Kadr z drugiego sezonu serialu Wiedźmin, 2021.

W każdym z nas są dwa wilki – wrażenia z drugiego sezonu Wiedźmina [bez spoilerów]

by Mila

W każdym z nas są dwa wilki. Moje właśnie żrą się na śmierć i życie o to, czy podobał mi się drugi sezon netflixowego Wiedźmina. Jeden wilk mówi, że to była świetnie zrealizowana, wciągająca rozrywka z ciekawymi bohaterami i że przecież (przynajmniej do czasu) fantastycznie się bawiłam. Drugi nie może uwierzyć w to, jak bardzo scenarzystom odjechał peron, na którym zostały książki Andrzeja Sapkowskiego. I dlaczego ktokolwiek jeszcze nazywa to adaptacją, skoro to już jest ewidentny fanfik. A ja tak siedzę, patrzę na te wilki i zupełnie nie wiem, któremu kibicować i którego karmić.

Zacznijmy może od pozytywów, bo to właśnie one pierwsze rzucają się w oczy. Drugi sezon Wiedźmina realizacyjnie stoi na wyższym poziomie niż pierwszy, więc i świat, w którym się poruszamy, jest bogatszy i bardziej wiarygodny. Ewidentnie Netflix mocno sypnął groszem Wiedźminowi, bo wystarczyło tego grosza i na liczne potwory, i na bogate dekoracje, i na statystów, dzięki którym miasta naprawdę żyją, a nie są tylko teatralną dekoracją. Tak jak w poprzednim sezonie w wielu miejscach odnosiłam wrażenie, że gdzieś zabrakło budżetu, żeby dobrze zrealizować jakiś kawałek fabuły, i trzeba było przez to wymyślać kreatywne sposoby obejścia braku monet w mieszku, tak teraz ani razu nie pomyślałam o tym, że coś jest niedofinansowane – a wszystkie moje narzekania dotyczą tego, że scenarzyści najwyraźniej wydali za dużo tych monet na wiedźmińskie grzybki.

Kadr z drugiego sezonu serialu <em>Wiedźmin</em>, 2021.
Kadr z drugiego sezonu serialu Wiedźmin, 2021.

Durgą rzeczą, która bardzo dobrze działa w tym sezonie, są relacje pomiędzy bohaterami (choć są od tego wyjątki, ale o tym później). Geralt i Ciri mają trochę czasu, żeby się poznać i polubić. Wiedźmin zabiera dziewczynę do Kaer Morhen, gdzie możemy podejrzeć braterskie więzi zabójców potworów i Ciri próbującą się jakoś odnaleźć w tym przesiąkniętym testosteronem i mutagenami środowisku. W Geralcie budzą się ojcowskie instynkty, Vesemir ojcuje swoim wiedźminom, a Ciri odnajduje w sobie zbuntowaną nastolatkę, jest to więc w dużej mierze opowieść o rodzinie. Nawet Yennefer i Jaskier dostają fajne sceny, w których widzimy, jak buduje się pomiędzy nimi – oczywiście pełna wzajemnych złośliwości, ale jednak – jakaś forma przyjaźni.

Twórcy ewidentnie słuchali recenzji pierwszego sezonu i wyciągnęli z nich jakieś wnioski. Linia narracyjna została więc uproszczona i śledzimy wydarzenia w jednej płaszczyźnie czasowej, choć nadal w wielu różnych miejscach. Yarpen Zigrin zrobił się trochę milszy, chociaż nie miał zbyt dużo czasu, żeby to zademonstrować. Yennefer ma ładniejsze sukienki. Ba, nawet Triss przefarbowała włosy – chociaż nadal na kolor, który dowodzi, że chyba nikt na tym świecie nie rozumie, jak wygląda kolor kasztanowy. Publika chciała jednak Triss, jaką zna z gier CD Projektu, więc dostała Triss z włosami, które przy większości oświetlenia wyglądają na bladorude. Nie wiem, czy publikę to satysfakcjonuje. W ogóle mam wrażenie, że wizualne nawiązania do gier są wszędzie – nie tylko w tym momencie, kiedy wiedźmiński medalion znany z gier pojawia się jako Easter egg na drzewie pamięci w Kaer Morhen. Miasta, lochy, zamki, jaskinie i niektóre potwory wyglądają jak żywcem wyciągnięte z gier. A w połączeniu z tym, jak często znienacka pojawiają się kolejne monstra i jaką radosną twórczością scenarzystów jest fabuła tego sezonu, mogę śmiało powiedzieć, że czułam się, jak gdybym oglądała ekranizację jakiejś zaginionej części gry CD Projektu. Co jest bardzo zabawne, zważywszy, że twórcy nieustannie powtarzają w wywiadach, że nie zamierzają ekranizować gier.

