Sama nie wiem, czego się spodziewałam po Dziewczynie z pociągu Pauli Hawkins. Ale zdecydowanie nie tego, co ostatecznie w tej książce znalazłam. Tak naprawdę całą moją przygodę z Dziewczyną z pociągu mogłabym opisać w trzech fazach.
kryminał
warunkiem bycia z Matthew było niebycie sobą.
Jedwabnik Roberta Galbraitha (czyli tak naprawdę J.K. Rowling) w założeniu miał być kryminałem. Dlaczego więc już na samym wstępie przytaczam fragment, który spokojnie mógłby pochodzić z powieści obyczajowej albo w ogóle z romansu z nieszczęściem w tle? To proste – w najnowszej odsłonie przygód prywatnego detektywa Cormorana Strike’a na pierwszy plan wcale nie wybija się wyjątkowo krwawe morderstwo, ale właśnie wątki obyczajowe. A przynajmniej to one znacznie skuteczniej dostarczają czytelnikowi tego, co powinien mu zapewniać dobry kryminał – napięcia.
Nigdy się nie dowiemy, czy książka Wołanie kukułki niejakiego Roberta Galbraitha spodobałaby mi się tak samo, gdybym nie odkryła, że autorką jest tak naprawdę ukrywająca się pod pseudonimem J.K. Rowling. Ale powiedzmy sobie szczerze – nigdy nawet nie miałaby okazji mi się spodobać, bo bez nazwiska Rowling prawdopodobnie w życiu bym po nią nie sięgnęła. I trochę byłoby szkoda.
Wydawać by się mogło, że o Sherlocku Holmesie powiedziano już tak dużo, że trudno byłoby powiedzieć cokolwiek nowego. A jednak, BBC udowodniło ostatnio, że najsłynniejszego detektywa świata nigdy dość.
W zatwardziałych sherlockistach nowy serial może w pierwszej chwili wywołać odruchowy bunt i niedowierzanie. No bo jak to tak? Holmes ze smartfonem w ręku? Doktor Watson prowadzący bloga? Komu potrzebny genialny umysł, skoro wszystkie zagadki może rozwiązać technologia? Nie może. A współczesny Londyn jeszcze większe miałby kłopoty bez Sherlocka Holmesa, niż ten dziewiętnastowieczny.