Oczekiwania wobec najnowszej produkcji Marvela były spore – po części dlatego, że na tym poziomie kręcenia filmów każda kolejna produkcja Marvela ma wysoko postawioną poprzeczkę… ale również dlatego, że Kapitan Marvel po raz pierwszy w głównej roli przedstawia nam kobietę-superbohaterkę. O dyskusji w kontekście reprezentacji i feminizmu Kapitan Marvel pisałam tutaj, teraz czas jednak odpowiedzieć na pytanie, czy ten film się udał i jak wypada na tle dotychczasowych produkcji Marvela.
O czym jest Kapitan Marvel?
Najnowszy film Marvela wprowadza do superbohaterskiego uniwersum nową bohaterkę: Carol Danvers a.k.a. Kapitan Marvel. Początkowo poznajemy ją jako Vers – cierpiącą na zaniki pamięci wojowniczkę rasy Kree, która podczas tajnej misji przeciwko zmiennokształtnym Skrullom trafia na Ziemię i cegiełka po cegiełce zaczyna odkrywać swoją przeszłość. Mamy więc obdarzoną mocami bohaterkę, która szuka własnej tożsamości, i Ziemię, która staje się polem bitwy dwóch kosmicznych cywilizacji – a to pozwala nam przy okazji podejrzeć działalność T.A.R.C.Z.Y. w jej pierwszym zetknięciu z kosmitami i nadprzyrodzonymi mocami.
Dobrze ugryziona postać
Specjalistka od castingu Marvela, Sarah Halley Finn, znowu nie zawiodła – Brie Larson w roli Carol Danvers odnajduje się świetnie. Daje nam bohaterkę, która łączy w sobie niemal nieograniczone supermoce z byciem zwyczajną dziewczyną. Podobnie też łączy niesamowitą wewnętrzną siłę i determinację z ciepłem, poczuciem humoru, swobodą i nutką buntu. Widać, że Larson dobrze się bawi w tej roli, ale widać też, jak dużo pracy w nią włożyła – zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że większość walk i innych niebezpiecznych scen zagrała sama, nie korzystając z pomocy kaskaderki.
Sama postać Carol Danvers jest też dobrze napisana, zwłaszcza, jak na bohaterkę, która dysponuje niemal nieograniczonymi supermocami. Uchwycenie kogoś takiego w ciekawy sposób nie jest łatwe – bo w końcu oglądanie, jak ktoś bez wysiłku rozwala wszystkich złoli, szybko robi się nudne… na co cierpią między innymi ostatnie filmy o poczynaniach Supermana. Tutaj jednak sprawnie ugryziono ten temat, pozwalając Carol dopiero odkrywać to, jaki ma potencjał i do czego jest zdolna. Na tym też polega jej główna przemiana w całym filmie – bo pod względem charakteru i determinacji już na wstępie mamy do czynienia z bohaterką niemal w pełni ukształtowaną, samodzielną i świetnie sobie radzącą w nowych i nietypowych sytuacjach. A kiedy już Carol uwolni całą swoją moc, przygotujcie się na wizualną ucztę, bo pełnię jej zdolności pięknie pokazano w przesyconych kolorami i rozmigotanych kadrach niemal żywcem wyjętych ze współczesnych komiksowych ilustracji.
Najpierw bohaterka, potem kobieta
Największym „zarzutem” pod adresem Kapitan Marvel było przewidywanie, że ten film będzie jedną wielką feministyczną propagandą. Nie da się ukryć, że to był film ważny dla kobiet i że przemyca całkiem sporo feministycznego przesłania. Ale równocześnie – film wcale dużo by się nie zmienił, gdyby na miejscu Carol Danvers postawić mężczyznę. Jak to możliwe? Nie dalej jak wczoraj w 2000 słów rozwodziłam się o tym, że wreszcie jakiś film mnie w pełni rozumie, a dzisiaj twierdzę, że równie dobrze to mógłby być film o facecie? Wbrew pozorom to się wcale nie wyklucza. Marvel robi tutaj dokładnie to samo, co do tej pory ze wszystkimi swoimi męskimi bohaterami: pokazuje Carol Danvers w pierwszej kolejności jako człowieka, który ma swoje ambicje, swoje problemy i swoją drogę do przejścia. Nie upycha w niej stereotypów na temat kobiet i nie fantazjuje o tym, jak to jest kopać tyłki kosmitom, biegając w eleganckich szpilkach, bo przecież nic tak nie podkreśla kobiecości jak szpilki. Kapitan Marvel nie jest kobietą, której pozwolono być superbohaterem. To jest superpostać, która przy okazji jest kobietą. I paradoksalnie to odwrócenie kolejności jej ról pozwoliło bardzo zgrabnie zbudować potężne równościowe przesłanie. I przy okazji pokazać, że film z kobietą w roli głównej nie musi się tak bardzo różnić od tego, do czego jesteśmy na ekranie przyzwyczajeni.
