Oto jest. Po przejściowych zawirowaniach z Pocztą Polską w roli głównej, najnowsza powieść z serii Assassin’s Creed w końcu dostała się w moje ręce.
Assassin’s Creed. Pojednanie to siódma powieść Olivera Bowdena osadzona w świecie bestsellerowej gry Ubisoftu. Tym razem większą część narracji snuje głos kobiecy: młoda templariuszka o wdzięcznym imieniu Élise. Jak łatwo się domyślić po tytule, akcja książki kręci się wokół motywu pojednania odwiecznych wrogów, a nasza bohaterka wraz z równie młodym przedstawicielem wrogiego obozu, asasynem Arno, znajdują się w samym centrum wydarzeń – rozgrywających się zresztą w krwawym okresie rewolucji francuskiej. Jest krew, bolesna strata, walka o władzę, zdrada i pogoń za zemstą. Wszystko to przetykane okazjonalnymi refleksjami na temat rozwarstwienia społecznego i zepsucia klas rządzących. Jak można się spodziewać, nie zabraknie też wątku miłosnego – bo w końcu jak lepiej zabrać się za połączenie zwaśnionych ugrupowań? – ale nie jest on rozbudowany na tyle, żeby zdominować fabułę. Co jest akurat korzystne, bo wspomniany wątek miłosny nie bardzo mnie przekonuje. Ale może to tylko moje uprzedzenia wobec wątków miłosnych w ogóle.
Powieść ma formę zapisków z osobistych dzienników młodej templariuszki, okazjonalnie przeplatanych fragmentami dziennika asasyna. I o ile jest to koncepcja pozwalająca przyjrzeć się tym samym wydarzeniom z różnej perspektywy, to w praktyce potencjał ten nie zostaje w pełni wykorzystany, a nawet niepotrzebnie obnaża pewne braki stylistyczne autora.
Mam wrażenie, że Bowden nie do końca czuje postać kobiecą. Właściwie można by przymknąć na to oko, kobiety w końcu są różne i nasza Élise mogłaby spokojnie z charakteru nieco przypominać zbuntowanego nastoletniego chłopaka. Problem w tym, że pierwsze wpisy w jej dzienniku pisane są ręką dziesięcioletniej dziewczynki, ostatnie – kobiety w wieku lat dwudziestu. I na przestrzeni tych dziesięciu lat styl narracji nie zmienia się ani odrobinę. Może Élise była bardzo mądrym i wygadanym dzieckiem, kto wie. Gorzej jednak, że gdyby nie forma gramatyczna i dopiski objaśniające, który fragment pochodzi z czyjego dziennika, po samym stylu czytelnik za nic by się nie domyślił, że narrator nagle zmienił płeć i osobowość. Może to z mojej strony czepialstwo, ale trzymanie się formy dzienników niepotrzebnie zwraca uwagę na niezbyt porywający i zupełnie nieelastyczny styl pana Bowdena. A można było tego przecież uniknąć, nie rozbijając narracji na poszczególne role. Prostota czasami jest naprawdę najlepszym rozwiązaniem.
Z radością muszę natomiast wyznać, że od strony technicznej książka jest zrobiona całkiem przyzwoicie (co, jak się okazuje, jest dzisiaj na polskim rynku zaskakująco rzadkie) i gdyby nie kilka drobnych błędów przepuszczonych przez korektę, zupełnie nie byłoby się do czego przyczepić.
Fabularnie Assassin’s Creed. Pojednanie jest lekturą nawet przyjemną, choć nie powiem, żeby myśl o tym, kto zabił, nie pozwalała mi spać po nocach. Czyta się ją jednak miło i jako lekka rozrywka uprzyjemniająca podróże tramwajami sprawdza się świetnie. A już na pewno świetnie sprawdza się w roli przypomnienia o tym, że strasznie chce mi się w coś pograć i utoczyć komuś nieco krwi. Co niniejszym zamierzam uczynić.
Dziękuję za uwagę i dobranoc 🙂
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu