Nigdy nie sądziłam, że to napiszę, ale… czas pogadać o macierzyństwie i reprodukcyjnych decyzjach kobiet. A konkretniej – o tym, jak ten temat jest przedstawiany w popkulturze, która przez wszystkie przypadki odmienia radości, problemy i dramaty matek i potencjalnych matek, ale podejrzanie milczy na temat tych kobiet, które świadomie i otwarcie decydują się matkami nie być. Bohaterki, które rezygnują z macierzyństwa i na ekranie otwarcie mówią o tym, że nie widzą dzieci w swojej przyszłości, a potem konsekwentnie żyją zgodnie ze swoją decyzją, są w popkulturze trochę jak Yeti – niby część z nas jest przekonana, że gdzieś na pewno takie istnieją, ale w praktyce mało kto je widział. [Tekst jest analizą – zawiera spoilery do różnych produkcji].
feminizm
Feminizm ma wiele twarzy – i w praktyce dla każdej z nas może oznaczać coś nieco innego w zależności od tego, jakie obszary życia są dla nas szczególnie ważne i gdzie leżą nasze zainteresowania. Ale niezależnie od tego, co konkretnie feminizm oznacza dla nas samych, warto poznawać także inne perspektywy i to, jak rozumieją go inni. A najlepiej może w tym pomóc dobra książka! Czas więc na drugą część polecanych feministycznych lektur – pierwszą porcję znajdziecie tutaj, a tymczasem przed wami kilka kolejnych godnych uwagi propozycji:
Od premiery pierwszego Iron Mana w 2008 roku Marvel Cinematic Universe przeszło naprawdę długą drogę – i równie długą drogę przeszedł sposób, w jaki funkcjonują w MCU bohaterki kobiece. Zaczęło się bardzo tradycyjnie, od ślicznych ukochanych głównego bohatera. Potem w pomocniczych rolach na trzecim czy drugim planie zaczęły się pojawiać bohaterki, które ramię w ramię z męskimi herosami ratowały świat i miały aktywny wkład w ich niesamowite przygody. Aż wreszcie 2019 rok przyniósł nam zupełnie samodzielną Kapitan Marvel i jej solowy film. Są na tej drodze takie rzeczy, które Marvel robi dobrze, są i takie, nad którymi mógłby jeszcze popracować – przyjrzyjmy się temu, jak przez lata prezentowały się kobiece bohaterki MCU.
Kapitan Marvel wreszcie jest w kinach. Pierwszy film Marvel Cinematic Universe, w którym główną bohaterką jest kobieta (rychło w czas, po 11 latach kręcenia blockbusterów i po 20 produkcjach o facetach), narobił sporo szumu, wzbudził ogromne oczekiwania i równie ogromny opór. Teraz, kiedy już wiemy, jak wypada Kapitan Marvel i co ma nam do powiedzenia o sobie, świecie i kobietach – czas na pierwsze reakcje i przyjrzenie się wyjątkowo gorącej dyskusji, jaka rozgorzała wokół tego filmu już na długo przed premierą.
Finałowy sezon House of Cards zdecydowanie jest inny, niż wszyscy się tego spodziewali. Owszem, sprawdza się spora część przewidywań: trochę brakuje w nim Franka, chwilami wyraźnie czuć, że scenariusz pisany był na szybko, i dla wielu pewnie będzie to sezon najsłabszy. Ale jednocześnie nawet jeśli spodziewaliśmy się takich właśnie cech, to, jak one wybrzmiewają, jest sporym zaskoczeniem. Szósty sezon odstaje od reszty – przede wszystkim dlatego, że jest zupełnie inny i inaczej rozkłada akcenty. Nie jestem zdziwiona głosami rozczarowanych… ale jeśli odłożyć na bok te wady, których i tak się spodziewaliśmy, zostaje nam coś, co mnie i sporą część widzów fascynuje, i co wygrane jest naprawdę dobrze – wątek Claire i tego, jak ona radzi sobie z prezydenturą. Jeśli ciekawi was porównanie stylów Franka i Claire – być może warto dać temu sezonowi szansę.
O tym, jak za moich czasów wyglądała edukacja seksualna w szkole, najlepiej świadczy chyba fakt, że bardzo niewiele z niej pamiętam… Na pewno w gimnazjum przyszła na lekcję jakaś pani z kolorowymi, dziewczyńskimi pudełeczkami podpasek Always i rozdała nam próbki. Nie wiem, co w tym czasie robili chłopcy i czy odwiedził ich pan z próbkami gumek. Niewykluczone, bo pamiętam, jak któregoś razu na przerwie grali w siatkę balonikiem z nadmuchanej prezerwatywy – ale równie dobrze to mogły być dwie zupełnie różne okazje, w szkole nie brakowało typów, których pewnie i do dzisiaj śmieszą takie rzeczy.
Dietoland Sarai Walker to jedna z tych powieści, które dobitnie pokazują, że książki nie należy oceniać po okładce. Gdybym zobaczyła ją w księgarni, raczej nie zatrzymałabym na niej wzroku. A tymczasem pod czymś, co na pierwszy rzut oka wygląda jak kolejny rewolucyjny poradnik liczenia kalorii, kryje się mocna, odważna, feministyczna powieść – i swoisty manifest współczesnej kobiety.
Feminizm ma bardzo różne oblicza i na przestrzeni lat zmienia się jego znaczenie i sposób, w jaki rozkłada akcenty. Ale niezależnie od tego, czym feminizm jest dla ciebie – warto sięgnąć do literatury, tak dawnej, jak i współczesnej, by poznać jego różne zakamarki i znaleźć taki, który najbardziej inspiruje cię do działania. Oto kilka pozycji z obowiązkowej listy lektur, jakie powinna mieć na swojej półce każda współczesna feministka:
Jeśli tak jak ja macie sentyment do serialu Seks w wielkim mieście, być może czasami zdarzało wam się marzyć o takiej wersji tej produkcji, która nie będzie promować szkodliwych wzorców relacji damsko-męskich, daruje sobie żenujące stereotypy i w ogóle będzie trochę mniej niemądra, a trochę bardziej osadzona w rzeczywistości… Jeśli znacie to uczucie, pozwólcie, że przedstawię wam The Bold Type – współczesną i o wiele mądrzejszą opowieść o olśniewających przyjaciółkach z Nowego Jorku.
Bycie singielką ze szczątkowym życiem towarzyskim i pracą, która nie wymaga zbyt częstego wychodzenia z domu, miewa swoje całkiem poważne wady – ale ma też jedną wielką zaletę. Uwalnia cię od szeregu trosk, które w innych okolicznościach każdego dnia zaprzątałyby twoją głowę. Rankiem nie stoisz pół godziny przed szafą, zastanawiając się, co na siebie włożyć – bo nikogo nie obchodzi, czy pracujesz w piżamie, czy w starej koszulce z Kermitem Żabą. Nie spędzasz godziny na prostowaniu niesfornych włosów, nie doskonalisz się każdego ranka w sztuce tynkowania twarzy, nie jesteś zmuszona podejmować dramatycznych decyzji, co jest ci bardziej potrzebne do życia: idealnie gładkie łydki czy śniadanie i kawa.