Księżniczki i potwory – Wiedźmin: serial vs książka – odcinek #1

by Mila

Pierwsze emocje po premierze Wiedźmina powoli opadają, a Geralt z Rivii zdaje się przekonywać do siebie kolejnych widzów na całym świecie i sprawiać, że chcą go mieć więcej i więcej – o czym dobitnie świadczy to, że Wiedźmin krótko po premierze stał się drugim najpopularniejszym serialem roku Netflixa, a Andrzej Sapkowski wylądował niedawno na szczycie listy najpopularniejszych autorów wg sprzedaży na Amazonie. Ja też wciąż mam ochotę na więcej i więcej wiedźmina – dlatego w najbliższym czasie szczegółowo będę rozbierać na części po kolei wszystkie odcinki pierwszego sezonu i zestawiać je z tekstami Sapkowskiego, tropiąc co ciekawsze i co bardziej istotne zmiany. Na początek przyjrzyjmy się pierwszemu odcinkowi wyreżyserowanemu przez znanego między innymi z Gry o Tron, RzymuPiratów Alika Sakharova. [Tekst w oczywisty sposób zawiera spoilery].

Początek końca, bo taki nosi tytuł odcinek otwierający serial, stawia sobie za cel przedstawienie nam dwójki kluczowych bohaterów. Przede wszystkim poznajemy więc gwiazdę całej produkcji: zabójcę potworów, wiedźmina Geralta, a jego wątek w tym odcinku mocno opiera się na wydarzeniach z opowiadania Mniejsze zło, w którym wiedźmin konfrontuje się z trudnym moralnym wyborem. Równolegle poznajemy też młodą księżniczkę Cintry Cirillę i razem z nią odkrywamy, że rzeczony wiedźmin jest jej przeznaczeniem i ścieżki tych dwojga kiedyś w końcu będą musiały się przeciąć. Wątki Geralta i Ciri przeplatają się przez cały odcinek, choć to zdecydowanie wiedźmin jest częstszym gościem na ekranie.

Mniejsze zło

Wygląda na to, że twórcy serialu mocno chcą podkreślić moralne rozterki Geralta. Nie zaczynają jak Sapkowski – od jednak lżejszego opowiadania o strzydze, choć i ono się w tym sezonie pojawi… Ale już w pierwszym odcinku biorą na warsztat historię, która chyba najmocniej konfrontuje naszego bohatera z tematem moralnych dylematów, zajmowania stron i dostrzegania potworów nie tylko w kryjących się po lasach magicznych kreaturach. Adaptowane tutaj opowiadanie Mniejsze zło to w końcu historia, w której Geralt z ubitą przez siebie kikimorą przyjeżdża do pewnego miasteczka w nadziei na nagrodę za pokonanie potwora, a na miejscu zastaje przestraszonego czarodzieja i morderczo usposobioną księżniczkę po przejściach, którzy za wszelką cenę chcą go wciągnąć w swoje porachunki i zatrudnić w roli płatnego mordercy.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Dlaczego serial zaczyna właśnie od tego opowiadania? Być może chce od samego początku wyraźnie zarysować tak przecież charakterystyczne dla wiedźmina moralne rozdarcie. Tym bardziej, że wydarzenia z pierwszego odcinka mają wyraźne przełożenie na kolejne działania i decyzje Geralta w następnych epizodach. Nasi bohaterowie może i mimo upływu czasu niespecjalnie się na ekranie starzeją, ale za to w ich zachowaniach, postawach, a nawet w świecie przedstawionym mocno pobrzmiewają konsekwencje tego, co już przeszli czy zrobili. Pod tym względem Mniejsze zło wydaje się być całkiem dobrym punktem wyjścia – bo i dla samego bohatera był to dość ważny punkt zwrotny.

Z grubsza historia czarodzieja Stregobora i księżniczki Renfri jest tu zekranizowana dość wiernie, zwłaszcza w wizualnych szczegółach, choć twórcy zdecydowali się na kilka mniej lub bardziej istotnych zmian fabularnych – spróbujmy ocenić, na ile były one sensowne.

