Kuloodporny Luke Cage niespecjalnie należy do grona moich ulubionych superbohaterów… Ale w pierwszym sezonie serialu bardzo klimatyczna, osadzona w Harlemie i naszpikowana problemami czarnoskórej społeczności opowieść wniosła coś świeżego na marvelową mapę ekranizacji komiksów. Luke Cage powraca właśnie z drugim sezonem – ale choć dalej zachowuje swój specyficzny klimat, nie będę udawać, że się tym razem nie nudziłam.
superbohaterowie
Geniusz. Urok osobisty. Ambicja. Poczucie humoru. Cięty język. To tyle o mnie, a teraz pogadajmy o Tonym Starku. Przed wami kolejna odsłona cyklu #MARVELmonday i tym razem skupimy się na niezaprzeczalnym królu pierwszych 10 lat istnienia MCU. Zajrzymy za dopracowaną do perfekcji fasadę egoistycznego geniusza i miliardera, spróbujemy odgadnąć, co też siedzi w głowie Tony’ego Starka, co go ukształtowało, co go napędza, a co przeraża – i co to wszystko ma wspólnego z kompleksem ojca. Jak zwykle tekst zawiera spoilery do dotychczasowych filmów Marvela oraz teorie i wyciągnięte z komiksów potencjalne spoilery do kolejnych produkcji. Ostrzegałam!
Zakończenie Avengers: Infinity War zszokowało chyba wszystkich. Tak bardzo emocjonalnie jeszcze w Marvelu nie było i żadne rozwiązanie fabularne nie zostawiło po sobie aż tylu pytań. A najważniejsze pytanie brzmi: jak teraz zrobić krok w tył (a może naprzód?) i odkręcić wszystko to, co tam się stało? Jeśli jeszcze się nie domyśliliście, poniższy tekst jest jednym wielkim spoilerem – tym, którzy jeszcze nie widzieli Infinity War (na co jeszcze czekacie???), zdecydowanie nie radzę go czytać!
Co mają ze sobą wspólnego komiksowy superbohater i największy dramaturg w dziejach zachodniego świata? Wbrew pozorom całkiem sporo, zwłaszcza jeśli zapytać o to Kennetha Branagha, reżysera pierwszego Thora i specjalisty od Szekspira. Jak postać grana przez Chrisa Hemswortha zmieniła się od czasu debiutu w Marvel Cinematic Universe? Jak udało się jej przejść od szekspirowskiego książątka z magicznym młotkiem do potężnego bohatera, który w pełni zasługuje na miano boga piorunów? Jak wielkie piętno odcisnęły na nim wydarzenia ostatnich filmów i jakie plany mogą mieć twórcy na dalszy rozwój tej postaci? Przed wami wielkie podsumowanie wątku Thora w MCU – tekst zawiera spoilery do dotychczasowych filmów oraz potencjalne spoilery do przyszłych produkcji Marvela.
Czas pogadać o Avengersach. Szczegółowo i ze spoilerami. Wszystko, co przeczytacie poniżej, jest gigantycznym spoilerem do Infinity War lub przewidywaniem i tym samym potencjalnym spoilerem do zapowiadanej na 2019 rok kolejnej części Avengersów. Jeśli nie widzieliście filmu, szczerze radzę nie czytać dalej. Zamiast tego możecie kliknąć tutaj i poznać moje bezpieczne i pozbawione spoilerów wrażenia z seansu lub tutaj dowiedzieć się więcej o głównym czarnym charakterze – Thanosie. Powtarzam komunikat: PONIŻEJ SAME SPOILERY! Ostrzegałam!
To nie będzie recenzja najnowszego filmu Marvela Avengers: Infinity War. Bo żadnej recenzji nie dałoby się tutaj napisać bez spoilerów. Tu każde słowo ma znaczenie i potencjalnie mogłoby zepsuć komuś seans. Dlatego w tym tekście ograniczam się tylko do bardzo luźnych wrażeń z seansu. Okropnie dużo chciałabym wam powiedzieć, ale od tego będzie osobny wpis. Tutaj udało mi się dokonać niemożliwego i opowiedzieć co nieco o Infinity War bez żadnych spoilerów – nie znajdziecie tu żadnych fabularnych informacji, których nie widzieliście w trailerze. Enjoy!
Premiera Infinity War zbliża się wielkimi krokami, a to dobra okazja do tego, by przyjrzeć się bliżej złolowi nad złolami – Thanosowi, który w nadchodzącym filmie Marvela zagrozi nie tylko naszym ulubionym bohaterom, ale i całemu wszechświatowi. Postać Thanosa była już zapowiadana w poprzednich filmach MCU – w scenach po napisach i w Strażnikach Galaktyki, gdzie poznaliśmy jego dwie przybrane córki – ale prawdopodobnie dla tej części widzów, która nie siedzi po uszy w komiksach, ten wielki fioletowy gość może stanowić pewną zagadkę. Dlatego dziś mam dla was krótką ściągę z Marvela – z tego tekstu dowiecie się, kim jest Thanos i dlaczego u licha ma taką obsesję na punkcie unicestwienia dokładnie połowy wszechświata.
Nie wiem jak wy, ale ja już odliczam dni i kombinuję, którą fanowską koszulkę założyć na premierę Avengers: Infinity War. Myśl o tym filmie napawa mnie jednocześnie ekscytacją i autentycznym strachem – jestem za młoda, żeby moi ukochani bohaterowie umierali, a szanse, że któryś nie wyjdzie cało ze starcia z Thanosem są dość spore. Ale jako że na razie próbuję ten strach wypierać, skupmy się dziś na pozytywach.
Drugi sezon marvelowskiego serialu Jessica Jones dobitnie uświadomił mi, że wbrew pozorom największą siłą tej produkcji chyba wcale nie była główna bohaterka w zadziwiająco płynny sposób łącząca ze sobą feminizm i styl życia typowy dla największych macho amerykańskiej literatury – hektolitry whisky, cięte riposty, seksualne podboje i pranie ludzi po mordach… Otóż nie. Dopiero nieobecność psychopatycznego Brytyjczyka w fioletowym garniaku w pełni obnażyła to, że największą zaletą Jessiki Jones był do tej pory złol nad złolami – i to on przyćmiewał pierwszą damę komiksowego feminizmu.
Przyznaję – wybierając tytuł tego tekstu poszłam trochę na łatwiznę… ale twórcy filmu też trochę poszli na łatwiznę i naprawdę trudno podczas seansu Black Panther nie mieć żadnych skojarzeń z Królem Lwem. Nie chodzi o to, że akcja filmu w większości dzieje się w Afryce i sporo w nim ładnych ujęć sawanny. Ani nawet o to, że główny bohater pomyka po ekranie w superbohaterskim kostiumie wielkiego kota. W warstwie fabularnej twórcy po prostu sami nie uciekają od odgrzewania nieśmiertelnych archetypów i podawania ich bardzo na modłę disneyowskiego hitu o Simbie… i nawet się jakoś specjalnie z tym nie kryją.