Wzloty i upadki Netflixa

by Mila

Powiedzieć, że Netflix robi dobre seriale – to jak nic nie powiedzieć. Zabójczo dobry House of cards, Jessica Jones z pazurem i rewelacyjnym czarnym charakterem, Orange is the new black, Narcos… jeśli macie przed sobą serial wyprodukowany przez Netflixa, w ciemno możecie oglądać i polecać wszystkim wokół.

Jednak o ile świetne seriale fabularne nikogo już nie dziwią, to być może dla niektórych będzie zaskoczeniem, że Netflix potrafi też dokonywać innych cudów… i zrobić fascynujący, piękny i inspirujący… serial dokumentalny o jedzeniu.

Gotowanie jest modne – oto kolejny banał. Ale netflixowy Chef’s table nie ma nic wspólnego z konkursami dla kucharzy, ratowaniem upadających restauracji czy wrzeszczącym Gordonem Ramsayem. To prawdziwa sztuka, filozofia i przyjemność oglądania w jednym. W życiu nie widziałam piękniejszych zdjęć jedzenia – nawet włączając w to fotki Downeya Juniora podgryzającego soczyste jabłka.

chef

Kadr z serialu Chef’s table, 2015.

W każdym odcinku tej produkcji odwiedzamy restaurację innego szefa kuchni. O dziwo, w pierwszych dwóch sezonach żadna z nich nie mieści się we Francji. Od przedmieść Melbourne, przez Słowenię, aż po małą wioskę w środku szwedzkiego lasu, Chef’s table udowadnia, że dzisiaj najciekawsze kulinarne odkrycia dzieją się z dala od bagietek i francuskich serów.

Poznajemy tu ludzi, dla których gotowanie jest całym życiem i przekonujemy się, że dla każdego z nich „gotować” znaczy zupełnie co innego. Jedni widzą w tym wolność, inni naginanie praw natury i iluzję smaków. Latający deser? Czemu nie. Truskawka zrobiona z pomidorów? Jak najbardziej. Jeszcze inni wprowadzają na salony produkty znalezione w samym środku puszczy. Jedni walczą z tradycyjnymi przepisami, inni ze stereotypowym obrazem szefa kuchni. Od drobnych Japonek po wielkich brazylijskich macho – poznajemy tu całą plejadę gwiazd współczesnej gastronomii i przede wszystkim fascynujących ludzi z niesamowitymi historiami.

Teoretycznie Chef’s table nie powinien wzbudzać w laiku praktycznie żadnych emocji. Jest dokumentem. I to w dodatku o gotowaniu. A jednak, za sprawą jakieś magii (zapierających dech w piersiach zdjęć? charyzmatycznych bohaterów?) ogląda się go jak najlepszy dreszczowiec i najpiękniejszy romans.

House of cards było serialowym objawieniem, ale myślę, że dopiero przy Chef’s table Netflix naprawdę potwierdza, że potrafi wszystko. Bo zrobić arcydzieło z czegoś, co powinno przejść zupełnie bez echa… to jest prawdziwa klasa.

Kadr z serialu "Chef's table", 2016.

Kadr z serialu Chef’s table, 2016.

Ale stawianie sobie poprzeczki tak wysoko ma też swoje ciemne strony… Jak już spadasz, to z bardzo wysokiego konia. A to, co w przypadku innych producentów byłoby po prostu przeciętne, tutaj staje się ogromnym rozczarowaniem.

I w ten sposób docieramy do nowego serialu Netflixa – Easy. To seria krótkich nowelek z grubsza rzecz ujmując o związkach i relacjach międzyludzkich. Poszczególne historie łączy ze sobą miejsce akcji, Chicago, a także… śmiertelna nuda.

Nie mam pojęcia, co poszło nie tak w przypadku tej produkcji. Na pierwszy rzut oka wydawała się mieć wszystko, czego tylko trzeba udanemu serialowi. Jak na Netflix przystało, ma świetne zdjęcia. W obsadzie sami zdolni ludzie, a nawet duże nazwiska pokroju Orlando Blooma. Tematyka jednocześnie uniwersalna i bliska… A jednak Easy nie wzbudza praktycznie żadnych emocji. Nawet, kiedy na siłę wciska w prawie każdy odcinek kolejną nie do końca potrzebną scenę seksu.

Kadr z serialu "Easy", 2016.

Kadr z serialu Easy, 2016.

Niezależnie od tego, czy śledzimy nastolatkę przechodzącą na weganizm pod wpływem zauroczenia, czy podglądamy małżeństwo walczące z rutyną w łóżku, czy przyglądamy się zdradzie tuż pod nosem stałego partnera – nie ma w tym żadnych emocji. Nic z tych krótkich opowieści nie wynika. Ani to śmieszne, ani cyniczne, ani wzruszające. Nic nowego ani szokującego o ludziach nie mówi. Nie uświadamia, z niczym nie konfrontuje. Refleksji nad własnym życiem widza też nie prowokuje… Aż chciałoby się zapytać: po co w takim razie ja to w ogóle obejrzałam?

Nie mam pojęcia. Tak samo, jak nie mam pojęcia, w jakim celu ten serial powstał. Niepotrzebnie tylko zaniża średnią ocenę netflixowych produkcji…

Czy Easy jest serialem od początku do końca złym? Prawdopodobnie nie. Ale przy poziomie, do którego przyzwyczaił nas Netflix, na pewno wywołuje lekką konsternację. W zasadzie to dość zabawne – murowany hit okazał się niewypałem, a ryzykowny eksperyment wzbił się na wyżyny. Takie rzeczy to tylko w Netflixie.

Przeczytaj także:

1 komentarz

Ala Res 25 października 2016 - 09:18

A ja bym chciała go obejrzeć. Rzeczywiście gotowanie jest modne, sama to robię i o tym piszę, więc dlaczego nie podpatrzeć innych. Pewnie doszłabym do wniosków, takich jak Ty ale zawszę lubię sie przekonać sama:)

Komentarze zostały wyłączone.