Miałam nie pisać o tym filmie. Nieudolne próby walki z głupotą sprawiają zazwyczaj, że tracę wiarę w ludzkość. Miałam więc nie pisać o tym filmie… Ale potem zajrzałam w komentarze na Filmwebie (przeklęty nawyk!) i przypomniałam sobie dyskusje, które wrzały już na etapie powstawania obrazu…
film
Już od wczoraj na ekranach polskich kin gości Imagine – nowy film Andrzeja Jakimowskiego, twórcy m. in. Sztuczek i Zmruż oczy. Można go także zobaczyć w ramach festiwalu Off Plus Camera w Krakowie, podczas którego Imagine bierze udział w konkursie polskich filmów fabularnych. O sensie nazywania polskim filmem międzynarodowej koprodukcji nie zamierzam z nikim dyskutować. Tym jednak, co z radością zaraz uczynię, będzie odesłanie was do kin z moim błogosławieństwem. Bo naprawdę warto ten film zobaczyć.
Koistinen jest życiowym nieudacznikiem. Za marne pieniądze pracuje jako ochroniarz w centrum handlowym, mieszka w obskurnej, zaadaptowanej na mieszkanie piwnicy, jest smutny, samotny, szef i koledzy w pracy szydzą z niego na każdym kroku. Mimo takiego stanu rzeczy, nie opuszcza go złudna nadzieja, że kiedyś będzie lepiej. Koistinen nieustannie snuje bowiem nierealistyczne plany założenia własnej firmy, co chwilę powtarza, że jego praca i mieszkanie są tylko „tymczasowe”. Nadzieja graniczy w jego przypadku ze smutną naiwnością, jest rozpaczliwa, odbiera trzeźwy osąd sytuacji. Kiedy więc któregoś dnia w barze przysiada się do niego atrakcyjna i wyraźnie zainteresowana jego osobą blondynka, Koistinen wcale nie wietrzy podstępu. A szkoda. Bo razem z blondynką w jego życie wkraczają poważne kłopoty i kryminalna kartoteka.
Niemal cały tydzień zajęło mi sklecenie jakiejś w miarę sensownej myśli po obejrzeniu Drogówki. Choć mimo wszystko nie gwarantuję, że będzie to myśl, która cokolwiek wniesie w wasze życie.
Cieszę się, że wybierając się do kina, zapoznałam się nie tylko z idiotycznym zwiastunem prezentowanym w kinach – tym, który sugeruje, iż film będzie komedią kryminalną. Za ten zwiastun ktoś powinien porządnie oberwać, swoją drogą, bo jak tak dalej pójdzie, niedługo skuszeni bajkowym i uroczym trailerem zabierzemy pięcioletnią córkę do kina na historię o księżniczce, a na miejscu się okaże, że to ciężkie porno. Zaczyna mnie drażnić to, że jestem nieustannie okłamywana przez trailery. W każdym razie – drugi zwiastun Drogówki niewiele ma już na szczęście wspólnego z komedią, ale i on nie był mnie w stanie przygotować na to, co zobaczę. Poprzednie filmy Smarzowskiego też specjalnie nie dały rady. Nie, na Drogówkę najzwyczajniej w świecie nie da się być PRZYGOTOWANYM.
Przebudzenia to jedna z pierwszych książek napisanych przez Olivera Sacksa. Da się to zresztą wyczuć – podczas lektury nie mogłam się pozbyć wyobrażenia młodego człowieka, który właśnie obronił doktorat i nieświadomie upycha w każdym zdaniu tyle skomplikowanych terminów naukowych, ile tylko jest w stanie. Umiejętność mówienia do studentów po ludzku, zrozumiale i tak, żeby coś z tego wynieśli, przychodzi dopiero później, po latach praktyki – widać to doskonale na uczelniach i widać to także w stylu pisania Sacksa. Choć przyznać mu trzeba, że pisząc Przebudzenia celował bardziej w środowisko medyczne, niż w zaskakująco szeroką publiczność, jaka ostatecznie po książkę sięgnęła.