Solidna chemia, solidni bohaterowie
Kapitan Marvel to film zaludniony przez świetnie napisane postaci. Od głównej bohaterki, przez postaci, które już znamy, jak Nick Fury i agent Coulson, aż po kota, rezolutną małą dziewczynkę i świetnie napisanego przywódcę Skrulli, Talosa – bohaterowie są wyraziści, zabawni i świetnie wchodzą ze sobą w interakcje. Nic nie pobije relacji Fury’ego z rudym koteczkiem, ale jest tu sporo bardzo solidnych duetów. Carol i Fury tworzą coś na kształt partnerów z komedii policyjnej – i wypada to na ekranie bardzo zabawnie. Brie Larson i Jude Law mają ze sobą taką dziwną chemię, że film spokojnie mógłby skręcić w stronę romansu… na szczęście tego nie robi, ale interakcje tej dwójki są bardzo energetyczne.
Młoda Akira Akbar w roli podziwiającej Carol Moniki Rambeau robi tak pozytywne wrażenie, że nawet widzowie nieznający kontekstu sugerują, że powinno się ją wprowadzić jako nową superbohaterkę – i tak, są spore szanse, że za parę lat Monica jako Photon dołączy do drużyny, jakkolwiek nie wyglądałaby ta drużyna po czwartej części Avengersów. Ben Mendelsohn w roli Talosa sprawia wrażenie, jakby świetnie się bawił na planie – zresztą nie on jeden, bo spora część obsady zdaje się grać bardzo na luzie i to sprawnie podkręca komediowe elementy filmu.
Nierówne tempo
Scenariusz i tempo akcji są tutaj dosyć nierówne. Pierwsze pięć minut trochę mnie niepokoiło, bo dialogi trąciły niezbyt subtelną ekspozycją, w której Jude Law i Annette Bening objaśniają bohaterce rzeczy, które teoretycznie powinna chyba wiedzieć – ale na szczęście później ten problem znika. Podobnie pierwszy akt filmu trochę się ciągnie, ale im dalej, tym lepiej. Od połowy jest już niezła petarda, akcja znacznie przyspiesza, a film całkiem sprawnie równoważy walki i pościgi z elementami komediowymi i tymi bardziej poważnymi, które naprawdę potrafią ścisnąć za serce. Nie będę ukrywać, przy pierwszym podejściu do tego filmu chyba z 5 razy miałam mokro w oczach i tylko dwa z nich dotyczyły nieodżałowanego Stana Lee.
Szczypta nostalgii
Akcja Kapitan Marvel rozgrywa się w latach 90., co pozwoliło twórcom upchnąć w filmie kilka świetnie rozmieszczonych żartów z powolnych komputerów i parę moim zdaniem dobrze dobranych do poszczególnych scen hitów z tamtych lat – choć akurat w tej kwestii zdania są podzielone. Jak dla mnie hitów lat 90. mogłoby być tutaj jeszcze trochę więcej – i można było je wykorzystać bardziej humorystycznie, jak na przykład w Strażnikach Galaktyki. Tutaj Kapitan Marvel też ma świetną scenę z podkładem Just a girl grupy No Doubt – i naprawdę nie obraziłabym się, gdyby wpleciono tego w film troszeczkę więcej.
Wizualnych nawiązań do tamtych czasów jest też całkiem sporo, czy to w postaci wystroju wypożyczalni kaset wideo, flanelowej koszuli czy też rozmieszczonych tu i ówdzie charakterystycznych zabawek. Ale równocześnie film nie wpycha nam tych nawiązań na siłę przed oczy, jest ich akurat w punkt, żeby zbudować odpowiedni klimat czy wywołać u widza uśmiech, ale nie na tyle dużo, żeby groziło to przesytem.
Film vs komiks
Nie da się ukryć, że Kapitan Marvel miejscami znacznie odbiega od komiksowego origin story tej bohaterki (o tym, kim w komiksach jest Kapitan Marvel i skąd się wzięła w panteonie bohaterów, pisałam tutaj). Ale jednocześnie to, co przepisano na nowo, jest bardzo spójne z postacią i duchem komiksów. To, co powinno w jej historii pozostać nienaruszone, takie też zostało. To, co można było przerobić, wykorzystano w interesujący sposób, wierny zarówno wobec komiksów, jak i tego, co film chciał uczynić swoim głównym przesłaniem. Bardzo sprawnie wykorzystano też w fabule filmu przewijające się przez komiksy wątki utraty pamięci i manipulacji.
Jeśli zaś chodzi o wojnę między Skrullami i Kree, która w komiksach Marvela jest jednym z ważniejszych i szerzej omawianych tematów – tutaj rozwija się ona w nieco inny sposób, niż można by się było tego spodziewać. Podobnie jak w komiksach Ziemia staje się „polem walki” pomiędzy tymi dwoma rasami i jest kluczowym miejscem na mapie galaktyki dla każdej ze stron. Ale sposób, w jaki ten konflikt zostaje tu rozegrany, znacząco różni się od pierwowzoru i chyba rozwiewa nadzieje niektórych fanów na to, że Skrulle będą motywem przewodnim całej czwartej fazy MCU. Może i lepiej, bo motyw zmiennokształtnych przeciwników, którzy mogą się podszywać pod dosłownie każdego ze znanych nam bohaterów szybko chyba stałby się nużący. Zamiast tego dostaliśmy ciekawe zwroty akcji i przypomnienie o tym, że wojna to nie tylko ci, którzy nawzajem do siebie strzelają.
Sprawdzona formuła
Czy Kapitan Marvel jest filmem wybitnym? Nie. Czy przełamuje jakieś schematy? Tu odpowiedź jest już dwojaka – z jednej strony prezentuje dość przełomowe podejście do postaci kobiecej, o czym pisałam tutaj, ale z drugiej wpisuje się w sprawdzoną od lat formułę marvelowskiego origin story. Większość filmów, które mają wprowadzić do MCU nowego bohatera, to produkcje dosyć proste, przyjemne i solidnie zrobione, choć równocześnie sztampowe i kręcone według jednego sprawdzonego wzorca. Ich zadaniem jest skuteczne przedstawienie widzowi nowej postaci – mamy ją polubić i wiedzieć, czego się po niej spodziewać w kolejnych crossoverach i eventach pokroju Avengersów.
Nie ma tu miejsca na zbyt wiele eksperymentów – jeśli Marvel już z czymś eksperymentuje, to przeważnie z tematami czy gatunkami (co w Kapitan Marvel również robi), odrobinę z wizualną formą, a ostatnio także z momentem, w którym poznajemy bohatera. Podobnie jak w Spider-Man: Homecoming, Kapitan Marvel też pokazuje nam bohaterkę, która już ma swoje moce, a jej droga w trakcie filmu polega na tym, by „dorosnąć” do swojego pełnego potencjału. Cegiełką, którą tutaj Marvel dodaje, są przebłyski z przeszłości i motyw odkrywania przez samą bohaterkę, kim była, zanim zdobyła swoje supermoce.
Pomijając przełom w postaci pierwszej kobiecej głównej bohaterki i związane z tym feministyczne przesłanie, Kapitan Marvel jest więc dosyć schematycznym filmem Marvela i nie porywa się na nic więcej poza przedstawieniem nam Carol Danvers i jej możliwości. Tak naprawdę niewiele się pod tym względem różni od takiego na przykład Doktora Strange’a, z którego większość widzów pamięta głównie jedno zdanie (Dormammu, I’ve come to bargain!), przeuroczą latającą pelerynę i to, że Benedict Cumberbatch świetnie pasuje do roli. Naprawdę się nie zdziwię, jeżeli po latach z Kapitan Marvel część widzów też będzie pamiętać przede wszystkim jedno bardzo ważne zdanie, uroczego kotka i to, że Brie Larson świetnie się odnalazła w roli Carol Danvers, dając nam niewymuszenie zabawną i charyzmatyczną bohaterkę. Tylko tyle i aż tyle, ile robią wszystkie kolejne origin stories od Marvela.
