Szósty odcinek Wiedźmina zatytułowany Ginące gatunki bierze na warsztat kultowe opowiadanie Granica możliwości, w którym Geralt i reszta ferajny stykają się ze złotym smokiem. W polskich widzach ta konkretna przygoda Geralta może budzić szczególną nostalgię (we mnie budzi), bo tak się składa, że w naszej rodzimej ekranizacji z początków wieku ten akurat fragment okazał się być bardzo… memiczny. Wiecie, Geralt z maślanym wzrokiem oświadcza, że „lubi smoki”, Yennefer majta nogami, Jaskier, równie rozmarzonym tonem przyłącza się do zachwytów przyjaciela i oświadcza „smoku, jesteś piękny”… no i sam smok. Który, mimo że wygląda cokolwiek sympatycznie, nie jest najwybitniejszym dziełem z dziedziny efektów specjalnych, nawet jak na tamte czasy. Bardzo, bardzo delikatnie mówiąc. To wszystko pobrzmiewa gdzieś w głowie polskiego odbiorcy, sprawdźmy więc, jak netflixowy Wiedźmin poradził sobie ze smokiem – i jak szósty odcinek ma się do adaptowanego opowiadania Sapkowskiego. [Tekst w oczywisty sposób zawiera spoilery].
Polowanie na smoka – wątek Geralta i Yennefer
Odcinek, podobnie jak opowiadanie, zaczyna się sceną przed wejściem do jamy, do której Geralt zszedł rozprawić się z bazyliszkiem. Zleceniodawcy niecierpliwie czekają na jego powrót, w końcu jednak uznają, że wiedźmin prawdopodobnie już nie wróci, i postanawiają przywłaszczyć sobie jego rzeczy. Zebrany tłumek jest dużo mniejszy niż w książce, jego częścią jest jednak Jaskier, którego w opowiadaniu na tym etapie jeszcze nie było, panowie spotkali się przypadkiem dopiero na późniejszym etapie podróży, przy blokadzie drogi, jaką zarządził król Niedamir w związku z wyprawą na smoka. W serialu Geralt i Jaskier zaś od początku podróżują razem – chciałabym powiedzieć, że to logiczna zmiana w stosunku do książki, bo w końcu ile razy można przypadkiem spotykać swojego przyjaciela, podróżując po całym Kontynencie… ale dopiero co w poprzednim odcinku serial zastosował zabieg odwrotny i tam, gdzie książkowi przyjaciele podróżowali razem, tam serial postawił na przypadkowe spotkanie. Ewidentnie liczba przypadków musi się zgadzać – a ja powoli zaczynam myśleć, że przeznaczeniem Geralta jest nie tylko Ciri, ale i przypadkowe natykanie się na Jaskra.
Szósty odcinek dość mocno eliminuje jednak przypadki i przyspiesza akcję. Podobnie jak w książce, rzeczy Geralta zostają uratowane przed rozkradzeniem przez niejakiego Borcha Trzy Kawki podróżującego w towarzystwie dwóch zerrikańskich wojowniczek. Borch jest… cokolwiek starszy niż w mojej głowie, co być może ma jakiś sens w kontekście dalszej opowieści i faktu, że okaże się ostatnim złotym smokiem… Na pewno muszę jednak pochwalić jego strój – kubrak pokryty imitacją złotych łusek bardzo ładnie, acz dyskretnie zapowiada nam dalszy rozwój wypadków. Odwrotnie niż w książce, szlachetnie urodzony Borch nie spotyka wiedźmina przypadkiem (czy też nie udaje, że to był przypadek, bo w sumie w książce nie jest to jasne), ale aktywnie go szuka i już w następnej scenie widzimy, jak przy napitku i jadle próbuje namówić Geralta, by ten dołączył do jego drużyny i razem z nim ruszył na zorganizowaną przez króla Niedamira wyprawę na zielonego smoka, którego widziano w okolicy. Błyskawicznie też zarysowuje wiedźminowi sytuację i przedstawia drużyny rywali – krasnoludów pod wodzą Yarpena Zigrina, Rębaczy z Crinfrid oraz Yennefer w towarzystwie błędnego rycerza. Geralt początkowo odmawia, mówiąc, że z zasady nie zabija smoków, błyskawicznie zmienia jednak zdanie, gdy tylko zauważy Yennefer wchodzącą do karczmy.