Pierwszą zmianę dostajemy już wtedy, gdy Geralt przyjeżdża do miasteczka. Podczas gdy w książce wiedźmin dobrze wiedział, gdzie jest i do kogo przyjeżdża, bo wójt miasteczka był jego starym znajomym, serialowy Geralt ewidentnie jest w nowym miejscu i kieruje pierwsze kroki do karczmy, by zapytać o drogę do domu wójta. I tu w karczmie dostajemy scenę trochę jakby inspirowaną innym opowiadaniem – tym o strzydze, które w książce znajduje się na początku i od pierwszych stron wyraźnie zarysowuje nam istotny dla świata przedstawionego stosunek przeciętnego mieszkańca Kontynentu do wiedźminów… czyli wybuchową mieszaninę strachu, pogardy i agresji. Dla budowania świata przedstawionego i umiejscowienia w nim Geralta jako wyrzutka i odmieńca scena pełna niechęci miejscowej ludności jest kluczowa. Nietrudno więc zrozumieć, dlaczego pierwszy odcinek, choć ekranizuje późniejsze opowiadanie, pożycza sobie tę scenę z początku zbioru. A dzięki temu, że Geralt w rzeczonej karczmie natyka się na Renfri i jej szemranych kumpli, udaje się też bez zbędnej ekspozycji w dialogach pokazać, że dziewczyna przewodzi bandzie skorych do bitki rzezimieszków i ma u nich posłuch.

Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Istotna zmiana dokonuje się w osobie wójta – tutaj nie tylko wójt nie jest Geraltowi znajomy, ale wręcz w ogóle się nie pojawia, a rolę biznesowego kontaktu wiedźmina przejmuje córka urzędnika, Marilka, w dodatku dużo starsza niż w książce. A to nie pozostaje bez wpływu na wymowę i ciężkość całej opowieści. Książkowy Geralt zaczyna i kończy opowieść w nieco innym miejscu niż ten serialowy… Na dzień dobry witany jest przyjaźnie przez starego znajomego, ma z kim pogwarzyć, u kogo zanocować i z kim wychylić kufel piwa. A kiedy na końcu nawet stary znajomy każe Geraltowi wynosić się i nigdy więcej nie wracać, boli to chyba jednak trochę bardziej, niż gdy mówi to dziewczynka poznana dwa dni wcześniej.

Wypchnięcie wójta poza serialowy kadr ma też kilka mniejszych konsekwencji. Geralt nie ma gdzie spać, więc nocuje w lesie – co akurat jest dobrym posunięciem, bo w naturalny sposób pokazuje jego samotnictwo, a do tego daje nam świetną scenę, w której Geralt rozmawia ze swoim koniem. Przytaczając zresztą pożyczoną z innego miejsca książki opowieść o swoim pierwszym potworze. Taka malutka scenka, a zarysowuje nam relację wiedźmina z Płotką i dodatkowo podkreśla jego dość skomplikowane moralne okablowanie. Ale o ile eksmitowanie wiedźmina do lasu wypada zdecydowanie na plus, to trochę szkoda tego, że razem z wójtem zniknęły z tej historii przyziemne aspekty lokalnej polityki i urzędniczej niemocy, dzięki którym świat Sapkowskiego nawet mimo wyrośniętych pająków biegających po lasach momentalnie staje się swojski.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Dlaczego więc wójta zastąpiła Marilka? Nastoletnia dziewczyna nie wydaje się logicznym biznesowym kontaktem dla wiedźmina… Ale wygląda na to, że serialowi twórcy mieli tu jakieś swoje racje. Marilka prawdopodobnie ma być tą bohaterką, na której w jakiś sposób ma nam zależeć, żeby w krytycznym momencie na jarmarku podnieść stawkę – chociaż to chyba nie do końca wybrzmiało tak, jak powinno. Dziewczyna w pewnym sensie może też służyć za element podkreślający desperację Stregobora. W książce pojawienie się wiedźmina było dla czarodzieja większym zaskoczeniem – tutaj zaś mag wydaje się nieco bardziej pociągać za sznurki i przyzywać do siebie Geralta za pomocą Marilki. Nie da się też ukryć, że rezolutna i gadatliwa dziewczyna jest tu kluczowym narzędziem podającym ekspozycję w dialogach – to dzięki niej już w pierwszych minutach dowiadujemy się, jakie chodzą po świecie potwory, jak zarabiają na życie wiedźmini i że dziewczynki nie mogą być wiedźminkami. Zadziorność Marilki, jej ambicja, a także cokolwiek niepokojące skłonności do mordowania zwierząt (niepokojące, nawet jeśli częściowo są nawiązaniem do książkowej rozmowy o rzucaniu widelcem w szczura), zdają się ciekawić wiedźmina i chyba wzbudzać jego sympatię. Możliwe więc, że ten krótki spacer z Marilką ma nam w jakiś sposób zrekompensować fakt, że Geralt w serialu nie trafia do Brokilonu i nie ma tam szansy nawiązać opiekuńczej relacji z małą Ciri… To zalążek relacji z Marilką ma nam więc pokazać cieplejszą, bardziej otwartą stronę bohatera i to, że (jakkolwiek to brzmi) wiedźmin całkiem dobrze dogaduje się z małymi dziewczynkami. Problem w tym, że jedna rozmowa z Marilką nie jest w stanie zastąpić dużo jednak ważniejszego i fabularnie bardziej potrzebnego spotkania z Ciri, którego w serialu bardzo brakuje. Ale o tym pomarudzę przy odcinku z Brokilonem.

Na razie zostawmy jednak Brokilon i wróćmy do Blaviken, gdzie wiedźmin dociera do wieży lokalnego maga. Tu widzimy powszechną w serialu wizualną dbałość o szczegóły – na drzwiach wisi żywcem wyciągnięta z książki kołatka w kształcie ryby. Tyle tylko, że tutaj wejścia nie strzeże magiczny domofon, a iluzja, przez którą Geralt z łatwością wchodzi do środka… Co wydaje się dość dziwnym rozwiązaniem jak na to, że mieszkaniec wieży obawia się o swoje życie i powinien być pozamykany na cztery spusty. Ale może magiczny domofon wydał się scenarzystom za mało subtelny i woleli ładnie prezentującą się na ekranie iluzję drzwi.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Sceny rozgrywające się w wieży Stregobora z grubsza są wierne książce, on też wygląda iście książkowo jak rasowy mag z siwymi brwiami i magiczną laską w ręku. W wątku Stregobora dostajemy jednak zmianę, której kompletnie nie rozumiem – w książce Geralt i Stregobor już niejednokrotnie wcześniej skrzyżowali swoje ścieżki i mieli jakąś wspólną historię. Nawet jeśli czasami ta znajomość wiązała się dla wiedźmina z nieprzyjemnościami i koniecznością zwiewania przed zainspirowanym przez maga królewskim gniewem, to jednak osobista znajomość ze Stregoborem podnosiła stawkę i dodatkowo moralnie komplikowała wiedźminowi sprawę. Serial daje nam za to dwie postaci, które kompletnie się nie znają i jeszcze nic dla siebie nie znaczą, ani więc prośby Stregobora, ani wisząca nad nim groźba śmierci nie mają więc dla wiedźmina aż takiego wymiaru, jaki miały w książce.

Panowie wdają się w dość długą i filozofującą rozmowę o naturze zła, zmutowanych morderczych księżniczkach urodzonych pod Przekleństwem Czarnego Słońca, wątpliwych etycznie metodach badawczych i prewencyjnych (szkoda, że z dialogu wypadła wiwisekcja!) i o wiedzionej pragnieniem zemsty Renfri dybiącej na życie czarodzieja. Rozmowa pozwala zabłysnąć specyficznemu poczuciu humoru Geralta – ale z drugiej strony niestety nie pojawia się w niej to, co w stylu pisania Sapkowskiego jest jedną z najciekawszych rzeczy… pożyczanie znanych z baśni motywów i przepisywanie ich na brutalny, bardziej realistyczny świat, w którym funkcjonuje wiedźmin. Nie usłyszymy więc, że po ucieczce księżniczka Renfri trzymała się z siedmioma gnomami ani że macocha próbowała ją otruć jabłkiem. Nie będzie zwierciadła Nehaleni ani żartów Geralta z „lustereczko, powiedz przecie…”. Nie wybrzmią dostatecznie komentarze o księżniczkach pozamykanych w wieżach i głupich znudzonych książątkach, którzy łamią sobie karki, próbując ratować nadobne niewiasty. Nie będzie też Renfri zapakowanej w bryłę lodu ani żadnych innych nawiązań do Królewny Śnieżki. I to są smaczki, których mi w serialu bardzo brakuje.

