Większość słynnych aktorów w czymś się specjalizuje. Samuel L. Jackson w używaniu słowa motherfucker. Hugh Grant w komediowych amantach. Jennifer Aniston w byciu… sobą. Tudzież czterdziestą z rzędu wersją Rachel Green. Johnny Depp – w byciu outsiderem i dziwakiem. Ale żeby dołączyć do grona tych naprawdę wielkich aktorów, taka specjalizacja nie wystarczy. Nie wystarczy też samo to, że ktoś ma talent. Musi mieć jeszcze szczęście i możliwość ciągłego sprawdzania się w różnorodnych rolach. Chris Hemsworth nigdy nie będzie wielkim aktorem, nawet mimo swoich gabarytów (taki żarcik, wiecie)… chyba, że natychmiast zmieni agenta.
Moim skromnym zdaniem mógłby też zmienić żonę – nie żebym coś miała do Elsy, ale chętnie zgłoszę własną kandydaturę. Ale nie wszystko można mieć od razu. Najpierw niech zmieni agenta. To jest najpilniejszy problem jego kariery.
Fangirling jako źródło poświęceń
Po tym, jak po Infinity War włączyła mi się faza na Thora, pomyślałam sobie: a, sprawdzę, w czym właściwie jeszcze grał Chris Hemsworth. Początkowo była to bardzo estetyczna wycieczka w boczne korytarze kina. Później (bardzo szybko) zaczęły się powtarzać pewne schematy. Potem przyjemność zamieniła się we frustrację, a na końcu był już tylko masochizm i plan na ten nieco złośliwy, choć pełen miłości tekst. Obejrzałam całą filmografię Chrisa Hemswortha (powinnam za to dostać jakiś medal!), żebyście wy już nie musieli tego robić – i zaraz się przekonacie dlaczego. Przejrzałam też seriale, w których grał u progu kariery. Tutaj, przyznaję, nieco bardziej pobieżnie… Po bataliach z filmami trochę już nie miałam cierpliwości do oglądania 191 odcinków Zatoki serc. A dwa pierwsze występy ekranowe Chrisa z 2002 roku były tak niewielkie, że nawet internet postanowił zapomnieć o ich istnieniu.
Dokonawszy tak szeroko zakrojonych badań mogę postawić diagnozę: Chris ciągle gra te same role – i to, nie licząc Marvela, niezbyt często w dobrych produkcjach. Serio. Zdecydowaną większość jego ról (jeśli nie wszystkie) da się zamknąć w co najmniej jednej z tych kategorii: a) wielki, silny facet, który potrafi się bić tudzież strzelać, b) wielki, piękny i niespecjalnie rozgarnięty mężczyzna, którego uwielbiają wszystkie kobiety, i c) Thor. Z czego Thor w zasadzie przez długi czas był połączeniem obu tych typów.
Skąd te szufladki?
Mogłoby się wydawać, że Hemsworth stał się ofiarą sukcesu Thora – i że to wielki uroczy książę Marvela rzutuje na wszystkie kolejne role Chrisa. Ale to nieprawda. To znaczy – sukces Thora pewnie nie pomaga zerwać ze stereotypem pięknego mięśniaka… Ale Chris trafił do tej szufladki już po swoich pierwszych krokach na ekranie. Internet nie chce się ze mną podzielić fragmentami Sąsiadów i Marshall Law, w których Hemsworth zagrał malutkie epizody, ale poczynając od jego trzeciej roli, cały czas jedziemy stereotypem.
Guinevere Jones (2002) – to serial o współczesnej nastolatce, która najwyraźniej jest reinkarnacją Ginewry, żony króla Artura i kochanki Lancelota. Chris pojawia się dokładnie w dwóch odcinkach jako król Artur – ale że rzecz się dzieje współcześnie, a Artur jest tylko wspomnieniem z przeszłości, głównie widzimy go, jak promieniejąc królewskim urokiem, spaceruje z Ginewrą pod rękę w jej wspomnieniach. The Saddle Club (2003) – znów serial dla nastolatek, tym razem mających bzika na punkcie koni. Chris pojawia się gościnnie w jednym odcinku jako dość bucowaty weterynarz, na widok którego młode dziewczęta zbierają szczękę z podłogi. Też bym pewnie zbierała, ale no ile można grać tą kartą. Fergus McPhail (2004) – zasadniczo rola Chrisa ogranicza się do bycia obiektem westchnień wszystkich kobiet w biurze. Zatoka serc (2004-2007) – obejrzałam na YT kilka losowo wybranych fragmentów z udziałem Hemswortha i w większości z nich albo chodzi rozebrany po plaży, albo słucha, jaki to jest HOT, albo paraduje w koszulce eksponującej mięśnie… traktuję to jako próbkę dość reprezentatywną dla całej roli.
Wygląda więc na to, że to nie wina Thora… tylko tego, że Hemsworth zwyczajnie jest zbyt ładny, żeby dano mu zagrać coś poza ciachem. Kto jak kto, ale nie ma co się dziwić, że akurat Chris deklaruje się jako feminista, bo najwyraźniej doskonale rozumie, jak to jest być zamkniętym w stereotypie cukiereczka.
Co warto obejrzeć
Ten tekst zaczął się dość pesymistycznie, przyznaję. Ale są w filmografii Chrisa i takie filmy, które warto zobaczyć. Pomijam wszystko, co wyszło ze stajni Marvela, bo to się rozumie samo przez się. Fanom Star Treka przypominam też, że Chris przez chwilę pojawia się w nowych filmach jako ojciec Jamesa Kirka – co zgrabnie tłumaczy, skąd grany przez innego pięknego Chrisa Kirk ma tyle uroku osobistego.
Ale jeśli macie ochotę na niezły, niepowiązany z żadną wielką franczyzą film z Hemsworthem, sięgnijcie na przykład po inspirowane historią Moby Dicka W samym sercu morza (2015). Chris co prawda znów jest tam wielkim, pięknym, silnym i mocno fizycznym bohaterem… tym razem wielorybnikiem, ale ma co nieco do zagrania, a pod koniec nawet wygłodzony gubi trochę mięśni. Sama opowieść poprowadzona jest ciekawie, a w obsadzie dodatkowo Ben Whishaw, Michelle Fairley i Tom Holland.
Spokojnie możecie sięgnąć też po Wyścig (2013) – bardzo dobrze opowiedzianą biograficzną historię rywalizacji między dwoma kierowcami rajdowymi, Jamesem Huntem (Hemsworth) i Nikim Laudą (Daniel Brühl). Tutaj Chris dostaje całkiem ciekawą, porywczą postać i fajnie ją prowadzi – ale to znów jest wielki, piękny playboy. Jak najbardziej polecam też Dom w głębi lasu (2012) – Chris stereotypowo jest tu tym popularnym studentem-mięśniakiem z amerykańskich horrorów, ale tak jego rola, jak i cały film bardzo świadomie i autoironicznie pogrywają z horrorowymi stereotypami.
Całkiem nieźle Chris sprawdza się też w inspirowanej średniowieczem baśniowej stylistyce i ciuchach myśliwego czy wojownika – jak w Królewnie Śnieżce i Łowcy oraz Łowcy i Królowej Lodu, choć pierwszy z tych filmów zdecydowanie nie jest zachwycający. Oczywiście Chris znów jest tu wielkim, silnym facetem, który potrafi się bić – ale jest to na tyle przekonujące, że przez chwilę romansowałam nawet z myślą, czy nie nadawałby się przypadkiem na netflixowego wiedźmina. Nie wiem co prawda, jak z tak sympatyczną twarzą miałby udźwignąć groźną i wkurzoną mimikę Geralta, ale do tej części bycia wiedźminem pod tytułem „wszystkie laski moje” nadawałby się znakomicie.
Nie oglądajcie tego w domu (ani nigdzie)
Mam wrażenie, że Hollywood w pewnym momencie pokochało Chrisa jako idealnego kandydata do roli typowego American hero. Co jest dość zabawne, zważywszy, że mówimy tu o aktorze pochodzącym z Australii. Konsekwencją tego gorącego uczucia są między innymi dwa filmy, przy których ledwo dotrwałam do końca…
Pierwszy z nich to Czerwony Świt (2012) – remake filmu z 1984 roku z Patrickiem Swayze. Tym razem to jednak nie komuniści, a Korea Północna znienacka zrzuca swoich spadochroniarzy na Stany Zjednoczone i momentalnie opanowuje większą część kraju. Bo to przecież takie logiczne i prawdopodobne, biorąc pod uwagę liczebność populacji obu krajów. W każdym razie, ci źli momentalnie zaprowadzają swoje porządki, a jedyną nadzieją tych dobrych jest grupka nieletnich partyzantów pod wodzą Hemswortha – wyjątkowo młodego weterana wojny na Bliskim Wschodzie. Chris ma tu okazję zagrać cudotwórcę… bo jakimś cudem udaje mu się zamienić grupkę rozhisteryzowanych nastolatków w najlepiej wyszkolonych żołnierzy na kontynencie. Jak kocham Chrisa, tak Czerwony Świt był nie do zniesienia. Takiej dawki propagandy i żenady dawno nie widziałam.
Ale parę dni później widziałam porównywalną. W Dwunastu odważnych (2018) Chris znów jest napompowanym żołnierzem i biega z karabinem – tym razem po górach Afganistanu na samym początku tego, co miało być szybką interwencją służb specjalnych, a zamieniło się w całe lata wyniszczającej wojny. Dwunastu odważnych to film ponoć oparty na faktach – ale chciałabym zobaczyć te fakty, bo historii tak bardzo pisanej na kolanach nie widziałam od czasów… hm, Historii Roja? Albo paru innych wątpliwych arcydzieł naszej rodzimej kinematografii. Jeśli 12 amerykańskich chłopców mogło dokonywać takich cudów, jak w tym filmie pod wodzą niedoświadczonego kapitana Hemswortha, to naprawdę nie wiem, co USA robiło w Afganistanie przez te wszystkie lata. Trzeba było tam wysłać Chrisa, sam jeden rozwaliłby wszystkich terrorystów, watażków i kogo tam jeszcze chcecie. A nie, czekajcie, przecież on jest Australijczykiem.
Iskierka nadziei tliła się we mnie jeszcze, kiedy sięgałam po Hakera (2015) z tytułową rolą Hemswortha – wszak hakowanie to jednak raczej intelektualna robota, nie? Może więc choć raz nie będzie nikogo prał po mordach ani wywoływał palpitacji serca u postaci żeńskich… Zaczęło się nawet obiecująco. Ale potem Chris sam jeden rozwalił 3 koreańskich oprychów, a kolejnych kilku załatwił przy pomocy śrubokręta, więc… to tyle, jeśli chodzi o wyjście ze stereotypu. Nie wspominając o tym, że nawet kiedy złole do niego strzelają, Chris wygląda tu, jakby właśnie występował w reklamie szamponu.
Wśród filmów, po których nie ma się co za dużo spodziewać, znajdziecie też Wyspę strachu (2009) z Millą Jovovich – o nowożeńcach podróżujących po hawajskiej wyspie, na której grasuje para morderców-psychopatów. Chris ma tu nieduży epizod i, oczywiście, jest wielkim groźnym muskularnym mężczyzną… ale dla odmiany raczej odpychającym. Cóż za powiew świeżości! Niesamowite, co fatalna fryzura i dziwny zarost są w stanie zrobić z człowiekiem.
Nie powala też Ca$h (2010) z dość ciekawą postacią Seana Beana i dość stereotypową resztą bohaterów: niezbyt rozgarniętym przystojniakiem (zgadnijcie, kto go gra!) i jego niezbyt rozgarniętą, śliczną żoną. Daję plus za Seana, ale generalnie ten film o dość specyficznej zemście okradzionego przez przypadkowych ludzi gangstera nie jest zbyt porywający.
Po drodze przydarzyły się Chrisowi jeszcze dwa krótkie metraże – Ollie Klublershturf vs. the Nazis (2010), gdzie gra co prawda nazistę, ale głównie z nazwy, bo jego najważniejszą charakterystyką jest to, że jego mięśnie podobają się kobietom; oraz Dundee – The Son of a Legend Returns Home – promujący Australię trailer do nieistniejącego filmu, w którym Chris gra… cóż, przystojnego Australijczyka.
Mistrz autoironii
Hemsworth zdaje się być perfekcyjnie świadomy tego, jaki ma wizerunek – i nie waha się z tego kpić. Takie autoironiczne, podkręcone do granic przesady role głupawych przystojniaków, przez których trzy czwarte widowni ma ochotę polizać ekran, ujawniają jego spory talent komediowy, ale też gigantyczny dystans do siebie. A poza tym, że są to role cholernie zabawne, bardzo trafnie też wbijają szpilę w tradycyjny, seksistowski sposób postępowania z rolami kobiecymi. Spójrzcie na jego rolę w remake’u Ghostbusters (2016) – czegokolwiek by nie mówić o tym filmie, Hemsworth jako męska wersja seksownej i głupiej jak but sekretarki to po prostu złoto.
Podobnie jest z jego rolą w filmie W nowym zwierciadle: wakacje (2015). Film jako taki przypadnie do gustu prawdopodobnie głównie fanom oryginalnych Griswoldów, ale Chris jest tu niesamowicie magnetyczny i przezabawny jako niezbyt mądry, ale za to napompowany testosteronem i niedorzecznie seksowny prezenter pogody z amerykańskiego Południa.
Chris zdecydowanie nie boi się więc kpić ze swojego wizerunku… ale jednocześnie takie i tylko takie są właśnie jego najodważniejsze role. Na nic więcej albo filmowcy, albo on sam, póki co się nie porywają. Uwielbiam, kiedy on obśmiewa samego siebie, ale mimo wszystko – kpiąc z własnego wizerunku, on cały czas w nim jednak przecież pozostaje.
Co dalej przed Chrisem?
Chciałabym wierzyć, że przyszłość aktorska Hemswortha maluje się w nieco jaśniejszych barwach… Poza kolejnym epizodem w Star Treku, kolejnymi Avengersami, a może i kolejnymi Thorami, które Chris dalej chciałby kręcić, w planach jest jeszcze sequel Facetów w czerni – co nieźle wróży, zwłaszcza, że do głosu dojdzie tu jego talent komediowy, a na pierwszym planie ma mu partnerować Tessa Thompson, z którą ma całkiem niezłą chemię. [Update 2019: wróżyło nieźle, wyszło średnio, ale to głównie zasługa marnego scenariusza].
Wiążę też spore nadzieje z ukazującym się niedługo filmem odpowiedzialnego za Dom w głębi lasu Drew Goddarda – Bad Times at the El Royale. Problem tylko w tym, że wszystkie materiały promocyjne, jakie dostaliśmy do tej pory, eksponują Chrisa bez koszulki… O ile nie dadzą mu zagrać jakiegoś szaleńca bez koszulki, to czarno to widzę. Nie żebym miała coś przeciwko Chrisowi bez koszulki! Ale on naprawdę potrafi więcej, niż się tylko rozbierać. [Update 2019: film wyszedł przedni, a Chris wypada świetnie, chociaż znów wcale nie tak daleko od swojego zwyczajowego klucza. Więcej tutaj.]
Chociaż… czy naprawdę potrafi?
Po tych wszystkich niezbyt powalających filmach zaczęłam się zastanawiać, czy Chris rzeczywiście jest dobrym aktorem i nie ma co grać, czy może jednak nie dostaje lepszych ról, bo ich nie udźwignie… Ale no przecież jak dadzą mu zagrać coś konkretnego, to widać, że coś jednak potrafi i ma jakiś talent. Zwłaszcza komediowy, ale Infinity War pięknie pokazało, że i cięższe emocjonalnie momenty jest w stanie ładnie zagrać.
Czyżby więc Hemsworth był ofiarą własnej urody i warunków fizycznych? A może agenta, który idzie na łatwiznę i podsuwa mu cały czas te same role? A może z jakiegoś względu on po prostu lubi grać tylko takie role? I czy to oznacza, że już do końca życia będzie grał nieludzko atrakcyjnych i kompletnie płaskich psychologicznie mięśniaków? Mam nadzieję, że nie. Ale widzę tylko dwie możliwości, żeby to się kiedyś zmieniło. Albo ktoś musiałby potężnie zaryzykować i dać mu rolę totalnie nie po warunkach – może jakiejś drag queen, ascetycznego mnicha, zahukanego nerda-geniusza albo kogoś wyjątkowo szpetnego? Jednym z moich ulubionych filmów z pięknym Downeyem jest Futro, gdzie RDJ przez większość czasu chodzi w całości porośnięty (tak, zgadliście) futrem, więc może to jest jakaś inspiracja. [Update 2019: Avengers Endgame podjęło całkiem ciekawą próbę z grubym Thorem – i jestem jak najbardziej na tak!]
Druga możliwość jest taka, by bazując na stereotypowym emploi Hemswortha, stopniowo krok po kroku poszerzać mu repertuar. Wiemy już, że laski lecą na Chrisa, to może niech teraz kiedy one na niego lecą, on odkryje w sobie niespodziewaną sympatię do jakiegoś urokliwego mężczyzny. Wiemy już, że potrafi być żołnierzem – to może niech teraz będzie żołnierzem, który aktualnie nie pierze nikogo po mordzie, tylko na przykład zmaga się z PTSD. Swoją drogą, marzy mi się dobry film o weteranach z PTSD, trochę jak netflixowy Punisher, ale jeszcze bardziej na poważnie i bez wielkich spisków – po prostu samo życie i trudny powrót żołnierza do domu.
Trzymam kciuki, żeby kariera Chrisa skręciła wreszcie w trochę inną niż dotychczas stronę – bo byłoby naprawdę szkoda, gdyby już do końca życia miał w kółko klepać wciąż te same dwie role, tylko w coraz to nowych okolicznościach. Dobrych, odważnych scenariuszy (i lepszego agenta) – tego mu trzeba i tego z całego serca jemu, sobie i wam życzę.
1 komentarz
Ciesze się, że w końcu ktoś to zauważył i opisał 😀 Ostatnio rozmawialiśmy na ten temat ze znajomymi, zastanawialiśmy się nad zasadnością nagiej klaty Chrisa i czy on wybiera takie role, bo chce pozostać w tej szufladzie, bo chce mieć pieniądz, czy o co chodzi? A wszystko zaczęło się od zdjęcia promującego nowy film Chrisa, które wrzuciła Zwierz (co nam się nie spodobało).
Komentarze zostały wyłączone.