W książce wszystko rozwija się znacznie wolniej – zorientowawszy się, że Geralt jest wiedźminem, Borch najpierw zaprasza go na kolację i piwo do pobliskiej karczmy, panowie spędzają przyjemny wieczór w towarzystwie Zerrikanek, pochłaniając ogromne ilości wymyślnych potraw i piwa, prowadząc głębokie dyskusje o Chaosie i Ładzie, smokach, w tym legendarnych złotych smokach, o ewolucji i mutacjach, a także poniekąd o ekologii i ginących gatunkach. O polowaniu na smoka Geralt dowiaduje się dopiero następnego dnia, gdy kompania na drodze napotyka blokadę króla Niedamira, a żołnierze nie chcą ich przepuścić bez glejtu. Tam też spotykają Jaskra, który próbuje ich namówić na wyprawę, bo chce opisać polowanie na smoka w balladzie, czemu Geralt jest niechętny – do momentu, aż zorientuje się, że będzie miał okazję spotkać tam Yennefer. Serial dokonuje tutaj pewnego skrótu, znacząco też zubaża narosłe wokół polowania na smoka ciekawe tło polityczne i społeczne, nie pierwszy raz wycinając tak charakterystyczne dla Sapkowskiego aluzje do baśni i legend, w tym przypadku do Szewczyka Dratewki (co w sumie i tak nie byłoby czytelne dla zagranicznego widza), i pomijając jego specyficzny humor przebijający się w zarysowywaniu cynicznych postaw królów i możnych tego świata. Młody król Niedamir, który w serialu jest tylko wspomniany z imienia, w książce dostaje doskonałą scenę, która pokazuje, jak szybko się uczy i jak sprawnym, ale jednocześnie cynicznym, bezdusznym i okrutnym będzie władcą. Cierpi też zarysowanie interesów poszczególnych polujących na smoka frakcji – w książce dostajemy kilka scen sporów, dywagacji i negocjacji, które zdradzają, kto czego pragnie, i ciekawie kreślą relacje pomiędzy grupami. Król potrzebuje smoka ze względów politycznych, krasnoludy i Rębacze dla pieniędzy z oczekiwanego skarbu, Yennefer ma swój własny sekret i przy pomocy skarbu chce opłacić szemraną operację obiecującą przywrócenie płodności, błędny rycerz chce zgładzić potwora dla zasady, a mag-ekolog, który w serialu w ogóle się nie pojawia, przybywa, by wszystkich powstrzymać i uratować smoka, a jest jeszcze i miejscowa ludność oraz szewc Kozojed, który już raz próbował smoka otruć – oni również nie dostąpili zaszczytu pojawienia się na ekranie.
Wróćmy jednak do serialu, gdzie niepomiernie mniejsza od książkowej ekipa rusza na smoka – a w następnej scenie, już w lesie, nieco bliżej przyglądamy się uczestnikom wyprawy. I tak Yarpen Zigrin zdaje się być osobą porywczą, agresywną i dość prostacką – brakuje mu trochę ciepła, nieco bardziej błyskotliwego humoru, sympatycznej rubaszności i wielkiego serca, które ułatwiają polubienie krasnoluda, który przecież w książkach stanie się przyjacielem Geralta. Yennefer z kolei, też inaczej niż w książce, nie pracuje sama, podkreślając swoją niezależność, a podróżuje w towarzystwie dość żenującego błędnego rycerza i w kolejnych scenach nie waha się z nim flirtować – serial próbuje tu ogrywać motyw wzbudzania w wiedźminie zazdrości przy pomocy innego mężczyzny. W opowiadaniu relacja wiedźmina i czarodziejki również przechodzi kryzys, ma on jednak podłoże we wściekłości Yennefer na to, że przed kilkoma laty Geralt pewnego dnia bez słowa ją porzucił i odszedł, zostawiając jej jedynie bukiecik fiołków przy łóżku. Również odwrotnie niż w opowiadaniu, to Yen pierwsza inicjuje kontakt, rzucając kilka złośliwych słów, po czym odchodzi w kierunku swojej rycerskiej eskorty. Kompania rusza za smokiem – nie wiedzieć czemu piechotą. Być może zorganizowanie sporej ilości koni i wozów nadmiernie obciążyłoby budżet produkcji… a ograniczony budżet musiał być problemem, bo na przestrzeni sezonu w kilku miejscach widać, że nie na wszystko starczyło funduszy.
