemy… Ale nie ze mną te numery! No chyba, że mamy tu do czynienia z ukrytą historią asasyna, który na starość został heroldem u Calanthe… Właściwie byłoby to dosyć ciekawe. Tak czy inaczej, Yennefer ratuje królową, teleportując ją na pustynię, i uświadamia ją, że chyba królowi znudziło się czekanie na męskiego potomka. Asasyn namierza je ponownie – okazuje się, że królowa ma przy sobie jakiś przedmiot, który pozwala na jej magiczne wyśledzenie. Ucieczki przez portale powtarzają się kilkukrotnie, królowa zaczyna tracić cierpliwość (najwyraźniej podobnie do Geralta nie lubi portali) i wyzywa Yen od bezużytecznych suk. Co nie jest specjalnie dobrą decyzją – wypalona zawodowo czarodziejka już od dawna była o krok od rzucenia pracy na dworze, a teraz pod wpływem impulsu postanawia zrobić to ze skutkiem natychmiastowym, zostawiając królową i jej dziecko na pastwę losu. Teleportuje się w bezpieczne miejsce, a tymczasem przerażona królowa próbuje targować się z zabójcą, oferując mu swoje dziecko w zamian za własne życie. Targi nie przynoszą jednak oczekiwanego rezultatu, a kobieta kończy z poderżniętym gardłem. Podobny los czeka jej dziecko – choć Yennefer prawdopodobnie pod wpływem wyrzutów sumienia zjawia się w ostatniej chwili, by uratować niewinną małą dziewczynkę, podczas ucieczki obie zostają trafione ostrzem i dziecko ginie.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Yennefer z martwym dzieckiem na rękach ląduje gdzieś na wybrzeżu. Próbuje dziecko ratować, a kto wie, czy nawet nie wskrzeszać – ale nic z tego nie wychodzi. Coś w niej pęka, chociaż po cichu – i siedząc na plaży obok wykopanego własnymi rękami grobu dla małej dziewczynki, czarodziejka wylewa z siebie całe zgorzknienie i próbuje przekonywać martwe dziecko, że tak naprawdę niewiele traci, a może nawet tak będzie mu lepiej – bo nie musi się mierzyć z całym bezsensownym syfem, jaki ma do zaoferowania życie.

Yennefer w czwartym odcinku wyraźnie pokazuje, że straciła wszelkie złudzenia co do tego, ile może osiągnąć, będąc czarodziejką. Jej ambitny plan na życie okazał się niewypałem, a wymarzona kariera nie tylko nie dała żadnej satysfakcji, ale wręcz okazała się frustrującym więzieniem. W kolejnych odcinkach usłyszymy, że Yennefer pragnie WSZYSTKIEGO, ale jak dotąd zupełnie nic nie przynosi jej ani ukojenia, ani satysfakcji – czwarty epizod wyraźnie kładzie nam grunt pod to rozczarowanie rzeczywistością, które w dalszej części serialu miejscami będzie przechodzić w dekadencję.

Nie ma co ukrywać, czwarty odcinek nie jest moim ulubionym. Dostajemy w nim całkiem sensowne podbudowanie postaci Yennefer, chociaż sam atak asasyna ani mnie ziębi, ani grzeje. Wizyta Ciri w Brokilonie jest dla mnie sporym i niepotrzebnym rozczarowaniem. W wątku Geralta rozgrywają się jedne z moich ulubionych scen, ale choć serial okrężną drogą dociera w końcu do kluczowych punktów fabuły wiedźmińskiej sagi, nie jestem do końca usatysfakcjonowana tym, którędy ta droga kluczy… Im bliżej przyglądam się temu odcinkowi, tym więcej mnie w nim drażni – może więc czas zostawić go za sobą… tym bardziej, że przed nami piąty odcinek, w którym wreszcie po raz pierwszy splatają się dwie do tej pory rozłączne linie czasowe, a Geralt poznaje Yennefer. Zostańcie ze mną – analiza już wkrótce!

Przeczytaj także:

1 komentarz

Paulaaaa 29 czerwca 2020 - 18:27

Szukałam źródła, który szczegółowo omówi różnice serialowego jak i książkowego wiedźmina. Bardzo mi się podoba treść jaką napisałeś, konkretnie o to mi chodziło. Oglądałam serial i właśnie bardzo mi się spodobał. Później przeczytałam wszystkie książki i wróciłam do opowiadań by zobaczyć dlaczego niektórzy wręcz narzekają że serial jest słaby. I tu faktycznie szkoda że spotkanie wcześniejsze Geralda z Ciri nie zostało przestawione w serialu jak i inne wątki. Czekam na kolejny omówiony odcinek #5 !

Komentarze zostały wyłączone.