Nie wiem jak wy, ale ja czekam na aktorską wersję Pinokia. Tylko częściowo dlatego, że Geppetta ma w nim ponoć zagrać Robert Downey Jr. Być może jest to niepopularna postawa, ale czekam na większość planowanych aktorskich remake’ów disneyowskich animacji. W dużej mierze dlatego, że w dzieciństwie przegapiłam oryginały. Obawiam się, że za szczenięcych lat proporcje między oglądaniem Disneya i czytaniem kolejnych tomów Ani z Zielonego Wzgórza były w moim przypadku mocno zachwiane na korzyść Ani.
Trzeba przyznać, że Disney porywa się na aktorskie wersje swoich hitów ze sporym rozmachem. Po dość nieszablonowej Czarownicy, przeuroczym Kopciuszku, burtonowej Alicji w Krainie Czarów, Księdze Dżungli (to akurat widziałam w dzieciństwie!) i doroślejszej Pięknej i Bestii nadchodzi kolejna fala. Mulan, Mała Syrenka, Królewna Śnieżka, Alladyn, film o Cruelli de Mon, Tim Burton za kamerą Dumbo (seriously?), dwie produkcje ze świata Piotrusia Pana, a nawet niezapomniany Król Lew – choć akurat tutaj trudno mówić o aktorskiej wersji, jeśli już, dostaniemy raczej istny festiwal efektów specjalnych.
Co bardziej zatwardziali fani Disneya patrzą na te doniesienia z pewnym niepokojem. Niektórzy pytają: po co w ogóle odgrzewać stare hity. Jaki to ma sens?
Sens to dosyć filozoficzne pojęcie, ale na pewno są ku temu odgrzewaniu mniej lub bardziej logiczne (praktyczne?) powody.
Sentyment (albo pieniądze)
I to niekoniecznie sentyment samych disneyowskich twórców – raczej milionów ludzi, którzy na tych opowieściach wyrośli. I choć dawno przestali już być dziećmi, sentyment to potężna siła. Także marketingowa. Bo tak naprawdę wiele z tych filmów za główny target nie obiera sobie dzieci. Albo przynajmniej: nie tylko dzieci są ich targetem. Sporo w nich humoru i mrugnięć okiem skierowanych do starszego widza. Sporo wątków, które mają zaspokoić dociekliwość bardziej wymagającego odbiorcy. Chociaż może dzisiejsze dzieciaki wychowane na Shrekach i Zwierzogrodach też są bardziej wymagające?
Nowi widzowie (albo więcej pieniędzy)
Czyli w większości po prostu dzieci osób wspomnianych w poprzednim punkcie ? zaciągnięte do kina przez sentymentalnych rodziców. Oraz ja. Ostatnio próbowałam nawet dla żartu zrobić listę wszystkich klasycznych hitów Disneya, które mnie w dzieciństwie ominęły… ale żarty szybko się skończyły, bo dużo łatwiej byłoby wymienić te filmy, które jakimś cudem udało mi się obejrzeć. Serio, większość tych bajek znam co najwyżej z rysunków w gazetkach dla dzieci. Albo z książkowych wersji. Nowa grupa docelowa więc jest. A po co silić się na nowy scenariusz, kiedy można tylko trochę przerobić sprawdzoną i głośną historię? Raz chwyciła, chwyci i drugi raz!
Animacje się zestarzały
Koronnym argumentem sceptyków aktorskiej Pięknej i Bestii było to, że wersja animowana przez 26 lat nie zdążyła się jeszcze zestarzeć… Ale to nieprawda. Bez sentymentu i świeżym okiem obejrzałam obie wersje. Aktorska może nie jest idealna w każdym calu, ale animacja za to ucieka się do fabularnych i charakterologicznych uproszczeń, które dzisiaj już wyglądają dosyć dziecinnie. Owszem, to była bajka dla dzieci. Ale dzisiaj bajki dla dzieci robi się inaczej. Nie tylko coraz częściej ładuje się w nie pościgi i wybuchy, ale też trochę bardziej niuansuje się bohaterów. Świat nie jest czarno-biały, ludzi napędzają złożone motywacje i doświadczenia – i dziecięce kino stara się z tym tematem zmierzyć. Uczy i wychowuje na miarę współczesnego, szalonego świata.
Doskonalenie technologii
Całkiem niedawno przekonaliśmy się, że Disney do spółki z Lucasem jest w stanie ożywiać zmarłych aktorów i odmładzać ikony lat 80. Żadna inna dziedzina kinematografii nie rozwija się w tej chwili tak prężnie jak efekty specjalne. A jaki jest lepszy sposób zmotywowania speców od CGI do przekraczania kolejnych granic, niż dać im film, w którym aktorstwo miesza się z dużą dawką magii? Przygotowanie stuprocentowej animacji nie jest prostym zadaniem, ale to dopiero na styku rzeczywistości z wirtualnym światem dzieją się dzisiaj prawdziwe czary. Czary czasem rzucone lepiej, czasem gorzej… ale ktoś mądry chyba kiedyś powiedział, że praktyka czyni mistrza.
Jest co nieco do zrobienia w kwestii promowanych wzorców
Disney nie jest tu wprawdzie jedynym ani tym bardziej głównym winowajcą, bo już w latach 90 zdarzało mu się wypuszczać filmy z mocnymi kobiecymi postaciami na pierwszym planie… ale statystycznie rzecz biorąc, przemysł filmowy jest mężczyzną tworzonym przez mężczyzn dla mężczyzn. Kobieta tylko siedzi i czeka, aż ją ktoś uratuje. A potem weźmie… za żonę, skoro już mówimy o bajkach. Nie wiem, jak się w tym wszystkim odnajdą nachodzące filmy Disneya, ale bardzo chcę się przekonać, jak ludzie odpowiedzialni za girl power Mulan i Meridy Walecznej poradzą sobie dzisiaj z Arielką – synonimem desperatki oddającej całe swoje życie dla faceta, którego widziała raz w życiu.
Czy wam się to podoba, czy nie – aktorskie wersje nachodzą. Oby były tego warte.
3 komentarze
Z pewnością ostatnie działania Disney’a i nowe wersje znanych już filmów, szeroko odbiły się w świecie popkulturalnym. Sama z resztą oglądałam Księgę dżungli i byłam w kinie na Pięknej i Bestii. I szczerze mówiąc, mam gdzieś, czy robią to wyłącznie dla pieniędzy, o ile robią to dobrze.
Filmy Disneya lubię, ale te starsze moim zdaniem są lepsze 🙂
Uważam, że dopóki będą trzymać się „oryginałów” bajek disneyowskich (bo wiadomo, że do oryginałów literackich im daleko), zadbają o detale i ewentualnie ładnie i składnie dodadzą lub rozbudują niektóre wątki (jak np. wspólne zainteresowania Belli i Bestii, wyjaśnienie, co się stało z matką Belli, no i cudna piosenka Bestii), to ja jestem za tym, żeby tworzyli wersje filmowe. Piękna i Bestia wyszła doskonale, Luke Evans jako Gaston powalił mnie na kolana, a w duecie z Joshem Gadem stanowili perełkę na torcie. Emma Watson bardzo ładnie pasowała mi do Belli i wszystko było na swoim miejscu.
A co do Dumbo w wersji Burtona… Akurat wczoraj rozmawiałam z koleżanką, że to była straszna i niesamowicie abstrakcyjna bajka i chyba oglądałam ją tylko raz czy dwa razy, podobnie jak disneyowską Alicję w Krainie Czarów (nudna i przekombinowana). Więc co jak co, ale Burton mógłby z tego zrobić coś ciekawego.
A aktorska wersja Króla lwa już istnieje. Przecież jest musical, który całkiem nieźle sobie radzi na świecie 🙂
Pozdrawiam 🙂
Komentarze zostały wyłączone.