Po drodze Jaskier, nieustannie próbujący nieudolnie podrywać Zerrikanki (książkowy Jaskier byłby w tym bardziej wprawny!), wypytuje je, czemu podróżują z tak posuniętym w latach mężczyzną jak Borch. Znacznie bardziej wygadane niż w książkach wojowniczki ku jego konsternacji oświadczają, że to dlatego, że… Borch jest najpiękniejszy. To ważne zdanie z książki, które staje się zrozumiałe wraz z odkryciem prawdziwej (smoczej) natury Borcha, ostatecznie staje się puentą całego opowiadania i wpisuje się w jego cokolwiek ekologiczną wymowę – serial jednak po tej krótkiej wymianie zdań nie wiedzieć czemu zupełnie porzuca ten wątek, mimo że przecież podtrzymuje ekologiczną wymowę opowieści o ostatnim złotym smoku. Co zresztą widać w kolejnej scenie, kiedy Borch na widok spalonej przez smoka ziemi mówi o tym, że kiedy twój gatunek jest na wymarciu, podejmujesz różne desperackie kroki, by przetrwać.
Kompania napotyka po drodze potwora, czy raczej stworzenie, które, jak później dowiadujemy się z ust Geralta, nie zrobiłoby ludziom krzywdy, gdyby tylko je nakarmili. Ta scena z jednej strony ma pokazać, że wiedźmin nie zabija ślepo wszystkich potworów i chroni te łagodne czy inteligentne – co dodatkowo podbudowuje jego ważny dla całej opowieści stosunek do smoków. Z drugiej strony widzimy jednak jak towarzyszący Yennefer sir Eyck wbrew zaleceniom wiedźmina rzuca się na stworzenie i masakruje je, nie przestając rąbać go mieczem długo po tym, jak już umarło. Nawiedzony rycerz spełnia w serialu inną rolę niż w książce. W obu przypadkach staje się bohaterem dość humorystycznych w założeniu scen, w książce jednak wynikają one z jego postawy błędnego rycerza, jego sztywnych moralnych przekonań, które gotów jest wygłaszać, nie zważając na to, kogo obrazi, ale też pokrętnej logiki, honoru i odwagi, które sprawiają, że pod koniec opowiadania staje do pojedynku ze smokiem – i zostaje przez niego spektakularnie pożarty. Serialowy Eyck służy raczej do wywoływania w Geralcie zazdrości jako obiekt dość ostentacyjnych zachowań Yennefer, staje się też obiektem żenującego żartu scenarzystów – nie jest mu dane dożyć spotkania ze smokiem, bo najpierw dostaje skrętu kiszek, a potem zostaje znaleziony zamordowany w krzakach, gdzie udał się za potrzebą. Mam zresztą wrażenie, że ta scena powstała głównie po to, by zrobić mglistą aluzję do Gry o Tron i sposobu, w jaki umarł Tywin Lannister – zwłaszcza, że Jaskier na głos zastanawia się, kim trzeba być, by mordować człowieka opróżniającego jelita. Owszem, zamordowanie Eycka podkreśla obecne również w książce (choć wybrzmiewające zgoła inaczej) pragmatyczne postawy niektórych członków kompanii, w myślach dzielących już łupy i próbujących tak rozegrać sytuację, by konkurentów do smoczego skarbu było jak najmniej – ale dlaczego Eyck zginął w taki, a nie inny sposób? Nie widzę innego uzasadnienia.
Zanim jednak sir Eyck w nocy wyzionie ducha, ekipa zbiera się przy ognisku, gdzie Yen dalej odstawia żenujące sceny, a Boholt, jeden z Rębaczy, rzuca seksistowskim tekstem pod adresem czarodziejki. Geralt z kolei rzuca ostrzegawcze „uważaj, Boholt!”, ale zagadnięty o to, czy chce grać rycerza w lśniącej zbroi, dodaje, że czarodziejka sama w każdej chwili może go zamordować – co jest bardzo miłym akcentem i swego rodzaju oddaniem jej sprawczości, zwłaszcza w kontekście tego, jak podobna konfrontacja rozgrywa się w książce. Serialowy Boholt jest dużo bardziej powściągliwy niż ten w opowiadaniu Sapkowskiego, tam bowiem padają otwarte zapowiedzi gwałtu, a związana Yennefer kończy z rozdartą koszulą i obmacanymi piersiami.
Rozmowa przy ognisku schodzi na politykę i rosnący w siłę Nilfgaard, a Borch Trzy Kawki robi aluzję do poczynań i wyborów Yennefer z poprzednich odcinków, sugerując, że gdyby tylko religijny fanatyzm Nilfgaardu został powstrzymany silniejszą ręką, jak to pierwotnie planowała Kapituła Czarodziejów, sytuacja byłaby teraz zupełnie inna. Jak pamiętamy, to Yennefer zamiast Fringilli Vigo miała zostać wysłana do Nilfgaardu jako doradczyni władcy, jednak jej osobiste ambicje nie pozwoliły jej objąć tak mało prestiżowego stanowiska w odległym państwie. Yen stara się zbagatelizować ten przytyk, niemniej jednak szybko opuszcza towarzystwo. Temat schodzi na smoki i Geralt robi mały wykład o różnych gatunkach smoków, próbując przekonać wszystkich, że złoty smok to tylko legenda, a nawet jeśli kiedyś taki istniał, jako zbyt wyróżniający się mutant nie miał szans na przetrwanie. To mały wycinek rozmowy, która w książce rozegrała się nieco wcześniej przy piwie i o której wspominałam przed chwilą. Tutaj jednak Borch argumentuje, że przetrwać można nie tylko w sensie biologicznym, lecz także poprzez swoje dziedzictwo – co w pewnym sensie odnosi się tak do niego samego i jego sekretnej misji, jak i do Geralta, będąc pewnym przytykiem na temat Prawa Niespodzianki i wynikających z niego zobowiązań wobec Ciri.
Po tym, jak rano odnaleziony zostaje rycerski trup Eycka z opuszczonymi spodniami, krasnoludy sugerują, żeby pójść skrótem i odłączyć się od reszty kompanii, w której ktoś ewidentnie gra nieczysto i eliminuje konkurentów – podejrzenie pada bowiem na Rębaczy. Motyw drogi na skróty i rozdzielenia polującej na smoka grupy pojawia się także w książce, ale rozgrywa się zupełnie inaczej – nie wynika z braku zaufania pomiędzy grupami, choć tego zaufania rzeczywiście pomiędzy nimi za dużo nie ma, ale raczej z przypadku i ze stanu technicznego obranej drogi na skróty. Królowi Niedamirowi jest spieszno do smoka, decyduje się więc za radą miejscowych przewodników przeprawić całą kompanię starym, wąskim mostem nad przepaścią – a w podjęciu decyzji pomaga mu lawina kamieni, która nagle stacza się z góry i przegania uczestników wyprawy na stary most. Ten jednak nie wytrzymuje obciążenia i zrywa się, co skutkuje kultową sceną, w której Geralt i Yennefer wiszą na resztkach mostu, on prosi ją o wybaczenie za to, jak ją porzucił, ona zaś w swej zapalczywości tego przebaczenia odmawia mu nawet w obliczu śmierci. Ostatecznie zostają uratowani przez błędnego rycerza, któremu honor i kodeks każą ratować nawet osoby, którymi pogardza, co nie przeszkadza mu chwilę później obrażać ich swoimi poglądami na wynaturzenia, jakimi są wiedźmini i czarodziejki. Kompania zostaje więc rozdzielona pękniętym mostem – kluczowe postaci dotrą do smoka szybciej, stanowiąca zaś tło grupa mieszkańców okolicznych wiosek obierze okrężną drogę i powróci dopiero w kluczowym momencie. Serial dokonuje tutaj znaczących zmian, kompania, która i tak była już mniejsza niż w książce, rozdziela się znacznie wcześniej, dopiero wtedy pojawia się niebezpieczna przeprawa nad przepaścią, nie jest to jednak most, a wąskie, stare deski ciągnące się wzdłuż stromego zbocza góry, a na zarwanych deskach zawiśnie nie Geralt, a ktoś zupełnie inny, co, jak zaraz będę próbowała udowodnić, nie ma żadnego sensu fabularnego.
