Piękna i Bestia: prawo pierwszeństwa

by Mila

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, kto jest tą jedną jedyną osobą dobijającą do trzydziestki, która nigdy nie widziała animowanej Pięknej i Bestii… to ja. A przynajmniej tak było do niedawna. Do nadrobienia zaległości zmusiła mnie dopiero aktorska wersja historii z Emmą Watson… W związku z tym obawiam się, że jeżeli kochaliście film z 1991 roku, ten tekst może wam się wydać pełen herezji.

Za pierwszą herezję może być poczytany pomysł, by najpierw obejrzeć aktorską wersję, a dopiero później sięgnąć po oryginał… tutaj w pełni się z wami zgodzę i przyznam, że zupełnie takiej kolejności nie planowałam. Napięty grafik zdecydował za mnie. Istnieje jednak ryzyko, że taki bieg wydarzeń w prostej linii prowadzi do kolejnej herezji… bo aktorska wersja z Emmą Watson i Danem Stevensem zrobiła na mnie wrażenie o niebo lepsze niż animacja. Jeśli was to pocieszy – dopuszczam możliwość, że zachodzi tu swoiste prawo pierwszeństwa. I wygrał ten film, który dotarł do mnie pierwszy. Chociaż z drugiej strony… może zwyczajnie jestem już za stara i zbyt krytyczna, żeby zachwycić się animacją, która psychologię i wiarygodność postaci traktuje nieco po łebkach.

Na przykład ojciec Belle – tu już nie jest taki jednowymiarowy. Piękna i Bestia, reż. Bill Condon, 2017. – Walt Disney Motion Pictures.

Pod względem budowania osobowości bohaterów i ich motywacji Piękna i Bestia z 1991 roku nie wypada w tym porównaniu najlepiej. Najwyraźniej przez tych 26 lat Disney dorósł razem z nami i dziś jego filmy, zarówno te animowane, jak i aktorskie poza zdobyciem zachwytu dzieci stawiają sobie za zadanie także przekonanie nieco starszych widzów. Bohaterowie nie wyruszają już po przygodę i nie zakochują się w sobie wyłącznie dlatego, że tak sobie zażyczył scenarzysta, tylko w ich głowach i sercach rzeczywiście dzieje się coś, co ich działaniom dodaje wiarygodności. W nową Piękną i Bestię dużo łatwiej jest uwierzyć niż w jej poprzedniczkę, w której wiele rzeczy, łącznie z głównym wątkiem miłosnym, było jednak dosyć umownych.

Animowany Bestia, nie przeczę, miał w sobie jakiś zwierzęcy (!) urok. Ale poza tym nie bardzo miał jakiś charakter czy intelekt, którym mógłby Bellę w zamku zatrzymać pomimo swej futrzastej aparycji. Nie wiem jak Bella, ale sama będąc taką dziwną dziewczyną wiecznie zakopaną w książkach, miałabym spory problem ze znalezieniem w tamtym Bestii czegoś, na czym można by zacząć budować porozumienie, o uczuciach nie wspominając. No chyba, że w 1991 roku Disney próbował nam wcisnąć historię o dziwnych seksualnych fetyszach. Albo o materialistce, która poleciała na wielką bibliotekę. Sądząc po podejściu tamtego Bestii do książek, chyba kompletnie nieużywaną.

Chętnie przyjmę taką bibliotekę. Piękna i Bestia, reż. Bill Condon, 2017. – Walt Disney Motion Pictures.

W nowej wersji jest zgoła inaczej. Bestia jest sexy. Zarówno jako futrzak, jak i ukryty za futrzakiem dosyć elokwentny gość, który coś tam w życiu przeczytał, na parę tematów potrafi się wypowiedzieć i nawet sypnie czasem jakimś żartem. Bywa wredny, samolubny i gburowaty (co też zresztą dostaje wiarygodne uzasadnienie), ale jak na dłoni widzimy jego przemianę i stopniowo, powolutku budowane porozumienie między bohaterami. Nie musimy wierzyć w uczucie na słowo, bo widzimy, jak ono się rodzi. Bestia jest sexy także dlatego, że gra go Dan Stevens. I dzięki temu, że przez warstwę futra i całe to momentami nierówne CGI pięknie przebija się jego mimika. A mimika Dana Stevensa to coś tak niesamowitego, że zasługuje na osobne opracowanie.

