Ostatni Jedi, być może w myśl zasady równowagi we wszechświecie, wyraźnie podzielił fanów Gwiezdnych Wojen. Jedni wychodzą z kina usatysfakcjonowani, inni dotkliwie rozczarowani. Będę szczera – trochę bliżej mi do tej drugiej grupy… choć muszę przyznać, że niektóre elementy filmu jak najbardziej doceniam. Przed wami krótkie podsumowanie tego, co mi się w filmie podobało, a czym Ostatni Jedi mnie jednak zawiódł.
Zdecydowanie na plus
Owszem, są i takie rzeczy, które po seansie muszę pochwalić. Nie ma ich jakoś wybitnie dużo, ale zawsze coś…
Zwiastun Avengersów
Może jestem odrobinę niesprawiedliwa (i złośliwa!), ale z całego seansu najbardziej podobał mi się zwiastun Infinity War. Na nim miałam ciary, a tego o Epizodzie VIII Gwiezdnych Wojen niestety nie mogę powiedzieć.
Wątek Kylo Rena
Nie będę ukrywać, nie jestem wielką fanką Adama Drivera – choć talentu aktorskiego trudno mu odmówić. Ale dopóki maszeruje po ekranie ubrany po szyję w czarne ciuchy z linii Emo Jedi, mam dla niego pewną dozę sympatii. Zwłaszcza, że grana przez niego postać dostaje w najnowszym filmie całkiem nieźle zarysowane tło psychologiczne. Niby Moc jest w nim silna, niby to ambitny i groźny przeciwnik, ale jednocześnie niezła z niego ciapa i wciąż bardzo niedojrzały chłopak. Pogubiony i rozdarty Ben Solo jest jednym z najmocniejszych punktów Epizodu VIII, relacja z nim dodaje też nieco kolorytu Rey, która samodzielnie niestety nie lśni już tak bardzo jak w Przebudzeniu Mocy. Najlepszy czarny charakter to zawsze taki, za którym coś się kryje, a nie taki, który jest zły tylko dlatego, że ktoś go tak nazwał w scenariuszu. A za Kylo Renem kryje się całkiem sporo ciekawych emocji.
Bardzo ładne zjęcia
Cały film wizualnie zrobiony jest pięknie i przepełniony estetycznie dopracowanymi kadrami, ale już końcówka na planecie pokrytej solą to prawdziwy kolorystyczny majstersztyk. Zdjęcia zdecydowanie na plus!
Nie wiem, co myśleć
Zdarzyły się w filmie i takie rzeczy, których się nie spodziewałam – i to wcale nie były zwroty akcji.
scena z mlekiem
Co najmniej dwa razy podczas seansu wzdrygnęłam się z obrzydzeniem. Przynajmniej raz mógł być to efekt zamierzony, bo dawno nie było w Gwiezdnych Wojnach czegoś tak paskudnego jak Jabba… Problem w tym, że Jabba spełniał przynajmniej jakąś rolę fabularną, a Ostatni Jedi serwuje nam odpychające obrazki trochę jakby dla nich samych. A że dodatkowo jeden z nich uwzględnia uzyskiwanie mleka z niepokojąco humanoidalnego zwierzęcia… nie mogę powiedzieć, żeby mnie to zachwyciło. Kadru z filmu nie będzie, bo to naprawdę nie było ładne.
Rey w pelerynie Gandalfa
Niejednokrotnie podczas seansu miałam niespodziewane skojarzenia z Władcą Pierścieni, zwłaszcza na wyspie, na której ukrywa się Luke Skywalker. Może to ta nieco gandalfowa peleryna, którą Rey miała na sobie, a może to, że oboje z Lukiem trochę przypominali hobbitów, wspinając się po stromych wzgórzach – nie mogłam od tych skojarzeń uciec i trochę mnie to wybijało z rytmu.
Przesłodkie porgi
To, że w kolejnych epizodach mamy okazję podpatrywać florę i faunę rozmaitych planet, jest bardzo ciekawe – tutaj też pojawiły się kryształowe lisy, kosmiczne konie i przeurocze porgi, czyli przypominające puchatą kulkę ptaki o wielkich oczach. Wszystko byłoby w porządku, gdybym nie miała może nieco cynicznego wrażenia, że porgi powstały tylko po to, żeby można było sprzedać dzieciom mnóstwo puchatych gadżetów do przytulania… Już teraz w sklepach za jedyne siedem dych niezbyt udana imitacja filmowego zwierzaczka – w sam raz pod choinkę! Poza jedną średnio zabawną sceną z głodnym Chewiem niewiele usprawiedliwia obecność porgów w filmie i jakkolwiek słodkie by one nie były, trochę jednak pachnie mi to skokiem na kasę.
ZDECYDOWANIE NA MINUS
Nie uciekniemy od tego – mam parę zastrzeżeń, a najważniejsze z nich znajdziecie poniżej.
snoke, złol znikąd
Tak jak wspominałam przed chwilą, dobry złol to złol porządnie umotywowany. A tego niestety nie można powiedzieć o przywódcy Najwyższego Porządku, ani o tym, z jaką podejrzaną łatwością (zwłaszcza pod koniec) toczy się jego wątek w filmie. Skąd się wziął, o co mu chodzi, kim w zasadzie jest, jak wielką ma moc i co poza zrównywaniem podwładnych z ziemią go kręci – tym razem twórcy pomijają te pytania milczeniem. Takie motywacyjne zawieszenie w próżni sprawia, że najwyższy rangą czarny charakter ani mnie ziębi, ani grzeje… i nawet jego paskudnie zniekształcona twarz niewiele zmienia.
Porzucony wątek Poe i Finna
Skoro świat nie grzmi z oburzenia, to chyba mogę to napisać, bo prawdopodobnie sami domyśliliście się już, że wytwórnia wycofała się ze wszystkich subtelnie podsuwanych w Przebudzeniu Mocy sugestii, że być może kiedyś w wielkim blockbusterze doczekamy się innego niż klasyczny wątku miłosnego. Najwyraźniej to jeszcze nie ten czas. A szkoda. Bo Poe i Finn mieli swego czasu na ekranie więcej chemii niż jakakolwiek inna para bohaterów.
Parodia Supermana
Nie napiszę wprost, którą scenę mam na myśli, bo to jednak spory spoiler… Ale nie będę ukrywać, że w science fiction cenię sobie logikę i wewnętrzną spójność z przyjętymi w danym świecie zasadami fizyki. Wiecie, uwierzę w czary, kosmitów, latających superbohaterów, dopóki to się jakoś trzyma kupy… ale jak rzucisz jabłkiem, a ono zadziwi Newtona i nie spadnie na ziemię, to coś jest nie halo. Ostatni Jedi serwuje nam zaś taką naukowo i logicznie wątpliwą scenę, na którą wiele osób reaguje konsternacją, a co bardziej dociekliwi snuciem trzymających się na włosku teorii o tym, jak i dlaczego coś, co fizycznie powinno być niemożliwe, nagle stało się możliwe. Jeszcze żadna z tych teorii do końca mnie nie przekonała… ale w końcu jestem z tych świrów, co to wymagają logiki od filmów pełnych kosmicznych zwierzaków.
Przeładowanie wątkami
Ostatni Jedi jest trochę filmem z ADHD. Nie do końca potrafi się skupić na konkretnej historii, na każdym kroku rozpraszając się niezliczoną ilością pobocznych wątków i postaci, które pojawiają się na pół minuty, żeby zaraz zniknąć i nie dać się nawet zapamiętać. Wybuch na wybuchu, szalone tempo, ani chwili wytchnienia pomiędzy pościgami – nie zdziwcie się, jeśli wyjdziecie z kina z migreną i trochę przestymulowani. Oglądając ten film, poważnie zaczęłam się bać nadchodzących w maju Avengersów – tam też będzie stanowczo zbyt dużo postaci w stosunku do czasu ekranowego. I to prawdopodobnie nie skończy się zbyt dobrze dla większości z nich.
Trudno nie zauważyć, że minusów jest tu jednak nieco więcej… Jak na film, w którym dużą rolę odgrywa balans światła i ciemności, dobra i zła, Ostatni Jedi sam w sobie jest zaskakująco mało zrównoważony. Brakuje w nim harmonii, brakuje jakiegoś porządku w tym chaotycznym pędzie przez galaktykę – i ten chaos odzwierciedlają też oceny widzów. Z drugiej strony, to także film o ponoszeniu porażek i o zawiedzionym zaufaniu tych, którzy na nas polegają – i choćby dlatego trudno uniknąć analogii pomiędzy bohaterami, którzy zawodzą siebie nawzajem, a twórcami, którzy zawiedli całkiem spore grono widzów. Wątpię, żeby był to efekt zamierzony… ale w obliczu tego wszystkiego Ostatni Jedi bardzo zgrabnie komentuje się sam.