Zanim jednak dojdzie do tych dramatycznych wydarzeń, Geralt próbuje namówić pozbawioną rycerskiej eskorty Yennefer, by ruszyła razem z nimi drogą na skróty. Przy okazji mają chwilę, żeby porozmawiać o tym, co właściwie Yen robi na polowaniu na smoka. Jej motywy są bardzo podobne do tych w książce – o ile tam chce wykorzystać smoczy skarb, by zapłacić za horrendalnie drogą operację obiecującą przywrócenie płodności, o tyle w serialu to sam smok ma posiadać właściwości lecznicze w tym zakresie. Geralt próbuje przekonać ją, że to mrzonka i że nic z tego nie będzie, wykazuje się przy tym znacznie większym brakiem taktu niż w książce, trochę pokpiwając z jej pragnienia posiadania dziecka, podając w wątpliwość jej matczyne kompetencje i demonstrując lekką hipokryzję, zważywszy na to, że sam ma Dziecko Niespodziankę. Przyznaje jednak, że dużo ostatnio myślał o tych sprawach i o tym, jak bardzo styl życia wiedźmina czy czarodziejki nie nadaje się do wychowywania dzieci. Yen broni jednak swojego prawa do wyboru, które zostało jej odebrane.
Ostatecznie czarodziejka rusza z Geraltem i krasnoludami drogą na skróty, która, jak wspomniałam, okazuje się wąskim ciągiem desek zawieszonych wzdłuż górskiego zbocza. I tu docieramy do zmiany fabularnej, której kompletnie nie rozumiem. Podczas przeprawy stare deski załamują się pod Borchem Trzy Kawki. Geralt próbuje go ratować, ale szlachcic wygłasza ckliwy tekst i puszcza łańcuch, spadając w przepaść, po nim to samo robią Zerrikanki. Co trochę nie ma sensu w kontekście książkowego Borcha. Oryginalnie bowiem Borch przyłącza się do polowania na smoka, a raczej smoczycę, po to, by trzymać rękę na pulsie, kiedy trzeba, przeszkadzać, i ochronić stworzenie. Posuwa się przy tym do dość drastycznych środków – między innymi wywołuje lawinę kamieni, która ma trochę przerzedzić towarzystwo i która ostatecznie doprowadza do zerwania się mostu. Sam zaś zostaje z tyłu, by niepostrzeżenie zamienić się w złotego smoka i dotrzeć na miejsce przed wszystkimi, stając się ostateczną barierą między uczestnikami polowania a ranną smoczycą i jej świeżo wyklutym dzieckiem. Zakładam, że rzucenie się w przepaść serialowego Borcha ma spełniać podobną rolę i pozwolić mu dotrzeć do smoczycy przed wszystkimi. Ale czy trzeba było do tego spadać w przepaść? Nie można było po prostu wyruszyć na miejsce, nie angażując do tego Geralta, ani nie przyłączając się do kompanii? Obecność Borcha w całej wyprawie tłumaczona jest niby tym, że chciał „trzymać wrogów blisko”, ale trochę nie ma sensu, jeśli nie zamierzał w niej aktywnie przeszkadzać i po kolei eliminować zagrożenia. A jeśli założymy, że serialowy Borch z jakichś względów nie chciał zabijać, to też nie do końca zgrywa się z jego wykładami o tym, jak desperackie kroki potrafimy podejmować, by przetrwać i ocalić to, na czym nam zależy. Gdzieś w tym wszystkim gubi się sens działań Borcha, a z punktu dramaturgicznego też znacznie lepiej zadziałałaby scena, w której to Geralt i Yennefer znajdują się w zagrożeniu życia – bo są to postaci, które daleko bardziej nas obchodzą, a poza tym dałoby im to szansę na emocjonalny moment zbliżenia się do siebie.
