Wśród filmów walczących w tym roku o Oscara produkcje naprawdę dobre rozłożyły się zaskakująco nierównomiernie. W odniesieniu do najgłośniejszych kategorii cierpię z powodu chronicznego braku poczucia, że tak, to właśnie ten film i ta rola zasługują na wszystkie nagrody! A za to prawdziwe perełki znajduję w kategoriach, które emocjonują mało kogo poza samymi nominowanymi…
Weźmy na przykład konkurs aktorskich filmów krótkometrażowych. Gdybym miała przydzielić Oscara w tej kategorii, zupełnie nie wiedziałabym, co zrobić… bo prawie każdy z tych filmów jest lepszy i mocniejszy niż większość produkcji w kategorii Najlepszy Film. Prawie każdy ma w sobie coś niezwykłego, każdy opowiada mocno poruszającą historię, zostawia po sobie jakieś przeżycie… Nie to, co taki Most Szpiegów.
W większości nominowane w tym roku filmy krótkometrażowe zwracają nasze oczy w kierunku Bliskiego Wschodu i terenów naznaczonych przez wojnę. Choć nie brakuje też typowo zachodnich historii i problemów.
Zacznijmy może od filmu w zasadzie najlżejszego i humorystycznego.
Ave Maria, reż. Basil Khalil, 2015
Ave Maria zabiera nas na Zachodni Brzeg Jordanu, w nieco opuszczone miejsce, gdzie 5 zakonnic wiedzie relatywnie spokojne i przede wszystkim ciche życie zgodnie ze złożonymi ślubami milczenia. Ich spokój zostaje jednak naruszony, kiedy przejeżdżająca obok żydowska rodzina rozbija samochód, a jakże, o figurę Matki Boskiej. Ten film to jedno wielkie zderzenie sprzeczności na styku trzech. Zakonnice, które starają się zbyt dużo nie mówić, i żydowska rodzina, której usta się niemal nie zamykają i która bardzo nie chciałaby zostać „uznana za Arabów”, mechanik w habicie, Żyd modlący się w przyzakonnej kaplicy… Ta niespodziewana konieczność wspólnego rozwiązania problemu, jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, skutkuje całym szeregiem komediowych scen. Śmiejemy się i z jednych, i z drugich – cały czas przyjaźnie i ciepło, bo w gruncie rzeczy taki właśnie jest ten film. Pozwala spojrzeć na ogarnięty polityczną zawieruchą teren przez pryzmat zwykłego człowieka i jego zupełnie zwyczajnego życia, jest w nim też jakiś optymizm i lekkość, która ciekawie kontrastuje z dość surowym krajobrazem i medialnymi doniesieniami.
Shok, reż. Jamie Donoughue, 2015
Shok przenosi nas do ogarniętego wojną Kosowa. Poznajemy tam dwóch albańskich chłopców, którzy początkowo beztrosko cieszą się kupionym przez jednego z nich rowerem. Szybko jednak okazuje się, że ten drugi po kryjomu próbuje robić malutkie interesy z serbskim wojskiem, za drobne sprzedając żołnierzom bibułki do papierosów. Jak się nietrudno domyślić, chłopcy wkrótce przekonują się, że ludziom po drugiej stronie barykady nie można ufać. W pewnym sensie to opowieść o dziecięcej naiwności, przyjaźni i odwadze. Ale przede wszystkim to poruszający obraz tego, jak w warunkach wojennych najzwyklejsze, drobne rzeczy mogą stać się przyczyną tragedii i na resztę życia zostawić ślad w ludzkim sercu.
Wszystko będzie dobrze (Alles wird gut), reż. Patrick Vollrath, 2015
Wszystko będzie dobrze to już współczesne Niemcy i portret mężczyzny, który po rozstaniu z żoną widuje swoją córkę zdecydowanie rzadziej, niż by tego chciał. Pewnego ranka przyjeżdża po nią do domu swojej byłej żony i jej nowego partnera i jak zwykle zabiera dziewczynkę na weekend do siebie. Już samo chłodne udawanie, że dorośli nie widzą siebie nawzajem, mówi o tej rozbitej rodzinie wszystko. Początkowo wygląda na to, że dla małej Lei i jej ojca będzie to weekend podobny do innych… Ale w miarę, jak mężczyzna zachowuje się coraz bardziej osobliwie, Lea zaczyna się obawiać, że wcale nie wróci do mamy na czas. Mocny obraz o dramatach rodziców odsuwanych od własnych dzieci i o niekiedy traumatycznych przeżyciach dzieci wciągniętych w sam środek rozgrywek między dorosłymi.
Stutterer (Jąkała), reż. Benjamin Cleary, 2015
Spośród wszystkich nominowanych w tej kategorii Stutterer chyba najbardziej przemawia do mnie na poziomie emocjonalnym. Jak i pewnie zresztą do każdego, kto w sytuacjach społecznych bywa czasem wystraszony albo nie do końca dostosowany. Śledzimy tutaj kilka dni z życia młodego chłopaka zmagającego się z poważnym zaburzeniem mowy. Nasz bohater jest błyskotliwy i ma do przekazania całkiem sporo ciekawych rzeczy, ale jąka się tak bardzo, a powiedzenie czegokolwiek zabiera mu tak dużo czasu i nerwów, że łatwiej jest już nawet udawać głuchoniemego. Dramat jego codzienności i samotności jest wyjątkowo cichy, ale to wcale nie odbiera mu powagi. Trudno się patrzy na jego zmagania z najprostszymi społecznymi sytuacjami i w tym sensie film jest mocny. Ale jednocześnie nie brak mu też jakieś lekkości i nutki optymizmu.
Day One (Dzień pierwszy), reż. Henry Hughes, 2015
Day One to amerykańska produkcja, która zabiera nas do Afganistanu, prosto w szeregi armii Stanów Zjednoczonych. Śledzimy tutaj pierwszy dzień pracy nowej tłumaczki i śmiało chyba można powiedzieć, że to jeden z najtrudniejszych pierwszych dni, jakie można sobie wyobrazić. Dziesięciokilometrowy spacer przez góry na wysokościach, które utrudniają oddychanie, to zaledwie niewielki dyskomfort w porównaniu ze wszystkim, czego Fada jeszcze tego dnia doświadczy. Nawet wybuch miny to dopiero początek, bo największe wyzwania czekają Fadę dopiero, kiedy stanie się przymusowym narzędziem w rękach lekarza i kultury, która nie pozwala mężczyźnie dotknąć cudzej żony, nawet jeśli miałoby od tego zależeć życie jej samej i jej nienarodzonego dziecka. To chyba najmocniejszy i najtrudniejszy do przełknięcia film w całym zestawieniu, ale to tylko podnosi jego wartość.
Będę usatysfakcjonowana niezależnie od tego, który z tych filmów Akademia postanowi ostatecznie uhonorować statuetką. To naprawdę solidne zestawienie dobrych, mocnych filmów, które w zaledwie kilkanaście czy dwadzieścia kilka minut są w stanie zbudować wciągającą historię, wstrząsnąć widzem i poruszyć go tak, by jeszcze długo nie mógł zapomnieć tego, co zobaczył. Jeśli tylko będziecie mieli okazję obejrzeć którykolwiek z tych filmów – szczerze polecam wszystkie razem i każdy z osobna.