Film Śmierć Stalina aż prosi się o to, żeby użyć w odniesieniu do niego słowa „kontrowersja”. W końcu w Rosji jest zakazany jako propagujący negatywny obraz kraju i godzący w symbole narodowe, a u nas z kolei pojawiają się głosy, że być może z niektórych tematów jednak nie wypada się śmiać. Przyznaję, oglądanie go było ciekawym doświadczeniem, także z powodu atmosfery na widowni – trochę czuć, że publika w naszej części świata w niektórych momentach nie do końca wie, czy wolno jej parsknąć śmiechem…
Film Armando Iannucciego to groteskowa i absurdalna wariacja na temat przełomowego momentu w dziejach ZSSR – śmierci Józefa Stalina i wywołanych przez nią przepychanek partyjnych dygnitarzy, wyrywających sobie władzę z rąk i nawzajem kopiących pod sobą dołki. Z jednej strony obserwujemy tu absurdy życia i polityki pod rządami „Wielkiego Wodza”, z drugiej chaos i brutalny wyścig o władzę po jego śmierci, a w tle przypomina nam się również o milionach ofiar dyktatora i reżimu. I to chyba ta ostatnia część budzi w naszym regionie największą konsternację. Bo czy wypada śmiać się ze śmierci milionów ludzi, kiedy nasze własne rany w tym temacie wciąż się chyba jeszcze do końca nie zabliźniły?
Postawmy sprawę jasno – film Iannucciego nabija się ze Stalina, a nie z jego ofiar. Bezkompromisowo obśmiewa mechanizmy dyktatury i tworzoną przez nią absurdalną rzeczywistość – ale w żadnej mierze nie próbuje być obraźliwy wobec ofiar. Czegokolwiek by nie mówić o tamtych mrocznych i bolesnych czasach, to absurdu zdecydowanie w nich nie brakowało – od malowania trawy na bardziej zielony przez paranoiczne podróże Stalina i jego sobowtórów pięcioma pociągami jednocześnie aż po dość makabryczny fakt, jak wiele zależało od kaprysu jednostki i jak nawet najwyższe w państwie stanowiska nie dawały pewności spokojnego (czy jakiegokolwiek) jutra.
Kiedy rzeczywistość staje się trudna do zrozumienia, często to właśnie humor jest tym, co ratuje człowieka w zetknięciu z dramatem. Pozwala oswoić i okiełznać grozę sytuacji, zamknąć ją w ramach, które jesteśmy w stanie udźwignąć. Ale jednocześnie Śmierć Stalina nie spłyca tematu i nie zaprzecza okropnościom tamtego systemu. To jest film zabawny, ale nie lekki ani przyjemny. Wręcz przeciwnie, groza tamtych czasów staje się bardzo widoczna i jeszcze bardziej wymowna właśnie w kontraście z absurdem i humorem. To na wskroś brytyjska komedia, której humor i klimat ciągnie trochę w kierunku Monty Pythona (a w obsadzie mamy też Michaela Palina w roli Mołotowa) – nie jest może absurdalny aż do poziomu legendarnej brytyjskiej grupy, ale w bardzo podobny sposób nie ma problemu ze śmianiem się z rzeczy poważnych.
Ogromną siłą tego filmu są wypełniające go postaci – nie tylko dlatego, że same w sobie były wyraziste i aż prosiły się o karykaturę… ale także dlatego, że fenomenalnie obsadzono tu poszczególne role. Na pierwszym i drugim planie praktycznie nie ma tu ról, które nie byłyby doskonałe, zwłaszcza w momentach, w których (anty)bohaterowie się ze sobą ścierają i konfrontują. Steve Buscemi jako Chruszczow i Simon Russel Beale jako Beria brawurowo nadają intrygancki ton całej opowieści, nieustannie kopiąc pod sobą dołki. Jeffrey Tambor jako Malenkow jest trochę jak marionetka, która mimo że pociągana za sznurki, bardzo chce być ważna i nie stracić twarzy. Rupert Friend jako syn Stalina błyszczy w swojej niewielkiej, ale bardzo wyrazistej roli, a Jason Isaacs jako imponująco pewny siebie marszałek Żukow jest tak charyzmatyczny i majestatyczny, że kradnie absolutnie każdą scenę, w której się pojawia.
Śmierć Stalina właśnie osobowościami postaci stoi, to w dużej mierze komedia charakterów – fabuła jest głównie pretekstem do pokazania nam starć pomiędzy bohaterami i ich rozciągających się pomiędzy paniką a sprytem i okrucieństwem reakcji na grunt usuwający im się spod nóg. Tak postaci, jak i sposób opowiadania historii są tu dość teatralne, przerysowane, czasami wręcz komiksowe. Zresztą nic w tym dziwnego, bo film jest adaptacją francuskiego komiksu pod tym samym tytułem. Śmierć Stalina bardzo zgrabnie łączy w sobie różne style i gatunki. Obok komedii charakterów, solidnej dawki absurdu i bardzo celnych dialogów znajdziemy tu także proste, slapstickowe gagi, ale i momenty prawdziwie niepokojące – i to wszystko razem bardzo sprawnie się zazębia.
Choć Iannucci skupił się tutaj na bardzo konkretnym momencie rosyjskiej historii, tak naprawdę jego film jest bardzo uniwersalny i mógłby się rozgrywać w każdym innym zakątku świata rządzonym przez każdego innego dyktatora. Wbrew tytułowi to jest film nie tyle o Stalinie, czy nawet jego najbliższym otoczeniu, co o czymś dużo szerszym – o mechanizmach dyktatury i jej konsekwencjach, nie tylko dla szarych ludzi pod rządami tyranów, ale i dla samych tych, którzy te rządy sprawują.
Czy Śmierć Stalina ma szansę się wam spodobać? Jeśli gustujecie w absurdzie w stylu Monty Pythona – jak najbardziej. Jeśli jesteście miłośnikami talentu obsadzonych w filmie aktorów – zdecydowanie. Jeśli cenicie sobie Dyktatora z Chaplinem – idźcie do kina. Na pewno jednak warto być przygotowanym na to, że to nie jest film na kolanach i z pochyloną głową podchodzący do historii. To obraz, który wymusi na was śmiech – i choć nie ma w tym nic złego, to jeśli na samą myśl o tym czujecie się niekomfortowo, może warto się zastanowić, czy to aby na pewno jest gatunek dla was.