Wielka szkoda, że jednej z mniejszych ról w Trumbo nie zagrał Leonardo DiCaprio. Jest bowiem w tym filmie scena, która z jego udziałem z miejsca mogłaby się stać hitem internetu…
Oscary
Rozczarowana kilkoma poprzednimi oscarowymi filmami postanowiłam w końcu sięgnąć po coś, co nie mogło mnie zawieść. Ex Machina ma bowiem wszystko, czego mi aktualnie w kinie potrzeba. Nieludzko wprost piękną twarz Alicii Vikander, niespodziewany urok Domhnalla Gleesona, niepokojącą charyzmę Oscara Isaaca, urzekający kawałek Norwegii i wariację na temat sztucznej inteligencji.
Już drugi rok z rzędu mój osobisty plebiscyt na najnudniejszy film oscarowy bez trudu wygrywa amerykańska produkcja o wojnie. Może nie jest to do końca popularna opinia, ale z ubiegłorocznego seansu niemiłosiernie wlokącego się Snajpera pamiętam głównie ziewanie. W tym roku jest jeszcze gorzej. Steven Spielberg zabiera nas w sam środek Zimnej Wojny – co teoretycznie powinno być ciekawą odmianą po wszystkich tych strzałach, wybuchach i wszechobecnej śmierci…
Jak zrobić film wyjaśniający przyczyny krachu światowych rynków finansowych tak, żeby przeciętny widz nie tylko nie zanudził się na śmierć, ale i choć mniej więcej zrozumiał, o co właściwie chodzi w skomplikowanych machinacjach bankierów? Nikt raczej nie ma wątpliwości, że nie jest to proste zadanie…
Węgierski kandydat do Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny, Syn Szawła, nie jest obrazem dla osób o słabych nerwach. Wąski kadr, drżąca kamera ustawiona tuż za plecami głównego bohatera, wielojęzykowa kakofonia dźwięków… już samo to sprawia, że widz niemal dusi się w tej ciasnej przestrzeni… A to dopiero początek.
Jeśli spojrzeć na plakat i skrócony zarys fabuły, Brooklyn mógłby się wydawać do bólu banalny i nudny. Być jak jeden z tych wiecznie odgrzewanych kotletów wśród melodramatów. Mamy tu w końcu młodą, zagubioną dziewczynę, która zostawia za sobą zieloną Irlandię i całą rodzinę i wyjeżdża na drugi koniec świata w poszukiwaniu lepszego życia. A kiedy już to życie znajdzie i zacznie je sobie układać według własnego pomysłu, tragedia wzywa ją z powrotem do domu i każe jej wybierać między stary i nowym, między miłością i odpowiedzialnością wobec bliskich. To mógłby być wyjątkowo banalny i naiwny film. Ale jakimś cudem wcale taki nie jest.
4 marca, niecały tydzień po rozdaniu Oscarów na ekrany polskich kin dostojnie i zmysłowo wkroczy Carol. Oznacza to, że przeciętny polski widz jeszcze przed seansem będzie miał na temat tego filmu wyrobione zdanie, a podpowiadać mu w tej kwestii będzie ilość statuetek, jaka na sześć oscarowych nominacji zostanie ostatecznie Carol przyznana. Ale to, czy Akademia w swej wspaniałomyślności postanowi docenić Cate Blanchett, Rooney Marę, reżysera, kostiumy, scenariusz i muzykę, nie ma tak naprawdę większego znaczenia… bo bez względu na werdykt Akademii Carol i tak ociera się o doskonałość.