Opowiadając o Renfri szykującej mu brutalną śmierć, Stregobor też nie używa specjalnie silnych argumentów za bestialstwem przeklętej księżniczki i za tym, żeby Geralt zlikwidował ją nie tylko dla niego, ale wręcz dla dobra ludzkości. Owszem, usłyszymy, że w dzieciństwie krzywdziła zwierzęta i okaleczała służki, że napadała na kupców na drodze do Mahakamu i że nabijała ludzi na pal. Wszystko to jednak sprawia wrażenie wspomnianego mimochodem, nie padną też solidne argumenty o innych przeklętych księżniczkach, które sieją postrach w swoich krajach. Wręcz przeciwnie, Renfri z jakichś względów jest tu oficjalnie nazywana ostatnią żyjącą dziewczyną ze wszystkich urodzonych pod klątwą. Czy to ma sprawić, że bardziej będziemy jej współczuć, jako ostatniej przedstawicielce pewnej grupy? Albo że bardziej znielubimy Stregobora, który sprawia wrażenie odpowiedzialnego za śmierć wielu, jeśli nie wszystkich tych księżniczek? A może to zastrzeżenie zostało dodane po to, żeby żaden początkujący w temacie widz nie pomylił się i nie uznał, że może i z Ciri jest coś nie tak? W każdym razie serialowa Renfri wydaje się trochę jakby mniej złowroga niż ta na kartach książki, choć i w tamtej Renfri dostrzegaliśmy przecież ofiarę niesprawiedliwości i okrucieństwa.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Kiedy już Geralt każe czarodziejowi wypchać się sianem, dostajemy też jego kolejne spotkania z samą Renfri – a tym samym jej stronę opowieści o tym, jak wygnano ją z domu, próbowano zabić i jak od tego czasu po prostu stara się przeżyć, od czasu do czasu umilając sobie czas zemstą. W serialu dziewczyna ma zdecydowanie wygodniej – nie musi się do wiedźmina wdrapywać po dachach domów, tylko odwiedza go w lesie. Tu znów mamy filozofujące i wyciągnięte żywcem z książki rozmowy o naturze zła i o tym, kto w tej historii jest większym potworem. Geralt usiłuje zachować neutralność, doradza Renfri wyjazd z miasteczka, po czym – jak to Geralt – z łatwością daje się uwieść księżniczce, która – jak większość bohaterek stykających się z Geraltem – nocy z wiedźminem sobie nie odpuści. Choć trzeba przyznać, że serialowa Renfri jest w tym wszystkim bardziej powściągliwa i mniej bezpośrednia niż jej książkowy odpowiednik.

Rano Geralt budzi się ze snu, w który upchnięto krótki epizod wieszczenia, jaki przydarzył się Renfri w jego towarzystwie – biorąc pod uwagę to, że wieszczek u Sapkowskiego nie brakuje, zaczynam się zastanawiać, czy wszystkie je serial będzie upychał w jakieś oniryczne klimaty, czy może jednak pokusi się o coś bardziej dosłownego. Wiedźmin oczywiście zdaje sobie sprawę, że został oszukany, a Renfri nie zamierza rezygnować z zemsty, i pędzi na jarmark, by ją powstrzymać w niesamowicie efektownej i pięknie wyreżyserowanej walce. Ale choć sama rzeź w Blaviken prezentuje się i imponująco, i dość wiernie w stosunku do książki, mam z końcówką odcinka spory problem…

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Nie czuję stawki, o jaką toczy się gra. Odcinek niby wspomina o tym, że Renfri i Stregobor chcieliby się nawzajem pozabijać, najlepiej rękami Geralta – ale gdzieś po drodze umyka cała groza tego, co Renfri jest gotowa zrobić, by dopiąć swego. Ultimatum postawione czarodziejowi nie wybrzmiewa dostatecznie mocno – być może dlatego, że na placu kręci się bardzo mało ludzi, których banda Renfri miałaby mordować… i w zasadzie trochę wygląda to tak, jakby postronną ofiarą miała być wyłącznie Marilka, która zresztą też uchodzi z życiem. Może też gdzieś po drodze zabrakło przytoczenia w dialogach tridamskiego ultimatum, wyraźnego zasugerowania, że Renfri będzie mordować cywili, dopóki Stregobor nie wylezie z wieży. Książka w tym miejscu dużo bardziej trzymała w napięciu i wyraźniej wskazywała na to, jakiej masakrze Geralt stara się zapobiec – i jak lokalna społeczność odpłaca mu się za (strasznie krwawą, ale jednak) przysługę. Kamienie z rąk niewdzięcznych mieszkańców oczywiście lecą w kierunku wiedźmina tak w książce, jak i w serialu – gdzie dodatkowo Stregobor postanawia pójść bardziej w stronę czarnego charakteru i jeszcze buntować lokalsów przeciwko wiedźminowi, który właśnie ocalił mu tyłek. Może twórcy obawiali się, że jeszcze za mało podkreślili dwulicowość czarodziejów.

