Sierotom łatwiej ratować świat

by Mila

Lepiej późno niż wcale – wreszcie udało mi się obejrzeć Osobliwy dom pani Peregrine. Nie było łatwo… a wyprawa do kina nieomal zakończyła się katastrofą.

Pierwszy cios spadł, kiedy kino postanowiło puścić trailer Fantastycznych zwierząt – nie wiedzieć czemu z dubbingiem. Prychnęłam. Po części dlatego, że dalej nie mogę się przyzwyczaić do widoku Colina Farrella z różdżką w ręku. Ale głównie dlatego, że ktokolwiek obsadzał ten dubbing, chyba nigdy nie słyszał głosu Eddiego Redmayna.

Drugi cios spadł, kiedy uparte kino postanowiło puścić trailer Doktora Dziwago – również, rzecz jasna, z dubbingiem. Nawet nie będę tego komentować. Chyba nikt nie zauważył, że zatkałam uszy.

A kiedy już miałam nadzieję, że to koniec tych tortur i że wreszcie Tim Burton i jego ekipa przemówią do mnie W ORYGINALE… kino postanowiło pójść w zaparte i puściło film – nie inaczej – z dubbingiem. Nigdy jeszcze nie wyszłam z kina przed czasem, a już tym bardziej po pierwszych trzech minutach… Na szczęście kilku panów z pierwszego rzędu ewidentnie było tym faktem równie zbulwersowanych jak ja i po ich interwencji rzeczywistość wróciła do normy. Ale co się nasłuchałam, tego mi nikt nie zabierze. Dalej czekam na oficjalne przeprosiny za straty moralne.

Potem było już trochę lepiej. Chociaż niespecjalnie lubię, kiedy Burton bierze się za ekranizacje czegokolwiek… cała jego burtonowość gdzieś się rozmywa. Nawet najmroczniejsze historie, najdziwniejsi bohaterowie i najbardziej pokręcone światy nie potrafią tchnąć życia w jego filmy tak, jak jego własna, szalona wyobraźnia.

Kadr z filmu "Osobliwy dom pani Peregrine", reż. Tim Burton, 2016.

Kadr z filmu Osobliwy dom pani Peregrine, reż. Tim Burton, 2016.

Osobliwy dom pani Peregrine niestety powiela ten ekranizacyjny schemat. Choć bohaterowie dalecy są od przeciętności, a obok potworów znajdą się i ożywające zwłoki, to jednak mało tu Burtona w Burtonie. Sporo za to dziur w fabule, ale czy to zasługa pisarza, czy adaptacji – nie potrafię stwierdzić. Po przejściach ze Zmierzchem „fantastyczny thriller dla nastolatków” mocno spadł w moim rankingu ulubionych gatunków literackich.

Kiedy już ludzie na ekranie zaczęli mówić we właściwym języku, okazało się, że śledzimy historię Jake’a, z pozoru zwyczajnego chłopca, którego nieco ekscentryczny dziadek niespodziewanie umiera w tajemniczych i dość brutalnych okolicznościach. Jake był z dziadkiem bardzo blisko, trudno mu więc pogodzić się ze stratą… a w ramach „radzenia sobie” chłopak postanawia sprawdzić, ile prawdy było w fantastycznych historiach opowiadanych mu przez dziadka.

A historie były iście bajkowe – pełne latających dziewczynek, niewidzialnych chłopców, nadludzko silnych dzieci, kobiet zamieniających się w ptaki i przerażających potworów. Poszukiwania doprowadzają Jake’a do starego sierocińca, w którym dziadek spędził część swojego dzieciństwa – i który miał być schronieniem dla wszystkich tych osobliwych postaci.

Kadr z filmu "Osobliwy dom pani Peregrine", reż. Tim Burton, 2016.

Kadr z filmu Osobliwy dom pani Peregrine, reż. Tim Burton, 2016.

Nietrudno się domyślić, że zaiste osobliwe rzeczy dzieją się w tym domu. I że potwory też dadzą o sobie znać. A Jake, jak przystało na ciekawego nastolatka, wplącze się w sam środek operacji ratowania świata. Będą podróże w czasie, gałki oczne na talerzu i sceny, których nie powinny oglądać dzieci – nie dajcie się zwieść zapewnieniom, że to kino familijne.

Sama historia jest dość ciekawa, ale Burton (albo pisarz Riggs Ransom, patrz wyżej) prowadzi ją w sposób chaotyczny i mocno dziurawy. W kontekście podróży w czasie niektóre sprawy nabierają jako takiego sensu dopiero, kiedy siądziesz i chwilę nad nimi pogłówkujesz – w kinie pozostaje tylko przyjąć je na wiarę. Inne rzeczy w ogóle nie nabierają żadnego sensu, niezależnie od długości i intensywności główkowania. Brakuje informacji, brakuje motywacji… a szkoda, bo akurat to, co potencjalnie najciekawsze, pozostaje niedopowiedziane.

Niezależnie od tego, jakie osobliwe talenty mają bohaterowie tego filmu, mało kto jest tu obdarzony charyzmą. Samuel L. Jackson jako czarny charakter robi, co może, ale nie jestem pewna, czy chodziło mu o efekt przerażający, czy groteskowy. Eva Green jako tytułowa pani Peregrine trochę trąci sztucznością, ale to Eva Green, więc wszyscy przymykają na to oko. Judi Dench przemyka po ekranie niemal niezauważona… A dzieciaki z Asą Butterfieldem w roli Jake’a na czele trochę zlewają się z tłem. Niewiele jest tu rzeczy, które wryją się w pamięć. Może poza smakowaniem gałek ocznych.

Kadr z filmu "Osobliwy dom pani Peregrine", reż. Tim Burton, 2016.

Kadr z filmu Osobliwy dom pani Peregrine, reż. Tim Burton, 2016.

Osobliwy dom pani Peregrine to jeden z tych filmów, które należy z niemałą przyjemnością obejrzeć, a potem natychmiast przestać o nich myśleć. Bo im dłużej się rozmyśla, tym mniej się człowiekowi film podoba.

Tak się jednak składa, że nie mogę przestać rozmyślać… głównie o tym, że całość miałaby trochę więcej sensu, gdyby od początku z Jake’a zrobić sierotę. Nie oszukujmy się, sierotom łatwiej jest ratować świat. Frodo Baggins nie musiał się oglądać na rodziców dających mu szlaban. Harry’ego Pottera nie obchodziło, czy ktoś martwi się tym, że ten którąś noc z rzędu nie wraca do dormitorium. Luke Skywalker mógł sobie latać w tę i we w tę po galaktyce, nie mówiąc nikomu, dlaczego nie zje dziś kolacji w domu.

A Jake? Jake jest dokładnie takim samym chłopcem jak oni – nadstawia karku, podejmuje pochopne życiowe decyzje, biegnie ratować świat… ale kiedy on biegnie, w tyle zostaje wołający za nim ojciec, który zielonego pojęcia nie ma, co się dzieje. I jeśli wziąć pod uwagę, że to był ostatni raz, kiedy widzimy ojca na ekranie, trudno się nie zastanawiać, czy nastoletni Jake o swoich rewolucyjnych i bajkowych planach na resztę życia powiadomił kogokolwiek niepodejrzewanego o demencję. Pewnie nie, zważywszy, że rodzice od razu zaciągnęliby go do psychiatry.

Być może wszystko rozegrało się poza kadrem. Być może robiąc coś w przeszłości, Jake tak wpłynął na teraźniejszość swoich rodziców, że problem przestał być istotny. Nie mam pojęcia, bo tak naprawdę dalej nie bardzo wiem, czy i z jakimi dokładnie konsekwencjami wiąże się w tej opowieści grzebanie w czasoprzestrzeni. Na pierwszy rzut oka czasem się wiąże, a czasem nie. I takich logicznych dziur jest w filmie więcej.

Być może więc rzeczywiście nie warto nad Osobliwym domem pani Peregrine specjalnie rozmyślać. Najważniejsze, że było miło. I że nie musiałam go oglądać z dubbingiem.

Przeczytaj także:

1 komentarz

Smiley Project 5 listopada 2016 - 11:30

No rzeczywiscie dziur trochę było. Muszę przeczytać książkę, jestem ciekawa czy tam jest to dokładniej wyjaśnione.

Komentarze zostały wyłączone.