Obsadzenie w tej roli Stevensa było strzałem w dziesiątkę – tam, gdzie chwilami efekty specjalne zostają w tyle, Dan aktorstwem i urokiem osobistym nadrabia to z nawiązką. Skutecznie odwraca od nich uwagę. Do tego stopnia, że gdyby ktoś mi potem palcem nie pokazał, w których momentach efekty dały ciała, w ogóle bym tego nie zauważyła. Jego Bestia jest tak wyrazistą postacią, że kiedy wreszcie (spoiler…?) zmienia się w Księcia, spora część widowni może się poczuć rozczarowana. Co jest reakcją nielogiczną, bo Dan Stevens sam w sobie jest fajnym gościem, ale jednak dość powszechną i dotkliwą. Twórcy chyba zresztą taką reakcję przewidzieli – moim ulubionym zdaniem w całym filmie stała się sugestia Belli pod adresem Księcia: może byś jednak zapuścił brodę?

Piękna i Bestia, reż. Bill Condon, 2017. – Walt Disney Motion Pictures.

Casting, choć wielu osobom początkowo wydawał się nieco kontrowersyjny, jest jedną z mocniejszych stron tego filmu. Danem już się zachwyciłam, przejdźmy więc dalej. Emma Watson do roli Belli jest dobrana idealnie. Kto inny lepiej pasuje do roli dziewczyny zakochanej w książkach, niż dziewczyna prowadząca własny klub książki? Która w dodatku ma już na koncie rolę Hermiony zakochanej w książkach? Emma dodatkowo prezentuje się na ekranie młodo, świeżo i pięknie. Śpiewa też całkiem przyjemnie – i choć ja się na śpiewie kompletnie nie znam, to jej dziewczęcy głos jakoś bardziej pasował mi do roli, niż mocny i dojrzalszy głos Belli z wersji animowanej. Emma co prawda aktorką wybitną nie jest i całkiem możliwe, że nigdy nie będzie… Mało kto w młodocianej obsadzie Harry’ego Pottera miał prawdziwy aktorski potencjał. Ale czego Emma nie zagra, to nadrobi wizerunkowo. Musicie mi wybaczyć, mam do niej sporą sympatię i tym samym sporą tolerancję dla jej występów na ekranie.

Piękna i Bestia, reż. Bill Condon, 2017. – Walt Disney Motion Pictures.

Ale nie tylko Piękną i Bestią ten film stoi. Luke Evans jako Gaston kradnie każdą scenę, jest charyzmatyczny, zabawny, a w duecie z Joshem Gadem tworzy najbardziej chyba udany element filmu. Niezależnie od tego, co na temat LeFou mają do powiedzenia malkontenci rozdmuchujący kilka rzuconych na marginesie sugestii do rozmiarów spisku i gejowskiej propagandy. O dziwo, choć to właśnie takich komentarzy spodziewałam się po seansie, widzowie nie narzekali na domniemaną orientację poczciwego LeFou. Nie omieszkali jednak skomentować, że dwie (aż dwie!) pary mieszane rasowo upchnięte na drugim planie to już stanowczo za dużo. Jedna może by i jeszcze uszła, ale dwie? Przekłamanie historii! Historii. W filmie, który rzekomo dzieje się we Francji, ale nikt w nim nie mówi po francusku. I w którym większość postaci to gadające imbryki i tańczące kandelabry. Nie wiem, co powiedzieć.

Oni też chyba nie wiedzą. Piękna i Bestia, reż. Bill Condon, 2017. – Walt Disney Motion Pictures.