Właściwie cała sprawa z Renfri pełni w serialu dwie funkcje. Z jakiegoś względu scenarzyści zdecydowali się na to, by Renfri trochę jakby wywieszczyła Geraltowi jego przeznaczenie i relację z Ciri – a w montażu poszczególnych scen wyraźnie dostajemy sugestie, że mówiąc o dziewczynce z lasu, Renfri nie odnosi się wyłącznie do siebie samej. W zasadzie pod koniec sezonu wyszła z tego nie najgorsza klamra, więc może nie ma na co narzekać. Druga, bardziej przyziemna interpretacja słów Renfri jest po prostu zapowiedzią wyrzutów sumienia Geralta i tego, że zabicie księżniczki w jakiś sposób na wiedźmina wpływa i go kształtuje – co zresztą widać w kolejnych odcinkach, gdzie Geralt nosi przy sobie jej broszę, a nawet wprost w dialogach odwołuje się do tamtej sytuacji. I tu chyba właśnie wracamy do powodu, dla którego właśnie Mniejsze zło stało się podstawą dla pierwszego odcinka serialu.

Lwiątko z Cintry

Przenieśmy się na chwilę do Cintry i sprawdźmy, co dzieje się w drugiej linii czasowej, z jaką mamy do czynienia w tym odcinku – bo wątek Ciri rozgrywa się całe lata po spotkaniu Geralta z Renfri. Tutaj poza konstrukcją poszczególnych postaci i scenami ucieczki Ciri z Cintry, które w książce śnią się jej na początku Krwi Elfów, nie bardzo jest co porównywać z tekstami Sapkowskiego, bo cały czas poruszamy się głównie w obszarze wydarzeń, które w opowiadaniach zostały skwitowane ledwie kilkoma zdaniami zasłyszanymi od kogoś trzeciego. Serial ma tu więc w pewnym sensie czystą kartę i może sobie swobodnie dopowiadać, co działo się w Cintrze na chwilę przed jej upadkiem.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Poznajemy więc Ciri w dwóch odsłonach – dziewczynki, która w przebraniu wymyka się z zamku, by bawić się z innymi dziećmi, i młodej księżniczki, którą babcia trzyma pod kloszem i usiłuje chronić przed całym złem tego świata. Złem, które jak sugeruje już pierwszy odcinek, maszeruje na Cintrę właśnie po to, by zdobyć Ciri, a razem z nią budzące się w niej właśnie potężne zdolności magiczne. Beztroskie życie Ciri szybko się kończy, królowa Calanthe udziela dziewczynie przyspieszonego kursu najważniejszych rad życiowych i wyrusza na bitwę z zaskakująco małą ilością żołnierzy – jak na to, że według książek Cintra przed wojną miała być bogatym i sprawnym państwem. Jakimś wyjaśnieniem ma tu chyba być fakt, że na skutek sztormu nie dotarły posiłki ze Skellige. Sama Calanthe bije się jednak dzielnie i widać, że wie, co robi – choć zostaje ranna, a jej wojska rozgromione.

Calanthe z garstką żołnierzy udaje się wrócić do zamku, ale losy Cintry są już przesądzone – rozpoczynają się więc zaskakująco spokojne i pozbawione paniki przygotowania do śmierci. Calanthe każe rozdać wszystkim przebywającym w zamku truciznę, a sama każe Ciri odnaleźć Geralta z Rivii i tajnym wyjściem odprawia wnuczkę pod opieką czarodzieja Myszowora oraz sir Lazlo aka Maćka Musiała. Z którego nieszczególnie rozbudowanej roli nie będę się tu naigrywać, bo i tak właściwie przerosła moje oczekiwania. Myszowór gdzieś po drodze znika i w sumie nie wiadomo dlaczego, Lazlo rzecz jasna ginie, próbując ratować swoją księżniczkę, a Ciri na krótko dostaje się w łapy na razie jeszcze niewymienionego z imienia Nilfgaardczyka, który później okaże się Cahirem. Dzięki gwałtownie ujawniającym się zdolnościom magicznym udaje jej się uciec do lasu – rychło w czas, by zgrać się z montażem Renfri mówiącej o dziewczynce z lasu, która nigdy nie opuści Geralta.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

