Nie sądziłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie, ale stało się… Zasada „najpierw książka, potem ekranizacja” nie tylko tym razem mnie zawiodła, ale i zupełnie pozbawiła mnie przyjemności podziwiania filmu, który większość społeczeństwa uważa za rewelacyjny, żeby nie powiedzieć – kultowy.
Mowa niestety o Milczeniu owiec.
Powieść Thomasa Harrisa, mimo że wcale nie była najlepszą lekturą w moim życiu, wywarła na mnie jednak dość silne wrażenie, w spójny i fascynujący sposób krok po kroku zarysowując psychologiczne portrety seryjnych morderców – zarówno bardzo niepokojącego psychiatry-kanibala, doktora Lectera, jak i obdzierającego ze skóry kolejne kobiety Buffalo Billa. Nakręcony na podstawie Milczenia owiec głośny film z Jodie Foster w roli przyszłej agentki FBI i Anthonym Hopkinsem w roli Hannibala Lectera nie wywarł na mnie natomiast wrażenia prawie żadnego. Może poza niezmiernym zdziwieniem, że dla widza, który wcześniej nie czytał powieści, całość fabuły może mieć w ogóle jakikolwiek sens.
Komplementy pod adresem Hopkinsa i jego kreacji są oczywiście całkiem zasłużone, niemniej jednak na tym właściwie kończy się lista zalet tego filmu… Zarzuty natomiast można by mnożyć, zaczynając od absolutnie najważniejszego – film nie bardzo radzi sobie z tym, co w całej tej historii jest najbardziej elektryzujące, czyli stopniowym zagłębianiem się w mroczne zakamarki umysłu przestępców, odkrywaniem motywów, jakie popychają ich do niezrozumiałych i agresywnych zachowań. To, co w książce układa się ostatecznie w spójną, sensowną i mroczną całość, na ekranie często zostaje co najwyżej wspomniane jednym zdaniem, zupełnie nie przekładając się ani na atmosferę grozy, ani na złożoność fabuły… Aż przykro myśleć, jak wiele przeciętny widz na tym traci.
Nie mogę też powiedzieć, by Hannibal Lecter w wykonaniu Hopkinsa wzbudzał we mnie jakiś szczególny niepokój… Trudno mi sobie zresztą wyobrazić, żeby wzbudzał niepokój w kimkolwiek powyżej 15 roku życia… Nie jest to chyba nawet wina samego Hopkinsa, który całkiem dobrze radzi sobie z tym, co dano mu zagrać, ale raczej tego samego okrojenia kontekstu i tła psychologicznego, o którym mowa powyżej. A szkoda, naprawdę szkoda, bo postać błyskotliwego kanibala ma w sobie ogromny potencjał.
O ile jeszcze częściowe okrojenie fabuły i pominięcie pewnych wątków było zapewne konieczne z powodów praktycznych, dosyć niezrozumiałe wydają mi się nic nie wnoszące zmiany w zakresie przeróżnych szczegółów… Dla twórców filmu najwidoczniej nie ma większego znaczenia, czy najważniejsze dla sprawy ciało zostało znalezione jako drugie czy jako trzecie, czy owca była tak naprawdę koniem, czy matka umarła szybciej niż ojciec… Być może to szereg irytujących i niepotrzebnych zmian. A może to jedynie moja wrodzona skłonność do czepialstwa. Nad uproszczeniem kluczowej intrygi trudno już jednak tak po prostu przejść do porządku dziennego. Rozwiązywanie tej bądź co bądź niełatwej sprawy idzie filmowej agentce Starling zaskakująco szybko, prosto i niemal jak po sznurku, a jedyne napotykane przez nią trudności sprowadzają się do mało profesjonalnych spojrzeń, jakimi obdarzają ją koledzy po fachu. Jeśli ściganie seryjnych morderców rzeczywiście polega na mężnym znoszeniu seksizmu i dyskryminacji, to chyba niepotrzebnie przekreśliłam tę ścieżkę kariery…
Z punktu widzenia kogoś, kto dawno już skończył podstawówkę, ekranizacja Milczenia owiec nie wywołuje chyba takiej grozy i niepokoju, jakie miała wywoływać… Z punktu widzenia kogoś, kto najpierw przeczytał książkę, film nie oddaje wszystkiego tego, co mógłby oddać. Natomiast z punktu widzenia kogoś, kto wie coś o psychologii… no cóż, nawet powieść prezentuje momentami dosyć naiwne spojrzenie na świat. Niemniej jednak i tak jest o niebo ciekawsza niż jej ekranizacja. Nie próbuję bynajmniej twierdzić, że coś jest nie tak z tymi, którym film się podobał… Myślę jednak, że książka przyniosłaby im więcej… może nie radości, ale z pewnością emocji i wrażeń.
2 komentarze
Super Notka! Zapraszam na moją stronę Filmowanie Wesel Kamerzysta Rybnik Żory Jastrzębie
Teraz często nosimy maski więc dla siebie wykonałem solidną maskę z blachy miedzianej. Jest doskonała na rower, niestety koleżanka twierdzi że przypominam w niej Hannibala Lectera. Moim zdaniem nie ma racji
Komentarze zostały wyłączone.