Kadr z filmu Spider-Man: Homecoming, reż. Jon Watts, 2017.

Spider-Man: prawdziwy powrót do domu

by Mila

Jeśli zaczęliście się już zastanawiać, dlaczego do tej pory nie napisałam jeszcze nic o nowym Spider-Manie, odpowiedź jest bardzo prosta – cały czas szukam słów, które odpowiednio wyraziłyby, jak bardzo mi się podobało.

A jestem tym filmem wprost zauroczona. Już od pierwszych minut miałam poczucie, że to właśnie na takiego Spider-Mana czekałam przez te wszystkie lata… a trochę czasu minęło, bo już jako dzieciak z przejęciem czekałam na kolejne odcinki kreskówki emitowanej w telewizji. I choć wspomniana kreskówka zapadła mi w serce, to gdzieś w środku chyba czekałam cały czas na trochę inne podejście do tematu. Ok, przyznaję, nie widziałam i bojkotuję wersję z Garfieldem, bo jest w niej Emma Stone… Ale serial animowany i adaptacja, gdzie Spider-Manem jest Tobey Maguire, zagubiły gdzieś młodzieńczą stronę bohatera. A przecież w założeniach historia Człowieka-Pająka to tak naprawdę opowieść o dojrzewaniu bardzo młodego chłopaka. Nie tyle o życiowym fajtłapie (a tylko z tym niestety kojarzy mi się Tobey), który nagle zyskuje nadprzyrodzone zdolności, co po prostu o kimś bardzo młodym, kto cały czas jeszcze szuka samego siebie, swojej drogi, a poza codziennymi problemami przeciętnego nastolatka, musi się dodatkowo zmierzyć z nowo odkrytą wielką mocą i równie wielką odpowiedzialnością.

Kadr z filmu <em>Spider-Man: Homecoming</em>, reż. Jon Watts, 2017.

Typowy nastolatek – plecaczek i smartfon. Kadr z filmu Spider-Man: Homecoming, reż. Jon Watts, 2017.

Wreszcie mogę odetchnąć ze spokojem, bo właśnie taki film dostaliśmy – tutaj Peter Parker ma ledwie 15 lat, dokładnie na tyle wygląda i na tyle się czuje. Spider-Man: Homecoming serwuje nam nastoletniego bohatera z całym dobrodziejstwem inwentarza – problemami w szkole, pierwszym zauroczeniem śliczną dziewczyną, kumplem-nerdem budującym Gwiazdę Śmierci z klocków Lego, głupimi pomysłami, młodzieńczym buntem i przekonaniem, że dorośli kompletnie niczego nie rozumieją… i przede wszystkim ze świeżą, młodzieńczą energią, która cały film czyni niesamowicie lekkim i dynamicznym.

Kadr z filmu <em>Spider-Man: Homecoming</em>, reż. Jon Watts, 2017.

Kadr z filmu Spider-Man: Homecoming, reż. Jon Watts, 2017.

Nową odsłonę Spider-Mana mieliśmy okazję poznać już w Wojnie Bohaterów – i jeżeli Tom Holland zrobił wtedy na was dobre wrażenie, to prawdopodobnie po prostu pokochacie jego samodzielny film. Jeżeli urzekł was ten podekscytowany dzieciak nagle wrzucony w świat swoich wielkich idoli – dostaniecie tego jeszcze więcej i w jeszcze bardziej zabawnej formie. Już pierwsze sceny pokazujące kluczowe momenty Wojny Bohaterów oczami Petera Parkera skradły moje serce, a potem było już tylko lepiej.

Tom Holland i jego Spider-Man w świecie wielkich superbohaterów jest trochę jak Jennifer Lawrence na imprezie dla starych hollywoodzkich wyjadaczy – tylko na szczęście mniej żenujący i znacznie bardziej zabawny. Niby w towarzystwie największych gwiazd stara się grać wyluzowanego, ale i tak na kilometr widać po nim, że jara się tą niespodziewaną obecnością pośród swoich idoli. I momentalnie, od pierwszych minut filmu zdobywa serce widza – jest nie tylko zabawny, ale też niesamowicie swojski. Nie oszukujmy się, ja na jego miejscu jarałabym się dokładnie tak samo. Albo i bardziej. A i w waszym przypadku też pewnie nie byłoby inaczej.