Na tym kończy się recenzja samego filmu – ale zanim się z wami pożegnam, musi się jeszcze dostać polskiemu dystrybutorowi, a przynajmniej tłumaczowi ścieżki dialogowej.
Znalezione w tłumaczeniu
Tłumaczenia do filmów Marvela często bywają dziwne, pełne kwiatków, a niezgrabne polskie podtytuły urosły już prawie do miana legendarnych. Tym razem co prawda nie było tytułu do zepsucia, bo istnieje bardzo ograniczona liczba sposobów, w jakie można przełożyć dwa proste słowa Captain Marvel… Tłumacz za to wybitnie popisał się w napisach – co najmniej w dwóch miejscach przemycając swoje poglądy tudzież dosyć żenujące rasistowskie poczucie humoru. I równie żenujące jest to, że nikt tego po nim (po niej?) nie poprawił – drogi polski oddziale Disneya, wstydź się.
Są dwa takie momenty, które szczególnie zapadły mi w pamięć. Pierwszy z nich dotyczy przezwiska młodej Moniki Rambeau – w oryginale Carol przekornie zwraca się do niej Lieutenant Trouble, co dosłownie należałoby przełożyć jako Porucznik Kłopot, a nieco zgrabniej jako na przykład Porucznik Łobuz albo Urwis. Co zrobił tłumacz? Nazwał ją Porucznikiem Nygusem. Co znaczeniowo nie ma żadnego przełożenia ani sensu – cytując za słownikiem języka polskiego, nygus to: leń, człowiek unikający pracy. Co to ma wspólnego z robieniem kłopotów albo byciem urwisem? Niewiele. Natomiast w odniesieniu do czarnoskórej dziewczynki jest zwyczajnie rasistowskie, zważywszy na to, skąd wzięło się to polskie słowo i jaki amerykański wyraz przypomina swoim brzmieniem. Trudno mi sobie wyobrazić, żeby tłumacz wybrał to słowo przez przypadek… zwłaszcza, że to nie była jego jedyna wpadka.
Drugi moment nie jest tak oczywisty i pewnie machnęłabym na niego ręką jak na nadinterpretację… ale nieszczęsny nygus zdążył mnie już uczulić. W scenie, w której Nick Fury próbuje przekonać Carol Danvers, że jest stuprocentowym Ziemianinem (cytując słowo użyte przez Samuela L. Jacksona: Earth-Man), nasz tłumacz nie mógł się oprzeć pokusie i musiał dorzucić: AFRO-Ziemianinem. Jakby podkreślanie tego, jakiego koloru skóry jest Fury, było do czegokolwiek potrzebne. Nie wiem, kim jesteś, tłumaczu dialogów do Kapitan Marvel, ale ktoś sensowny powinien po tobie te tłumaczenia przeglądać, zanim pójdą do dystrybucji, zaczną zakłócać widzom seans i uczyć ludzi na widowni przyzwolenia na takie teksty.
Tekst powstał w ramach cyklu Tydzień z Kapitan Marvel (11–17 marca 2019).
O Kapitan Marvel piszę jeszcze tutaj:
⭐ Kim jest Kapitan Marvel i jak zmieni MCU
⭐ (Super)bohaterka, na jaką czekałyśmy
⭐ Pojedynek bohaterek: Kapitan Marvel vs Wonder Woman
⭐ Kapitan Marvel i jej rola w Avengers: Endgame
⭐ Od Pepper Potts do Kapitan Marvel – kobiety w MCU
⭐ Purrfect flerken – o co chodzi z kotem Kapitan Marvel?
⭐ Dziewczyny na ekrany – bohaterki Marvela, które chcę zobaczyć w MCU
2 komentarze
Mój chłopak jest fanem Marvela podejrzewam, że obejrzę szybciej niż myślę ?
Ech, chciałabym się na to wybrać. W sumie szkoda, że nie wykorzystałam okolic święta kobiet, aby uzyskać przepustkę z domu 😉 a jakoś tak nie wiem czemu byłam przekonana, że ten film będzie gorszy od Avengersow.
Komentarze zostały wyłączone.