Kadr z drugiego sezonu serialu <em>Wiedźmin</em>, 2021.
Kadr z drugiego sezonu serialu Wiedźmin, 2021.

Prozy Sapkowskiego też chyba jednak nie mają ochoty ekranizować – i tym sposobem dochodzimy do bardziej problematycznych kwestii. Podchodziłam do tego sezonu z dużą dozą nadziei i dobrej woli. Pierwszy odcinek był naprawdę świetny, być może dlatego, że chyba jako jedyny wziął na warsztat konkretny kawałek tekstu, opowiadanie Ziarno prawdy, w którym Geralt spotyka dotkniętego klątwą Nivellena, i przez to jakoś musiał się zmieścić w ramach opowiadania, nawet jeśli sporo w nim pozmieniał. Wszystko toczyło się trochę w konwencji horroru, zachowało ducha książki, a bruxa została zrobiona absolutnie wspaniale. Po tym pierwszym odcinku mój entuzjazm tylko wzrósł… tyle, że potem zaczęły się dziać coraz dziwniejsze rzeczy. Dalej bawiłam się świetnie, bo drugi sezon Wiedźmina to kawał wciągającego i dobrze zrobionego serialu… Ale coraz bardziej czułam się źle z tym, że się dobrze bawię – i coraz częściej rzucałam w kierunku telewizora hasłami „czy wy sobie ze mnie kpicie” obficie okraszonymi słownictwem, jakiego nie powstydziłby się niejeden krasnolud. Im dalej w las, tym mniej interesowało twórców to, co dzieje się w książkach. W połowie sezonu na poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy Lauren Schmidt Hissrich przypadkiem nie zapomniała, że ma doskonały materiał źródłowy, z którego można czerpać. Pod koniec zachodziłam w głowę, czy w ogóle jeszcze da się zawrócić serialową fabułę i bohaterów tak, żeby jakkolwiek zmieściło się to w ramach opowieści Sapkowskiego. A ostatni odcinek zupełnie już zabił moją wiarę w ludzkość. I tutaj już się dobrze nie bawiłam. Ba, byłam gotowa zaadaptować jaskrowy hit tego sezonu Płoń, Rzeźniku, płoń na hymn wyrażający mój stosunek względem decyzji fabularnych tego sezonu.

Kadr z drugiego sezonu serialu <em>Wiedźmin</em>, 2021.
Kadr z drugiego sezonu serialu Wiedźmin, 2021.

Melitele mi świadkinią, że nie jestem wybitnie ortodoksyjna, do wielu zmian fabularnych podchodzę w sposób otwarty, staram się je zrozumieć, docenić, a jeśli nie doceniam, to chociaż tłumaczyć zamysły scenarzystów czy specyficzne potrzeby formatu, jakim jest serial. Ba, niektóre zmiany z pierwszego sezonu uważam za wartościowe. Być może kiedy przyjrzę im się bliżej, uznam za takie też część zmian z drugiego sezonu. Ale czasem nawet moja cierpliwość się kończy. Zwłaszcza, kiedy bohaterowie zaczynają robić rzeczy, które nijak nie mieszczą się w ramach kluczowych relacji pomiędzy postaciami, jakie nakreślił Sapkowski. Po raz kolejny odnoszę wrażenie, że twórcy serialu lubią sobie nadmiernie skomplikować sprawę… Tak było, kiedy w pierwszym sezonie zrezygnowali ze spotkania Ciri i Geralta w Brokilonie, przez co ta dwójka obcych sobie ludzi uganiała się za sobą po całym Kontynencie, nie mając ze sobą żadnej więzi poza PRZEZNACZENIEM – i było to dziwaczne. Drugi sezon daje im w końcu miejsce na nawiązanie relacji i jakoś to prostuje, ale z kolei powtarza dokładnie ten sam błąd z Yennefer i Ciri – wyprowadza ich relację na kompletne manowce, żeby, jak rozumiem, dopiero w następnym sezonie ją naprawiać i w wielkich bólach odbudowywać zaufanie. No chyba, że tam też zadziała PRZEZNACZENIE, wszystko ot tak pójdzie w niepamięć, a wiarygodność psychologiczna Ciri znowu pójdzie się chędożyć.

Twórcy od miesięcy zapewniają nas, że w drugim sezonie adaptują powieść Krew Elfów. Tyle tylko, że jest to stwierdzenie zdecydowanie na wyrost. W całym ośmiogodzinnym sezonie pojawia się zaledwie kilka scen zaczerpniętych z książki, a twórcy jako-tako poświęcają trochę uwagi może ze dwóm, w porywach trzem wątkom. Bardzo się też spieszą i pędzą do przodu – jak tak dalej pójdzie, to w trzecim sezonie zabraknie im książek. Których jest siedem, jeśli nie liczyć powrotów po latach i dodatków. Nie chodzi tylko o to, że nagle wrzucają do fabuły sceny z późniejszych tomów, ani nawet o to (chociaż nadal nie mogę w to uwierzyć), że nie wiadomo dlaczego nagle ujawniają PEWNĄ KLUCZOWĄ INFORMACJĘ, którą Sapkowski trzymał w tajemnicy do samego końca… Ale też o przyspieszenie ważnych procesów i dawanie bohaterom zdolności, które w książkach udaje im się opanować dużo, dużo później, co ma spore przełożenie na rozwój ich wątków i rzeczy, które im się przytrafiają. Jeśli serialowa Ciri już teraz potrafi robić takie magiczne rzeczy, jakie robi w tym sezonie, i może łatwo wydostać się z każdej trudnej sytuacji, to nie mam pojęcia, czym ona będzie się zajmować w następnych sezonach, bo trochę jakby należałoby wyrzucić do kosza jej wątki fabularne z praktycznie całego książkowego cyklu. No chyba, że nagle straci swoje zdolności, żeby potem znowu je odzyskać, bo tak będzie akurat wygodnie scenarzystom na wiedźmińskich grzybkach…

Kadr z drugiego sezonu serialu <em>Wiedźmin</em>, 2021.
Kadr z drugiego sezonu serialu Wiedźmin, 2021.

Bardzo dużo wątków zostaje za to dopisanych w miejsce wszystkiego tego, co zostało wycięte z książkowej fabuły. Dużo więcej miejsca niż Sapkowski na tym etapie scenarzyści poświęcają zakulisowym politycznym działaniom czarodziejów i wewnętrznej polityce Nilfgaardu. Z bliska przyglądają się sytuacji elfów wykorzystywanych w politycznych rozgrywkach i rasizmowi, jaki za podszeptem polityków ogarnia Kontynent – chociaż, przynajmniej na razie, jest to robione dosyć topornie w porównaniu z tym, jak te wątki wybrzmiewają w książkach. Wiedźmini nawet we własnej warowni muszą się mierzyć z potworami, a Vesemir podejmuje bardzo kontrowersyjne decyzje. Dużo dziwnych rzeczy dzieje się wokół tego, jak działa magia. Dużo dziwnych rzeczy dzieje się też w wątku Yennefer – i choć nieźle wpisuje się to w serialową psychologię bohaterki, nie mam pojęcia, jak jej relacja z Ciri ma zostać wyprowadzona na prostą. Scenarzyści na nowo wymyślają Koniunkcję Sfer i pewne rzeczy, które rządzą światem przedstawionym. Generalnie jest tu bardzo dużo radosnej twórczości scenarzystów. I nachodzi mnie taka refleksja, że kiedy i tak już dostajemy prequelowy serial o początkach istnienia wiedźminów oraz anime o młodym Vesemirze, a kto wie, czy nie dostaniemy jeszcze dziesięciu innych okołowiedźmińskich opowieści, w których można puszczać wodze wyobraźni do woli i wymyślać naprawdę niestworzone rzeczy, jakie nigdy nie przyśniłyby się Sapkowskiemu – to czy w tej sytuacji naprawdę nie moglibyśmy chociaż głównego serialu utrzymać w jako-takim związku z książkami, które rzekomo miał adaptować?

Kadr z drugiego sezonu serialu <em>Wiedźmin</em>, 2021.
Kadr z drugiego sezonu serialu Wiedźmin, 2021.

Są we mnie dwa wilki i ich zażarta walka sprawia, że czuję się skołowana i cokolwiek wkurzona. Bo z jednej strony przez jakieś sześć i pół odcinka naprawdę dobrze się bawiłam i nie mogłam wyjść z podziwu, jak dobrze jest to zrobiony serial… Ale z drugiej strony z każdą kolejną minutą coraz mniej rozpoznawałam w nim książki i bohaterów, których kocham. Ostatni odcinek wręcz wbił mi wiedźmiński miecz w plecy i nie bardzo wiem, jak mam się po tym pozbierać. Wydaje mi się, że jeśli jeszcze miałabym czerpać z tego serialu jakąkolwiek przyjemność, będę musiała sobie wmówić, że to po prostu nie ma nic wspólnego z cyklem Sapkowskiego. Że to nie jest żadna adaptacja, tylko zupełnie nowa historia, do której komuś pasowały imiona Geralt, Ciri i Yennefer. Będę musiała się pogodzić z tym, że najwyraźniej nikomu nie chce się ekranizować moich ukochanych książek chociaż mniej więcej takimi, jakie są.

I może wtedy będę serialem zachwycona, bo to naprawdę była solidna produkcja – tylko nie ta, po którą przyszłam.

PS Bardzo bym chciała, żeby ktoś mocno potrząsnął tą osobą, która tak uparcie wpycha do Wiedźmina nawiązania do Gry o Tron – bo żeby uzasadnić te nawiązania, trzeba dobudowywać totalnie idiotyczne wątki. Poza tym, to już naprawdę robi się dziwne.

PS2 Mimo wszystko nadal zamierzam robić analizy poszczególnych odcinków, chociaż tym razem zamiast porównywać serial z książką, będę się chyba doszukiwać śladowych resztek książki w serialu. I totalnie zamierzam nadać tej serii wpisów podtytuł #CiepięZaMilijony – pocierpcie ze mną, startujemy już wkrótce!

Przeczytaj także:

4 komentarze

xpil 19 grudnia 2021 - 19:58

Sagę wiedzmińską AS-a czytałem z pierdylion razy (zarówno w oryginale jak też po angielskiemu). Pierwszy sezon serialu jakoś przetrawiłem. W drugim odpadłem gdzieś w okolicach piątego odcinka. Uśpił mnie. Może kiedyś dokończę…

Kulturalna meduza 20 grudnia 2021 - 08:11

Nie czytałam książek i przez to serial naprawdę mi się podobał (choć nie wszystko, mam problem z kreacją paru postaci). Wciągnęłam się w fabułę i miałam spore zaskoczenie na koniec. Nie wiedziałam jednak, że ten plot twist w książkach jest tak pilnie strzeżony… Teraz jest mi trochę przykro :/ Mogę się tylko domyślać, co czują fani.

O ile przed pierwszym sezonem myślałam, że coś tracę, nie znając książek, teraz to się chyba trochę cieszę, że ich nie znam, bo lżej mi się ten serial ogląda!

Mila 20 grudnia 2021 - 09:15

Trochę zazdroszczę tego świeżego podejścia, bo oderwany od kontekstu serial wydaje się naprawdę spoko 😉

NoFlavour 22 grudnia 2021 - 09:10

Sagę i opowiadania czytałem mając jakieś 13 lat. Żyję tym uniwersum, kocham na równi ze SW. Jarałem się sukcesami gier, zarażałem pasją bliskich i snułem wyobrażenia „ale w tym hollywood to by zrobili super wiedźmina”.
Minęły lata i *puff* przyszedł pan Netflix.
Pierwszy sezon przyjąłem z godnością, widziałem błędy i wpadki, ale były też spore plusy. Fajnie było się pośmiać z ludzi, którzy gubili się w liniach czasowych (doceniam nawiązanie z 2 sezonu) i miałem nadzieję, że przy następnym dostaną tyle złota, by móc zrobić show na poziomie.

Niestety mocno się przeliczyłem. Już S2E1 mnie zirytował, bo jest to chyba najlepsze opowiadanie, a zostało wykręcone i mocno spłaszczone. Po tym było już tylko gorzej. Nie dość, że zacząłem wątpić w to czy ja w ogóle pamiętam książki, bo nic mi się nie kleiło, to jeszcze…zacząłem przysypiać. Do emerytury mi daleko, ciśnienie mam ok, więc to raczej nie po mojej stronie leży problem. Nie dość, że twórcy uwalili większość książki i OG historii, to te elementy dodane od siebie są okropnie nudne i oklepane.
No i te relacje! Geralt i Ciri praktycznie się nie znają. Serial ominął kwestie wpadania na siebie i poznawania się, a w Kaer Morhen napotykają na siebie okazyjnie. Ciri ćwiczy do następnego sezonu Ninja Warrior (bo trening z książek to to nie jest), Geralt w tym czasie podróżuje po świecie. Wiedźmini raz zachowują się jak fratboye w swoim college dorm, by zaraz serial udawał, że są „wyprani z emocji”.
Zamek jest ukryty, bo wiedźmini nie chcą powtórki z ostatniego pogromu… no ale jeśli ktoś chce znać namiary, to wystarczy zapytać lokalne seks workerki.
O Eskelu nawet nie będę wspominać, bo to herezja, ale Yenn? To zdecydowanie nie jest książkowa Yenn. Ja rozumiem, że „straciła magię”, ale to jak bohaterka snuje się od sceny do sceny razi.
Finalny odcinek wbija ostatni gwóźdź do trumny. Wiedźmini śpiący jak zabici, nie potrafiący w tyle osób uporać się z dwoma bazyliszkami, baby jagi, magiczne totemy, dzikie gony… podziękuję. Netflix po raz kolejny pokazuje poziom swoich adaptacji i ja odpadam. Sorry Henry, wiem że się starasz, ale to nie wystarcza.

Komentarze zostały wyłączone.