Syn Stinga i inne frustracje

by Mila

Jak być może zauważyliście, ostatnio pomiędzy krakowskim koncertem Stinga, mozolnym dłubaniem finansowej dokumentacji i niezliczonymi godzinami spędzonymi na czytaniu (bez zrozumienia) urzędowo-księgowej papierologii – nie bardzo mam czas na pisanie. Ani nawet robienie fotek do tekstów – jak zresztą widać poniżej. Paradoksalnie mam za to sporo okazji do rozmyślań o tym, jak by to było być dzieckiem sławnego  (albo przynajmniej dobrze w jakichś kręgach ustawionego) rodzica.

Wiecie – odziedziczyć fortunę Hiltonów. Zadebiutować w filmie Downeya Seniora w wieku 5 lat. Przejąć kancelarię ojca albo gabinet dentystyczny matki. Z góry wiedzieć, że ma się pewną robotę (tudzież źródło dochodów, wszak bycie Hiltonką ciężko nazwać robotą), plecy we właściwych kręgach i generalnie wszystko, czego trzeba, żeby się dobrze ustawić. Jedyne, co do ciebie należy, to nie spaprać sprawy i nie dać się wydziedziczyć.

Brzmi bajecznie – zwłaszcza, kiedy gdzieś na prowincji w załamaniu nerwowym wyrywasz sobie włosy z głowy nad swoim rzekomo genialnym życiowym projektem, który w zderzeniu z rzeczywistością coraz bardziej zaczyna przypominać wyjątkowo nieudane dziecko szaleństwa i głupoty.

Ale choć prawdopodobnie hasła w stylu „z tych Grycanów”, „młody Stuhr” i „córka tej pani z telewizji” otwierają niejedne drzwi, jestem gotowa się założyć, że dzieci sławnych rodziców są czasami dużo bardziej sfrustrowane niż my nad tymi naszymi desperackimi próbami zaistnienia w mediach, biznesie i wszystkich innych naszych upragnionych dziedzinach. My przynajmniej nie będziemy wiecznie porównywani ze swoimi protoplastami.

Weźmy na przykład takiego Joe Sumnera. Większość z was prawdopodobnie nigdy nie słyszała tego nazwiska, a część tych, którzy słyszeli, zdążyła je momentalnie zapomnieć. Ale o ojcu tego pana słyszeli wszyscy i – mówcie, co chcecie – zapomnieć się o nim nie da.

Kiedy jesteś synem Stinga – bo Joe takie ma dobre geny – to trochę tak, jakby niestabilna emocjonalnie wróżka chrzestna potraktowała cię jednocześnie solidnym błogosławieństwem i solidną klątwą. Masz dobre geny, trochę stingowy wygląd, dość stingowy zaśpiew, więc i całkiem spory potencjał wyjściowy. Ojciec zabiera cię ze sobą w trasy i promuje jako support – a jak Sting mówi, że coś jest dobre, to znaczy, że jest dobre. Ale nawet jeśli dobrze śpiewasz i piszesz całkiem dowcipne teksty piosenek, dla sporej części odbiorców i tak na zawsze zostaniesz „tym żywcem, co grał przed Stingiem”. Albo w najlepszym wypadku „tym gościem, który nigdy nie będzie tak dobry jak ojciec”.

To musi być naprawdę frustrujące. Serio. Masz 40 lat, zauważalny talent i śpiewasz w chórkach u tatusia. Ba, niby jesteś synem Stinga, ale twój profil na Instagramie obserwuje ledwie osiem razy więcej ludzi niż jakieś nudne zdjęcia książek jakiejś „niszowej” blogerki kulturalnej z jakiegoś tam kraju we wschodniej Europie. Czujecie ten fejm? Jeszcze osiem razy tyle i będę sławna jak syn Stinga.

Jak się żyje w cieniu tak sławnego ojca? Jak się żyje, gdy nawet wymyślone na potrzeby scenariusza Przyjaciół siedmioletnie dziecko Stinga mocniej zaznaczyło się w popkulturze od ciebie? Strach sobie wyobrażać – no chyba, że w genetyce coś poszło nie tak i w synu gościa, który z zapyziałego portowego miasteczka wdrapał się na muzyczny Olimp, nie ma żadnych ambicji.

Co w takim razie pozostaje dzieciom sławnych ludzi? Nic. Robić swoje. Lepiej, gorzej, z większym czy mniejszym zasięgiem i uznaniem – ale swoje. I tu się ani trochę nie różnimy od stingowych dzieci. Róbmy swoje. Tylko tyle i aż tyle. Kto wie, może nasze dzieci będą kiedyś równocześnie przeklinać i błogosławić dzień, w którym pozwolimy im robić za nasz support?

PS: Koniecznie idźcie kiedyś na koncert Stinga. To jest takie magiczne wydarzenie, które leczy nawet z fobii społecznej. Przynajmniej na moment. Ale jeśli nawet ja nie czuję się przerażona w dzikim tłumie, to wiedzcie, że coś się dzieje. Magia.

1 komentarz

Kamila 16 października 2017 - 23:26

Z jednej strony chciałoby się być miliarderem ale mi to do szczęścia nie jest potrzebne. Nie no by się przydało więcej pieniędzy ale nie chciałabym mieć ich za dużo, bo jednak pieniądze potrafią strzelić do głowy 😉

Komentarze zostały wyłączone.