Wątek Ciri i wszystko, co dzieje się wokół Rzezi Cintry w pierwszym odcinku może się wydawać dość chaotyczne i fabularnie dziurawe – bo tak naprawdę nabierze pełniejszych kształtów dopiero pod koniec sezonu, gdy wrócimy jeszcze raz do tych wydarzeń i spojrzymy na nie z innej perspektywy, dopowiadając pewne rzeczy i wypełniając luki. Nie mogę powiedzieć, żeby wszystkie te dopowiedzenia były sensowne, zwłaszcza w odniesieniu do książek, ale narracja tego fragmentu nie będzie się już wydawała tak poszatkowana.

Paradoksalnie też, mimo tego, że to w Cintrze trwa wojna i masowe mordowanie cywili, ten wątek wcale nie robi aż tak mocnego wrażenia. O okrucieństwach wojsk Nilfgaardu dowiadujemy się głównie z opowieści i musimy bohaterom wierzyć na słowo, bo na ekranie jest to pokazane średnio sugestywnie. Cintra niby płonie, bohaterowie w zamku niby masowo popełniają samobójstwo, ale nie mogę powiedzieć, żeby to były najbardziej poruszające momenty serialu. Trzeba jednak przyznać, że tam gdzie można było i gdzie książki mają coś do powiedzenia o Rzezi Cintry, serial pozostaje wierny najważniejszym szczegółom – Eist, choć sam w sobie wydaje się być zbyt „gładki” w obejściu jak na wyspiarza, zgodnie z książką ginie od strzały w oko, a Calanthe, którą tu jeszcze nie za bardzo mamy okazję bliżej poznać, oddaje sprawiedliwość opowiadaniom Sapkowskiego i rzuca się z okna. Ucieczka Ciri z miasta i podążający za nią Nilfgaardczyk z czarnym ptaszyskiem na hełmie atmosferą też z grubsza wpisują się w koszmarne sny, jakie nawiedzają dziewczynę w Krwi Elfów.

Kadr z serialu <em>Wiedźmin</em>, 2019.
Kadr z serialu Wiedźmin, 2019.

W ogólnym rozrachunku pierwszy odcinek to trochę taki Wiedźmin w pigułce – upycha w sobie jak najwięcej elementów, jakich współczesny widz oczekuje od fantastyki dla dorosłych. Jest magiczny potwór, efektowna bijatyka, nagie kobiety, soczyście klnący pod nosem główny bohater, nawet wielka (przynajmniej w teorii) bitwa. Wyraźnie zalatuje to czymś na kształt odcinka pilotażowego, który ma przetestować reakcje widzów – choć przy netlflixowym modelu emisji odcinki pilotażowe raczej nie mają racji bytu.

Znajdziemy w pierwszym odcinku także sporo opowiadania o świecie przedstawionym w dialogach – co z jednej strony wygląda na dość dużą dawkę ekspozycji, ale z drugiej jest to też akurat charakterystyczne dla prozy Sapkowskiego, gdzie wypowiedź bohatera potrafi się ciągnąć przez całą stronę, a i postaci często i gęsto nawzajem streszczają sobie różne wypadki i udzielają małych wykładów o swoim aktualnym otoczeniu.

Na tle całego sezonu Początek końca to odcinek raczej z tych słabszych – ale choć jest daleki od arcydzieła, to najwyraźniej coś w nim działa na tyle sprawnie, by zatrzymać widza w wiedźmińskim świecie do kolejnych odcinków, w których już nieco łatwiej się wciągnąć i zaangażować w fabułę.

Tak oto opowiadanie Mniejsze zło w dość chwiejny, ale i skuteczny sposób wprowadza nas w świat serialowego wiedźmina. Kolejnemu odcinkowi przyjrzymy się już wkrótce – nie przegapcie! (A jeśli jeszcze nie obserwujecie mnie na Facebooku i/lub Instagramie, to bardzo dobry moment, żeby zacząć!)

Następny odcinek

Przeczytaj także: