Suits: dwóch panów w garniturach

by Mila

Drodzy państwo, a w szczególności – drogie panie! Niniejszym przedstawiam wam serial, od którego nie oderwiecie wzroku, serial ciekawy i trzymający w napięciu – to informacja dla panów, a teraz wiadomość szalenie istotna dla pań – serial pełen mężczyzn w garniturach. Przystojnych, inteligentnych mężczyzn w garniturach. Przystojnych, inteligentnych prawników w garniturach. O, tak. Możecie już piszczeć.

Ok, żarty na bok, nie chciałabym zostać zasypana oskarżeniami o seksizm… Mimo wszystko jednak nie ulega wątpliwości, że nic tak dobrze jak Suits nie wyjaśni przyczyn gwałtownych emocji, zachwytu i pożądania, jakie automatycznie aktywują się w niektórych kobietach (a takich jest SPORO) na dźwięk słowa „prawnik”. Nie mówiąc już o „przystojnym prawniku”. Jeżeli znajdzie się ktoś, kto po obejrzeniu tego serialu nadal owego fenomenu nie zrozumiał, to obawiam się, że nie zrozumie go nigdy.

Serial pełen pięknych...

Serial pełen pięknych…

...skandalicznie dobrze ubranych ludzi...

…skandalicznie dobrze ubranych ludzi…

And then there’s Louis.
Kadry z serialu „Suits”, Aaron Korsch, 2011-2016

Filmów i seriali o prawnikach są już setki i na tym się zapewne ich liczba nie zamknie. Podglądanie jakichkolwiek specjalistów przy pracy jest niezwykle pociągające, a gdy dodać do tego specyficzne prawnicze środowisko… Inteligencja, spryt, przebiegłość, złośliwe uśmiechy… Nic, tylko oglądać, chłonąć i zazdrościć, że nie jest się prawnikiem. Albo żoną prawnika. Pomijając jednak tę zazdrość – niezobowiązująca wycieczka do kancelarii kusi niejednego widza. Jest w tym coś fascynującego – oglądać system od środka, wcisnąć się gdzieś pomiędzy niezliczone trybiki i podziwiać, jak działa każdy z osobna i co potrafią stworzyć wszystkie razem. I ile przy tym działaniu kontrolowanego chaosu.

Wśród wszystkich prawniczych produkcji Suits zdecydowanie trzyma poziom i plasuje się pomiędzy tymi „lepszymi”. Bo też i ma chyba wszystko, czego dobremu serialowi potrzeba – wzbudzających sympatię bohaterów, dobrą obsadę, świetny scenariusz, nawet chwytliwy utwór w czołówce…

W pierwszym odcinku poznajemy Mike’a, młodego chłopaka prowadzącego nie do końca zgodne z prawem i przyzwoitością życie. Obserwujemy, jak pakuje się w kłopoty i uciekając przed policją… trafia na rozmowę kwalifikacyjną, a tam – jakże by inaczej – dostaje pracę w prestiżowej kancelarii (aż ciśnie się na usta porównanie z Kiss kiss bang bang, gdzie drobny złodziejaszek przypadkiem wpada na casting i z miejsca zostaje aktorem…). Mike trafia pod mało opiekuńcze skrzydła Harveya, gwiazdy wśród nowojorskich prawników, a my w napięciu śledzimy jego pierwsze sprawy, z rozbawieniem przyglądamy się łączącej obu panów relacji i wstrzymujemy oddech za każdym razem, gdy brudne sekreciki Mike’a już-już mają wyjść na jaw i zrujnować mu życie.

Wiele można temu serialowi zapewne zarzucić… Nie wiem, na ile to w ogóle możliwe, żeby ktoś bez skończonych studiów mógł zostać prawnikiem, czyżby w poważnych firmach nie prześwietlano dokładnie przeszłości i kwalifikacji pracowników? Albo ta łatwość, z jaką duet Harvey-Mike radzi sobie ze wszystkimi trudnościami… Ja rozumiem – inteligencja, wiedza, intuicja, lata doświadczenia… Czasami jednak jest w tym coś nierealnego, patrzę na nich i mam wrażenie, że widzę parę superbohaterów. Są trochę jak Batman i Robin – jakkolwiek źle by nie było, ostatecznie pewnie i tak wyjdą z tego zwycięsko.

W ogólnym rozrachunku to wszystko nie ma jednak większego znaczenia. Nie nazwałabym tego także wadą serialu – jest to raczej czynnik bardzo ładnie wtapiający się w konwencję Suits. Wśród całej masy sprytnych nawiązań do świata kultury Batman i Robin zdają się być jak najbardziej na miejscu. Ot, tacy z Mike’a i Harveya super-prawnicy, razem przeciwko wszystkim.  Tylko – na nasze kobiece szczęście – w odróżnieniu od Batmana i Robina, ci panowie zdecydowanie są heteroseksualni.

A propos, drogie panie! Jeżeli nie przekonała was sama kombinacja słów „prawnik”, „przystojny” i „garnitur”, wytaczam najcięższy argument – Mike. A raczej grający Mike’a Patrick J. Adams. Po założeniu garnituru jest tak podobny do Neila Patricka Harrisa, czy jak kto woli, Barneya Stinsona, że gdyby nie różnica wieku, można by ich ze sobą pomylić. Twórcy serialu sprytnie zresztą z tego korzystają, karząc Mike’owi co jakiś czas wyrwać się z ochoczym high five! Jego postać w gruncie rzeczy ma w sobie coś z Barneya – jest awesome. Prawnicy też są awesome. A Suits jest tak awesome, że aż niemal legen-wait for it-dary.

Pozwolę sobie zakończyć całość apelem. Albo nawet dwoma. Drogie panie – spieszmy się kochać prawników, zanim znajdą sobie młodsze od nas żony. A wy, drodzy panowie – noście garnitury. To działa.

Przeczytaj także: