Dzisiaj miał być tekst o Beksińskich i Ostatniej rodzinie, która właśnie wchodzi do kin. I niby będzie… chociaż nie jestem pewna, na ile będzie to tekst udany. Bo po dwóch dniach intensywnych rozmyślań dalej nie wiem, co właściwie sądzę o filmie Matuszyńskiego.
Ostatnia rodzina pozwala nam zajrzeć do pracowni, skromnego mieszkania i prywatnego życia Zdzisława Beksińskiego, wybitnego, kontrowersyjnego artysty, autora fantastycznych, dość katastroficznych obrazów… i człowieka, który nie wahał się zarejestrować na wideo kremacji zwłok własnego syna. Chociaż akurat tego w filmie na szczęście nie zobaczymy. Ale choć podglądamy tu życie artysty, to nie jego sztuka wybija się na pierwszy plan. Patrzymy na niego przede wszystkim jak na męża, ojca i głowę bardzo specyficznej, niekonwencjonalnej rodziny.
Równie wiele uwagi obraz poświęca jego synowi, Tomaszowi Beksińskiemu, ekscentrykowi, legendarnemu tłumaczowi filmowemu, prezenterowi Trójki… i człowiekowi, który nie tylko przebierał się za wampira, ale też chyba bardzo dobrze rozumiał, co to znaczy prawdziwy ból istnienia. Obok tych dwóch wyrazistych postaci w rodzinie Beksińskich ważną rolę odgrywają też kobiety, a zwłaszcza Zofia, żona, matka, wcielenie cierpliwości i ostoja spokoju w tym chaotycznym mikrokosmosie. Z każdą sceną zagłębiamy się coraz bardziej w niezwykłą, chwilami komiczną, a czasem przerażającą dynamikę rodzinnych relacji… i jesteśmy coraz bardziej zafascynowani.
Jako film fabularny Ostatnia rodzina wzbija się na wyżyny. Urzeka już samym obrazem i dopracowaniem szczegółów scenografii. Przede wszystkim zaś jest świetnie obsadzona. Andrzej Seweryn jako Zdzisław jest charyzmatyczny, niby delikatny, ale jednak mocny i fascynujący. I nie ma wcale zbyt dużo przesady w słowach wielu krytyków, że to rola iście oscarowa. Aleksandra Konieczna jako Zofia niby stoi gdzieś w cieniu męża i syna, ale w całej swej cichości tworzy niesamowitą, silną postać. Dawid Ogrodnik jako Tomasz w pełni daje się ponieść czyjejś wizji (reżysera? scenarzysty? swojej własnej?)… ale choć z samą wizją zamierzam dyskutować, to trudno mu odmówić zdolności, świetnie odnajduje się w skrajnościach swojego rozchwianego emocjonalnie bohatera.
Sprawnie prowadzona narracja, mnóstwo dobrej muzyki (Tomasz byłby pewnie zadowolony ze ścieżki dźwiękowej), słodko-gorzki sposób opowiadania, dramat przeplatany komediowymi elementami – wszystko to składa się na bardzo wyrazisty, angażujący emocjonalnie obraz. Wśród filmów fabularnych mogłaby to być prawdziwa perełka.
Ale Ostatnia rodzina to coś bardziej złożonego. To kino aspirujące do miana biografii Beksińskich. To wchodzenie z butami w życie ludzi, którzy jeszcze kilkanaście lat temu tworzyli, byli wyraźnie obecni na kulturalnej scenie. Których wciąż bardzo dobrze pamiętają znajomi i przyjaciele. Ok, na tym polega biografia. To jest w tym gatunku fascynujące. Nie da się zresztą ukryć, że członkowie rodziny Beksińskich mieli chyba dość liberalne podejście do dzielenia się ze światem swoimi prywatnymi sprawami. Ale jest spora różnica między odzieraniem bohaterów z prywatności, a balansowaniem na granicy karykatury. I tutaj wracamy do Dawida Ogrodnika i czyjejś nieco dziwnej wizji Tomasza Beksińskiego.
Gdybym machnęła ręką i uznała, że nie chce mi się szperać w materiałach archiwalnych, moje obiekcje zamknęłyby się w słowach: Ogrodnik chwilami przeszarżował, ale i tak był znakomity. Ale chciało mi się poszperać. Posłuchać i przyjrzeć się temu, jak Tomasz mówił, jak się poruszał, jaka emanowała z niego energia. I po tej wycieczce w przeszłość muszę powiedzieć w prost: nie wiem, kogo właściwie zagrał Dawid Ogrodnik.
Prawdziwy Tomasz sprawia wrażenie mocno wrażliwego, inteligentnego człowieka. Czuć w nim melancholię, ale nawet kiedy zdajesz sobie sprawę ze wszystkich demonów, które krył gdzieś w środku, na zewnątrz widzisz zaskakująco ciepłego, pełnego pasji człowieka. Faceta z poczuciem humoru. Nadwrażliwca z Weltschmerzem, który jednak potrafi wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu – na serio, powierzchownie czy na pokaz, nie mam pojęcia i to zresztą nieistotne. Jego głos w audycjach Trójki brzmi przyjemnie, kojąco. Młody Beksiński budzi sympatię, rozbrajająco się uśmiecha, porusza się jakoś tak miękko i płynnie.
Nie wątpię, że Tomasz był człowiekiem ekscentrycznym, w końcu lubił się przebierać za wampira. Nie wątpię, że pod jego sympatycznym uśmiechem musiało się skrywać mnóstwo bólu i rozczarowania światem. Zdaję sobie też sprawę z tego, że jego występy w mediach czy nawet przed kamerą ojca pewnie różniły się od zupełnie prywatnych momentów. Ale nawet biorąc to wszystko pod uwagę, i tak nie przeskoczymy przepaści pomiędzy prawdziwym człowiekiem, a bohaterem wykreowanym przez Ogrodnika.
Tomek-Ogrodnik nie jest ekscentrycznym samotnikiem. Jest kompletnym dziwakiem, depresyjnym, nieprzystosowanym do życia w społeczeństwie. Trudno go polubić, momentami jest przytłaczający. Chaotyczny, trudny, nadpobudliwy. Cały intelekt postaci znika gdzieś pomiędzy atakami złości, płaczliwym głosem i bezradnością. Chwilami ociera się jeśli nie o autyzm czy lekkie upośledzenie, to o jakieś fizyczne problemy. Bo i coś dziwnego dzieje się z jego ciałem. Gwałtowne gesty nijak nie przystają do Tomka, którego widzimy w archiwalnych wstawkach na samym końcu filmu. To, że Dawid Ogrodnik rewelacyjnie gra ciałem, nie podlega już chyba żadnej dyskusji. Pytanie tylko, dlaczego jego Beksiński miota się na ekranie i robi miny prawie jak niepełnosprawny bohater Chce się żyć.
Ogrodnik tworzy postać chwilami może trochę przerysowaną, ale rzeczywiście fascynującą. Jego bohater jest aż zanadto wyrazisty, niepokojący, bywa w swoim dziwactwie komiczny, bywa też wzruszający. Robi ogromne wrażenie, porusza, ale i przygnębia. Niebywale ciekawa postać. Gdyby była napisana od zera, pewnie rozpływałabym się w zachwytach. Ale nie jest. Nosi nazwisko człowieka, którego głos jeszcze kilkanaście lat temu rozbrzmiewał w radioodbiornikach.
Nie wiem, czy Tomasz Beksiński odnalazłby samego siebie w tej postaci. Pewnie mało kto odnajduje „prawdziwego” siebie w biografiach. Ale mam wrażenie, że w Ostatniej rodzinie to już nie jest kwestia obiektywizmu czy obnażania niewygodnych sekretów. Pierwowzór i postać rozjeżdżają się już na poziomie fizycznym, mimo że charakteryzacja jest w filmie znakomita. A im głębiej, tym więcej pytań o zasadność, rzetelność, źródło tych cech, które skądś wzięły się w ekranowym Tomaszu… i nie do końca wiadomo, skąd. Może jego bliscy znajomi potrafiliby odpowiedzieć na te pytania. Może warto było ich o to zapytać przed rozpoczęciem zdjęć.
Miałam dziewięć lat, kiedy Tomasz Beksiński pożegnał się z życiem. Nie pamiętam jego głosu płynącego z radia, nie mam wobec niego żadnego sentymentu, nie próbuję twierdzić, że wiem o jego osobowości cokolwiek istotnego. Ale i tak coś mi w tym filmie bardzo nie gra.
Tak jak mówiłam – nie wiem, co myśleć. Podobało mi się, chyba nawet bardzo. Ale i nie podobało mi się. Też bardzo.
2 komentarze
Nic dodać, nic ująć. Miałem takie same wrażenia.
Pozdrawiam,
A.
Wyszłam z kina i miałam dokładnie takie same spostrzeżenia. Film cudny, niestety Ogrodnik, którego uwielbiam… w tym filmie nie wyszedł z roli w „Chce się żyć”. Wydaje mi się, że w tym miejscu zawiodła reżyseria…
Komentarze zostały wyłączone.