Ale skoro jesteśmy przy imbrykach i kandelabrach, drugi plan też obsadzony jest znakomicie. Ewan McGregor zdaje się mieć sporo frajdy przy udawaniu francuskiego akcentu. Emma Thompson, Ian McKellen i Stanley Tucci głosem budują ciekawe postaci i głosem nas do siebie przekonują… Bo wyglądem byłoby nieco trudniej. Ich bohaterowie to nie są już urocze i uśmiechnięte, mocno zantropomorfizowane sprzęty domowe jak w oryginalnej wersji, tylko czasem nieco niepokojące, kunsztownie zarysowane przedmioty, którym dorzucono trochę mimiki. Co niekiedy wygląda dosyć mrocznie. Jak narkotyczna wizja. A przynajmniej tak, jak sobie wyobrażam narkotyczną wizję.

Piękna i Bestia w wersji aktorskiej to rzeczywiście film trochę bardziej mroczny, ale także dojrzalszy od wersji animowanej. Wypełnia mnóstwo luk i fabularnych dziur, które animacja mogła po sobie zostawić. Buduje dużo bardziej złożone, ciekawe i wiarygodne postaci. Fabuła i motywacje bohaterów nie muszą się już trzymać kupy tylko na słowo honoru. Humor potrafi rozbawić także dorosłych.

Bo to chyba jest film w dużej mierze przygotowany z myślą o dorosłych. O tych z was, których historia Pięknej i Bestii porwała już w dzieciństwie. No i o mnie – żeby i mnie mogła porwać nawet dzisiaj.

Piękna i Bestia, reż. Bill Condon, 2017. – Walt Disney Motion Pictures.

PS: Przez to zamieszanie wokół Pięknej i Bestii i przez doniesienia o kolejnych planach Disneya chodzi mi po głowie rozprawka o sensowności odgrzewania starych hitów. Zainteresowani?

PS 2: Właściwie o mimice Dana Stevensa też mogę machnąć rozprawkę. Chyba nawet chętniej.

Przeczytaj także:

3 komentarze

Sandra123 5 kwietnia 2017 - 18:18

Całkowicie zgadzam się z każdym Twoim słowem dotyczącym aktorskiej wersji Pięknej i Bestii. Uwielbiam to jak uzupełniła luki z wersji animowanej! Jestem absolutnie zakochana w Luku (tak to się odmienia? jakoś dziwnie wygląda…) Evansie!
Mimo tego wszystkiego, animowana Piękna i Bestia była i nadal jest jedną z moich ulubionych bajek Disneya, ale tak jak mówisz, może to kwestia pierwszeństwa. Zakochałam się jako mała dziewczyna i tak mi już zostało 🙂
A co do tego, że aktorska wersja jest dla dorosłych? Zdecydowanie TAK! Wybrałam się do kina z koleżankami z roku (III rok studiów), a na miejscu okazało się, że połowa sali to znajome twarze z uczelni i ani jednego dziecka 😀

Mila 5 kwietnia 2017 - 18:28

Na moim seansie też byli sami dorośli, ale zdziwiłabym się, gdyby było inaczej, było dosyć późno wieczorem i w dodatku wersja z napisami 😉 Ale myślę, że te odświeżane filmy Disneya siłą rzeczy będą mocno nakierowane na ludzi, którzy mają sentyment do animowanych wersji z dzieciństwa 🙂

Anonim 8 kwietnia 2017 - 15:51

Też uważam, że wersja aktorska jest zdecydowanie lepsza, chociaż mam sentyment do pierwowzoru (który btw. ma dokładnie tyle lat, co ja ;)). A co do Emmy – czy każdy aktor musi być wybitny? Wtedy nie dałoby się nawet powiedzieć, czym jest właściwie ta wybitność. Wielu tzw. wybitnym aktorom brakuje uroku, którego Emma ma aż nadto (o ile to możliwe).

Komentarze zostały wyłączone.