Najpierw książka, potem film. Odstępstwa od tej zasady rzadko kiedy przynoszą coś dobrego. Bo też i rzadko kiedy ekranizacja na tyle jest dobra, żeby komukolwiek chciało się jeszcze sięgać po książkę.
film
Mówi się, że ci, którzy najbardziej nas rozśmieszają, są tak naprawdę najsmutniejszymi ludźmi, jakich znamy. Ta przykra prawda kryje się wszędzie – w zmaganiach Andersona, przeuroczego twórcy Świata według Ludwiczka z ojcem alkoholikiem, nadwagą i depresją, w doniesieniach o depresji Jima Carreya… Nawet gdzieś pod melonikiem legendy – Charliego Chaplina.
Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej o Diane Arbus nie słyszałam. Fotografia nie należy do dziedzin, o których miałabym jakiekolwiek pojęcie… Biograficzny film o tej pani – Futro: portret wyobrażony Diane Arbus – też specjalnie mojej wiedzy na jej temat nie poszerzył. Może poza tym, że była to kobieta odrobinkę szalona i że mogłybyśmy się polubić.
Pół na pół
Adam ma 27 lat i nigdy nie przechodzi na czerwonym świetle – nawet gdy ulice są kompletnie puste. Nie pali – bo to niezdrowe. Nie ma nawet prawa jazdy, bo przecież codziennie tylu ludzi ginie w wypadkach drogowych. Kiedy coś go boli, nie połyka sam tony tabletek przeciwbólowych, tylko grzecznie idzie do lekarza. Całe jego życie jest właśnie takie – bezpieczne i zachowawcze. Tym większym zaskoczeniem, albo raczej ironią czy podłością losu, jest dla niego wiadomość o tym, że ma wyjątkowo wrednego raka.
Są takie filmy, które zmieniają życie. Rozgniatają mózg na ścianie. Czynią człowieka nienormalnym. A przynajmniej nic już po nich nie jest takie, jakie było. I jednym z nich jest Hydrozagadka.
Filmów pokroju Hydrozagadki dzisiaj już się w Polsce nie robi. Może i dałoby się osiągnąć podobny poziom totalnego absurdu, może i konwencję parodii komiksów i filmów o superbohaterach dałoby się utrzymać… Ale podrobienie ducha i smaczków rodem z roku 1970 byłoby zadaniem szalenie trudnym. Spreparować masę technicznych niedociągnięć i nie przesadzić przy tym – mogłoby być równie ciężko.
Z Bożej Łaski Królowa Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, Antigui i Barbudy, Australii, Bahamów, Barbadosu, Belize, Grenady, Kanady, Jamajki, Nowej Zelandii, Papui-Nowej Gwinei, Saint Kitts i Nevis, Saint Lucia, Saint Vincent i Grenadyn, Tuvalu i Wysp Salomona, przewodnicząca Wspólnoty Narodów, Obrończyni Wiary, Elżbieta II kończy dzisiaj 86 lat. Zacny wiek. I bardzo dobra okazja, żeby w rytualny wręcz sposób przy Earl Greyu i muffinkach obejrzeć Królową w reżyserii Stephena Frearsa.
Nie sądzę, żeby film, który zdobył tak mnóstwo nagród z Oscarem dla Helen Mirren za rolę Elżbiety II na czele, trzeba było jeszcze zachwalać i komukolwiek polecać. Pozwolę sobie więc jedynie na totalnie subiektywną na jego temat refleksję.
Zadziwiające, jak niewiele mi potrzeba do szczęścia. Obejrzeć brytolski film, zobaczyć Aidana na żywo, posłuchać, jak Jamie Thraves bez końca opowiada o ich wspólnym filmie… Bogom dzięki za Off Plus Camera.
Pewnego dnia czterdziestoletni Tom wychodzi z domu. Po prostu. Zostawia za sobą żonę, małe dziecko, dobrze płatną pracę. Wychodzi bez słowa, pozbywa się kart kredytowych i zaczyna żyć na ulicach Londynu. Wkrótce poznaje Aidana – nieco irytującego, niesamowicie radosnego i gadatliwego Irlandczyka, który wałęsa się po mieście, pukając od drzwi do drzwi w poszukiwaniu pracy.
Przy okazji tego filmu przeczytałam gdzieś, że życie kobiety jest ponoć jak karmel. Słodkie, zmysłowe, pełne rozkoszy, ale czasami cholernie bolesne. Jeżeli zastanawiacie się, co jest bolesnego w karmelu, spieszę z wyjaśnieniem – bynajmniej nie chodzi o ból zębów. Karmel obok celów spożywczych nadaje się także do depilacji.
Ale wracając do tematu… Jest w tym zdaniu chyba trochę prawdy i w tym kontekście tytuł filmu wydaje się bardzo trafny – Karmel jest bowiem opowieścią przede wszystkim o życiu kobiet, o ich radościach, nadziejach, sekretach i lękach.
Mam jakiś dziwny sentyment do Nadine Labaki, może do jej prześlicznej twarzy, może do jej oczu… A może do kina, które tworzy. A jest to kino dobre. Smaczne. Przyjemnie egzotyczne, przynajmniej dla kogoś, komu nieco obca jest wiedza o tym, jak się ludziom żyje w Libanie. I bardzo kobiece jest to kino na dodatek. Ciepłe, subtelne i mądre.
Taki jest też drugi, po debiutanckim Karmelu, film wyreżyserowany przez Nadine Labaki. Dokąd teraz? w ujmujący sposób podejmuje trudną tematykę walk na tle wyznaniowym pomiędzy muzułmanami i chrześcijanami w Libanie. Nie ma tu patosu, krew nie leje się z ekranu hektolitrami… Ale mimo że wojna domowa toczy się jakby w tle, gdzieś daleko, to jednak odbija się echem od szczytów gór i dociera nawet do odciętych od świata wiosek, zmieniając życie ich mieszkańców, podsycając wzajemną nieufność i wystawiając na ciężką próbę sąsiedzkie więzi.
Kino zimnych krajów północy do lekkich i przyjemnych raczej nie należy. Jak twierdzą niektórzy – wszystko to wina niskich temperatur i braku słońca. Nie jest moją intencją rozpisywanie się o związku światła słonecznego z występowaniem depresji czy ilością samobójstw, bo i nie o depresyjności samych Finów miałam opowiadać, a o filmie. Prawdą jest jednak, że Kraina mrozu swoją nieco mroczną wymową i depresyjną atmosferą idealnie się wpisuje w mroźny krajobraz fińskiego kina.