Żyjemy na najpiękniejszym ze światów. I choć gatunek ludzki każdego dnia robi wszystko, żeby nie dało się w te słowa wierzyć, naprawdę dane nam jest żyć na najpiękniejszym z możliwych światów. Wystarczy się trochę odsunąć, spojrzeć pod innym kątem, nauczyć się to dostrzegać… i zaniemówić można z wrażenia. Nagle okazuje się, że nie wiadomo właściwie po co od lat w baśniach wymyślamy sobie coraz bardziej fantastyczne światy, skoro nasza własna planeta pełna jest iście bajkowych scenerii, cudownych, urzekających, niesamowitych… Każde z tych miejsc spokojnie mogłoby zagrać scenografię w dobrych filmach, nawet tych najbardziej fantastycznych, bo i takich widoków na Ziemi nie brakuje. Problem tylko w tym, że nie umiejąc ich dostrzec, nie mamy zielonego pojęcia o ich istnieniu.
Victor Hugo wciąż jeszcze przede mną – razem z Tołstojem i paroma innymi gentlemanami czeka na lepsze czasy, a mianowicie na moment, w którym raz na zawsze wygrzebię się ze stosu przeróżnych podręczników i książek niewiele w moim rozumieniu mających wspólnego z literaturą. Niemniej jednak, w obecnej sytuacji niemożliwe byłoby uparte trwanie przy zasadzie: najpierw książka, potem jakiekolwiek adaptacje. Bo jak tu nie ulec, kiedy z plakatów oślepiają chwałą takie nazwiska? Jak tu nie ulec, kiedy zwiastun przyprawia o dreszcze? I tak naprawdę – po co się wzbraniać, odmawiać sobie przyjemności? Nie oszukujmy się, z dużym prawdopodobieństwem świat się zdąży skończyć, zanim Nędznicy wreszcie wpadną mi w ręce…
Polscy dystrybutorzy po raz kolejny popisali się godną podziwu znajomością genezy pojęcia „komedia”. Tudzież, jak kto woli, godnym pożałowania brakiem wiary w inteligencję polskiego odbiorcy nie będącego najwidoczniej w stanie przełknąć filmu, na którym nie ryczałby ze śmiechu. Whisky dla aniołów, lansowany przy pomocy tego trailera jako prześmieszna komedia, jest bowiem komedią właściwie głównie w takim rozumieniu, iż dobrze się kończy. Pomijając już zasadność takiej a nie innej promocji filmu, za ten zwiastun ktoś powinien wylecieć z pracy – kto to widział, żeby trailer był szczegółowym streszczeniem, zdradzającym właściwie wszystko i jeszcze w dodatku wprowadzającym w błąd, obiecując coś, czego by się nawet twórcy we własnym filmie nie dopatrzyli.
We’re not bad people. We just come from a bad place.
Różne rzeczy mówi się o Wstydzie Steve’a McQueena. Z jednej strony padają głosy wyrażające bezgraniczny zachwyt, z drugiej – gwizdy i oburzenie. Nie brakuje też takich opinii, że to film w zasadzie płytki, niewiele wnoszący treści i na siłę usiłujący wstrząsnąć widzem. Tak naprawdę jedyne, co mną przy okazji Wstydu rzeczywiście wstrząsa, to fakt, że któryś już raz profesjonalna poniekąd krytyka daje popis mistrzowskiego wręcz ignorowania świata wewnętrznych doświadczeń bohaterów. Nie na jedną i nie na dwie natknęłam się w ostatnim czasie recenzje, powierzchowne aż do bólu, wprawnie co prawda wytykające kontrowersyjne treści, ale poza tym i poza opowiadaniem fabuły niewiele więcej pozwalające dostrzec. Nie chciałabym tu udawać mądrzejszej od wszystkich wokół, ale zupełny brak wrażliwości na człowieka we współczesnej krytyce zaczyna mnie powoli przerażać…
Święta, jak widać (światełka na choinkach), słychać („Santa can you hear me?”) i czuć (zapach pierniczków…!), zbliżają się nieubłaganie. Czas więc i na tradycje świąteczne. Nawet jeśli tradycje, które mam na myśli, niewiele mają wspólnego z właściwym tego słowa znaczeniem.