Kadr z filmu <em>Spider-Man: Homecoming</em>, reż. Jon Watts, 2017.

Kadr z filmu Spider-Man: Homecoming, reż. Jon Watts, 2017.

Jak na (trzecie z kolei) wprowadzenie Spider-Mana do świata komiksowych adaptacji, Homecoming jest dość nietypowym startem. Po pierwsze dlatego, że już trochę poznaliśmy Petera w Wojnie Bohaterów, zanim dostał swój własny film. Ale też po części dlatego, że to nie jest klasyczne origin story, które po raz enty szczegółowo opowiada tę samą historię o ugryzieniu przez pająka, o wujku Benie i o nieszczęsnych rodzicach Batmana. A nie, wróć, oni tu nie pasują. A może jednak? Chyba bardzo dobrze, że tym razem twórcy darowali sobie powtórkę z rozrywki. Spider-Man obok właśnie Batmana i Supermana od dawna jest prawdziwą ikoną, jego historię znają wszyscy (ok, prawie wszyscy), często nawet ci, którym Iron Man dalej kojarzy się co najwyżej z człowiekiem prasującym sobie koszulę, a Black Panther z niedzielną wizytą w zoo.

Siłą rzeczy więc zostajemy wciągnięci w sam środek akcji i złożonego uniwersum z całą masą nawiązań do poprzednich filmów. To, że Tony Stark gościnnie pojawia się jako swego rodzaju mentor młodego Parkera, to dopiero początek – a fani (zwłaszcza fani Iron Mana) dostaną tu niejeden naprawdę smakowity kąsek. Przy okazji – czuję się w obowiązku zauważyć, że relacja Stark-Parker jest dużo lepiej rozegrana i umotywowana niż nieco dziwne sceny z przypadkowym dzieciakiem w trzecim Iron Manie. Jeżeli Tony posiada coś na kształt instynktu ojcowskiego, to teraz już wiemy, jak on może wyglądać.

Kadr z filmu <em>Spider-Man: Homecoming</em>, reż. Jon Watts, 2017.

Kadr z filmu Spider-Man: Homecoming, reż. Jon Watts, 2017.

Przypadkowemu widzowi może więc być nieco trudniej odnaleźć się w tym świecie niż w bądź co bądź kameralnych filmach z Maguirem czy Garfieldem w roli Człowieka-Pająka. Ale nie oszukujmy się – uniwersum Marvela w tej chwili jest już jak jeden wielki serial i być może należałoby przemyśleć, czy oglądanie serialu zaczyna się od przypadkowego odcinka trzeciego sezonu. Jeśli czujecie się w Homecoming nieco zagubieni, jest na to prosta rada – idźcie i zacznijcie od początku. Czeka was cała masa dobrej zabawy.

Kadr z filmu <em>Spider-Man: Homecoming</em>, reż. Jon Watts, 2017.

Kadr z filmu Spider-Man: Homecoming, reż. Jon Watts, 2017.

Na koniec – nie możemy przecież zapomnieć o czarnym charakterze… zwłaszcza, że w filmach Marvela bywa z tym różnie. Ale rola Sępa, w którego wciela się Michael Keaton, jest napisana z pomysłem. Wreszcie dostajemy „tego złego” z prostą, czytelną motywacją: wzbogacić się na sprzedaży broni naszpikowanej cudeńkami z kosmosu. Żadnych wielkich złoczyńców z wziętą znikąd chęcią zniszczenia całego wszechświata – po prostu kameralny złodziejaszek, którego ambicje rosną razem z zawartością portfela. Ale jasna motywacja to nie wszystko – Sęp zaskoczy nas nie tylko kluczowym zwrotem akcji, ale także niektórymi swoimi moralnymi wyborami. Ot, czarny charakter na miarę naprawdę dobrego superbohaterskiego filmu.

Jeśli jeszcze nie widzieliście nowego Spider-Mana, koniecznie się wybierzcie. I doceńcie, że udało mi się o tym wszystkim opowiedzieć bez spoilerów – bo aż mnie nosi, żeby dać upust ekscytacji niektórymi wątkami!

Przeczytaj także:

Skomentuj

Ta strona wykorzystuje pliki COOKIES zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki. Dowiedz się więcej.

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close