Owszem, serial daje im taki moment w kolejnej scenie w magicznie powiększonym namiocie Yennefer, kiedy wstrząśnięci śmiercią Borcha uświadamiają sobie, jak kruche jest życie i że prawdopodobnie nie jest najmądrzejszym marnować je na chowanie urazy – ale nadal uważam, że równie wstrząśnięci byliby, zmagając się ze świadomością, że sami przed chwilą prawie umarli albo prawie stracili tę drugą osobę. Tak czy inaczej, Yen i Geralt zbliżają się do siebie, emocjonalnie się przed sobą otwierają, a gdy budzą się rano obok siebie i przekonują się, że żadne z nich w nocy po kryjomu nie uciekło, jest to jakiś kamień milowy w ich relacji – choć serial nie pozwoli im się tym cieszyć zbyt długo.
Rankiem, mimo sugestii Geralta, żeby zawrócić, ruszają ku smokowi, orientując się przy okazji, że krasnoludy już ich wyprzedziły, po drodze Yennefer unieszkodliwia krasnoludy magią i pierwsza wpada do jaskimi, gdzie znajduje martwą zieloną smoczycę i jajo. Oraz całe i zdrowe Zerrikanki i złotego smoka przemawiającego głosem Borcha Trzy Kawki. I… no nie jest to najpiękniejszy smok, jakiego w życiu widziałam. Jest w nim coś bardziej ptasiego niż gadziego, mięśnie kończyn ma zarysowane zadziwiająco po ludzku… podczas gdy w książce opisywany był jako gad o dość kocich zwinnych ruchach i kociej naturze. Borch i Zerrikanki wyjaśniają, że usłyszeli wołanie o pomoc ranionej smoczycy i przybyli chronić jajo, by smoczątko mogło przeżyć – i że zaangażowali w sprawę wiedźmina, który pomoże je obronić. A jest przed czym, bo właśnie do jaskini wkraczają Rębacze i zaczyna się jatka, w której wiedźmin i Yennefer, ta ostatnia skapitulowawszy pod wpływem matczynego wątku smoczycy, starają się powstrzymać Rębaczy. Yen dodatkowo chce się zemścić na Boholcie za śmierć sir Eycka (i seksistowskie teksty) – i to jej się udaje. Nie wiedzieć czemu jednak czarodziejka walczy mieczem, zamiast używać czarów. Po co komu czarodziejka w trakcie bitwy, jeśli prawie nie używa czarów? Czy tu znowu zabrakło budżetu na efekty specjalne (bo całe pieniądze pożarł niezbyt piękny smok)? Dużo absurdalnych rzeczy dzieje się w tej potyczce, dostajemy między innymi scenę, kiedy Yennefer rzuca się całować Geralta, jednocześnie karząc mu rzucić Znak Aard – serio, czy moglibyśmy już skończyć z takimi scenami pocałunków w trakcie walki, to się zaczyna robić nudne… Ostatecznie jajo zostaje obronione, Rębacze wyrąbani w pień, krasnoludy Borch zbywa garścią smoczych zębów, a Jaskier nie może przeżyć, że przespał całą akcję. Co się stało z królem Niedamirem, który gdzieś tam przecież błąkał się poza kadrem – nie dowiemy się nigdy.
Tutaj muszę sobie znowu ponarzekać, bo mam wrażenie, że w książce cała sprawa ze smokiem została rozegrana dużo ciekawiej, a przy okazji bardziej zabawnie. Kiedy kompania dotarła na miejsce i zadziwiła się widokiem złotego smoka, ten, z gracją siedząc na kamieniu niczym wielki elegancki kot, telepatycznie oświadczył, że będzie się pojedynkował z każdym, kto tylko tego zechce. A że w towarzystwie wciąż przebywał błędny rycerz, rzeczywiście doszło do pojedynku, który zakończył się dość spektakularnym pożarciem rzeczonego rycerza. Po tym pokazie siły młody król Niedamir zabłysnął intelektem, oświadczył, że smok jednak mu do niczego nie jest potrzebny, i wraz ze swoimi ludźmi opuścił towarzystwo. Później sprawy zaczęły się komplikować – Yennefer chciała unieszkodliwić wszystkich i sama rozprawić się ze smokiem czarami, Geralt chciał wszystkich powstrzymać i uratować smoka oraz małe smoczątko, które zauważył w trawie – oboje zostali jednak powaleni przez Rębaczy i krasnoludy i przywiązani do wozu, by nie przeszkadzali. Wojownicy ruszyli na smoka, ten jednak przy pomocy Zerrikanek sobie z nimi poradził, a gdy z drugiej strony doliny nadciągnęła rozdzielona od reszty kompanii tłuszcza, Yen, teraz już rozumiejąc, czego broni smok, przekroczyła własne ograniczenia i odkryła, że potrafi rzucać zaklęcia stopą, nawet jeśli ich efekty trochę różnią się od zamierzonych i zamieniają wieśniaków w nieszkodliwe zwierzęta. W książkowej wersji tej historii działo się więc niepomiernie więcej, tło całej sytuacji i wewnętrzne konflikty były wyraźniej zarysowane, było też, jak to u Sapkowskiego, mnóstwo rozkosznych akcentów humorystycznych i absurdalnych.
Efekt ostatecznie był taki sam – smoczątko zostaje uratowane, a Borch oświadcza, że to jest jego dziedzictwo i przeznaczenie: zaopiekować się tym małym bezbronnym jeszcze stworzeniem. Serialowy wątek Geralta kończy się serią kłótni. Najpierw Borch w pewnym sensie zmusza Geralta do przyznania, jak brzmiało jego ostatnie życzenie wypowiedziane do dżinna – że nie chce stracić Yennefer. Czarodziejka dość przytomnie uznaje, że to przez to nie mogą się od siebie uwolnić i że prawdopodobnie ich uczucia w ogóle nie są prawdziwe. Podczas kłótni wracają wszystkie dotychczasowe motywy ich konfliktów – to, czy Yennefer potrzebowała ratowania, czy poradziłaby sobie sama, ich wzajemna hipokryzja, egoizm i stosunek do dzieci. Yennefer oświadcza, że Geralt ją stracił, i odchodzi. Tutaj, po krótkim przerywniku na kolejne pouczenie Geralta, że jego przeznaczenie (czytaj: Ciri) cały czas na niego czeka, następuje druga kłótnia – gdy Jaskier próbuje rozładować sytuację, Geralt wydziera się na niego, że całe gówno, w jakie się wpakował, jest winą Jaskra, i mówi, że chciałby, by bard zniknął z jego życia. Tak oto Geralt kończy odcinek samotnie, odpychając od siebie wszystkich, których kocha.
Fałszywi przyjaciele – wątek ciri
Tymczasem wątek Ciri znów nie zajmuje w odcinku zbyt dużo miejsca – a wydarzenia z tego odcinka znów nie mają oparcia w książce, w której cała wizyta Ciri w Brokilonie została rozegrana zupełnie inaczej i w innym momencie czasowym. W odcinku widzimy, jak dziewczyna w towarzystwie podstawionego „Myszowora” i Dary opuszcza Brokilon. Po drodze podekscytowana spotkaniem starego znajomego zadaje mnóstwo pytań, między innymi o Geralta z Rivii i o to, jak działa Prawo Niespodzianki. Grający rolę Myszowora doppler początkowo stara się udzielać możliwie skąpych odpowiedzi, ale w końcu zniecierpliwiony zbywa ją i zapewnia, że już wkrótce spotkają się z Geraltem i wszystko się wyjaśni.
Pytania na tym jednak się nie kończą, bo w kolejnej scenie widzimy, że to Dara przejmuje teraz pałeczkę – i zainspirowany pożegnalnymi słowami królowej driad zadaje „te właściwe pytania”. Wyraźnie widać, że zwietrzył jakiś podstęp i stara się przyłapać Myszowora na kłamstwie, zadając mu niewygodne pytania. Podważa jego opowieść o tym, jak to niby Geralt miał go uratować z nilfgaardzkiej niewoli i zamiast pofatygować się osobiście, wysłać druida po Ciri. Elf ostrzega dziewczynę, że Myszowór prawdopodobnie w niewoli został przekabacony i szpieguje dla Nilfgaardu – ona jednak nie bardzo chce w to wierzyć, a kiedy doppler wyciąga sekretną broń, czyli przekazuje jej szarfę królowej Calanthe, czujność dziewczyny chwilowo zostaje uśpiona.
Na szczęście nie na długo – w następnej scenie widzimy bowiem, że to, jak bardzo „Myszowór” ją popędza i jak bardzo chce jak najszybciej dotrzeć na miejsce, zaczyna budzić jej wątpliwości. Ciri także robi się podejrzliwa i wypytuje „Myszowora” o bardziej prywatne sprawy – a kiedy przyłapuje go na kłamstwie, zirytowany doppler ujawnia, że nie jest tym, za kogo się podawał, i atakuje dziewczynę. Dara rzuca się jej na ratunek, po krótkiej szamotaninie udaje im się zranić dopplera srebrem – a wtedy on zamienia się w swoją właściwą formę. Prawdopodobnie. Bo wygląda jak bardzo głodny i bardzo wkurzony wampir, który nie kosztował krwi od 100 tysięcy lat. Tymczasem w książkach, jak dowiadujemy się z opowiadania Wieczny ogień, naturalna forma dopplerów jest zgoła inna – rzeczywiście również nie jest specjalnie atrakcyjna, ale nie sprawia wrażenie tak groźnej i złej. Jest raczej karykaturalna, rozlana, a kończyny, nos i język dopplerów są wydłużone i zniekształcone. Ciri żąda, by Dara zabił dopplera, co sprawia, że przez chwilę brzmi jak rozkapryszona księżniczka, kiedy jednak Dara nie spełnia jej żądania, sama chce zadać decydujący cios. To się jednak nie udaje i dziewczyna musi uciekać do lasu.
W kolejnej scenie widzimy, jak nilfgaardzki żołnierz dopada Ciri, a ta budzi się związana w jakimś pomieszczeniu i widzi ścigającego ją Cahira – tyle tylko, że nie jest to Ciri, a doppler, który z jakichś względów zdecydował się skonfrontować ze swoim zleceniodawcą i zamienia się w sobowtór Cahira, wygarniając mu, że został okłamany, że pominięto ważne informacje o niesamowitych zdolnościach i wyjątkowości Ciri (które serial nadal traktuje bardzo mgliście), i że Cahirem rządzi fanatyzm i wiara w głupie przepowiednie. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czemu ma służyć ta scena, bo niewiele wnosi do fabuły, być może po prostu twórcy uznali, że będziemy mieli ochotę popatrzeć, jak dwóch Cahirów okłada się nawzajem pięściami. Ostatecznie doppler ucieka, a Cahir w szale i przekonaniu, że doppler podszywa się teraz pod kogoś innego, wycina w pień wszystkie osoby znajdujące się w pobliżu.
Tymczasem prawdziwa Ciri jest przywiązana do drzewa, gdzie znajduje ją i ratuje Dara. Jest to jednak ostatnia przysługa, jaką elf jest skłonny jej wyświadczyć – kłócą się, że Ciri doprowadzi do jego śmierci, że jest taka sama jak jej babka Calanthe i ciągną za nią tylko strach i śmierć. Wzburzeni, rozchodzą się każde w swoją stronę, a Ciri znów jest zdana tylko na siebie.
Odcinek kończy się sceną, w której Fringilla Vigo opatruje rannego Cahira, motywując go po porażce i przypominając mu, że płonie w nim Biały Płomień – a Cahir wypowiada słynne zdanie z przytaczanej w książce przepowiedni Itliny: nadchodzi czas miecza i topora.
Nie będę udawać – to nie jest mówi ulubiony odcinek pierwszego sezonu. Zmiany fabularne nie są aż tak głupie jak cały ten bałagan z przeniesieniem wizyty Ciri w Brokilonie na zupełnie inny punkt na linii czasowej, ale za to są dość dobrym przykładem na to, jak przy przeniesieniu na ekran opowieść Sapkowskiego traci część swoich specyficznych stylistycznych „pazurków” – bo to trzeba Sapkowskiemu przyznać, że przy pomocy kilku trafnych zdań jest w stanie zarysować ciekawe i zaskakująco złożone, lekko podszyte humorem i mrugnięciami do czytelnika tło polityczne i społeczne dla przygód Geralta. Ten problem straci na znaczeniu w kolejnym odcinku – siódmy epizod robi sobie bowiem przerwę w ekranizowaniu konkretnych opowiadań, po swojemu dopowiada sporo rzeczy i dużo luźniej traktuje materiał źródłowy, splatając ze sobą różne wątki, które w książkach niekiedy zostały jedynie wspomniane w różnych momentach opowieści. Wracam z siódmym odcinkiem już wkrótce!