Jeśli zaczęliście się już zastanawiać, dlaczego do tej pory nie napisałam jeszcze nic o nowym Spider-Manie, odpowiedź jest bardzo prosta – cały czas szukam słów, które odpowiednio wyraziłyby, jak bardzo mi się podobało.
Strażnicy Galaktyki vol. 2 już w pierwszych scenach dają nam dokładnie to, po co przyszliśmy do kina. Star-Lord, Gamora, Rocket i Drax napierdzielają się z wielkim kosmicznym potworem, a Mały Groot w tym czasie tańczy i jest uroczy. I mniej więcej tak się sprawy mają do samego końca.
Pamiętacie Lorasa Tyrella? Jeśli oglądaliście Grę o Tron, na pewno kojarzycie tę postać – ale czy pamiętacie jakąś scenę wyraziście zagraną przez wcielającego się w tę postać Finna Jonesa? Jakiś szczególnie emocjonalny moment, kwestię, wyraz twarzy? Cokolwiek poza faktem, że Loras pięknym był młodzieńcem, sypiał z królami i głowę ozdabiały mu złote loczki? Ja nie pamiętam.
Być może robiłam to nieświadomie, ale okazuje się, że całe życie czekałam, aż profesor Charles Xavier soczyście zaklnie na kinowym ekranie. Wreszcie się doczekałam. Szkoda, że dopiero w filmie, w którym Sir Patrick Stewart żegna się z rolą… ale się doczekałam.
Nie wszyscy superbohaterowie noszą peleryny i ratują od razu całą planetę. Niektórym wygodniej jest działać w bluzie z kapturem i w obrębie własnej dzielnicy – nie, nie jest to fragment nowego spotu o twoich lokalnych bohaterach… To najprostsze chyba podsumowanie serialu Luke Cage – najnowszego owocu współpracy pomiędzy Marvelem i Netflixem.
Wszyscy chcą grać w produkcjach Marvela. Jeszcze do niedawna część widzów kręciła nosem, kiedy ich ulubieńcy „sprzedawali” się komiksowej komercji, teraz jednak już chyba nikogo nie dziwi, że coraz więcej uznanych aktorów dołącza do marvelowskiej ekipy i chce się stać częścią pełnego dobrej zabawy (i świetnie opłacanego) uniwersum superbohaterów. A ja tylko zacieram ręce, bo czuję, że szykuje się niezłe widowisko.
Prawdopodobnie pierwszy raz zwróciłam na Davida Tennanta uwagę w czwartej części Harry’ego Pottera. Jego rola w Czarze Ognia była naprawdę niewielka, ot zagrał tam młodego Śmierciożercę, który przez większość filmu podszywa się pod kogoś zupełnie innego i w związku z tym bohaterowi użycza ciała głównie drugi aktor. Ale te kilka krótkich chwil w zupełności wystarczyło, żeby David Tennant zapisał się w mojej pamięci jako człowiek idealny do grania niepokojących szaleńców.
Ostatnimi czasy najlepiej Marvelowi wychodzi… przedstawianie widzom nowych bohaterów. Kolejne odsłony Avengersów, Iron Mana i innych najgłośniejszych komiksowych produkcji zaczynają trochę przypominać serial, który ogląda się z przyzwyczajenia i bez większych nadziei na nagłą poprawę jakości. Nie znaczy to, że wszystkie te produkcje są niezadowalające… Bo nic, w czym choćby wspomina się Tony’ego Starka, nie może być z gruntu nieudane (to wcale nie jest wyzwanie dla złośliwców!) – ale nie da się ukryć, że kolejne filmy o najbardziej znanych bohaterach Marvela zmierzają w dziwną stronę i nie mają chyba ambicji oferowania widzowi niczego odkrywczego.