Co za wrażenia! Słońce powoli wstaje, oscarowa noc za nami, ale zanim emocje opadną, czas na szybkie podsumowanie oscarowej gali. Zacznijmy od najważniejszego… Od sukienek!
Just kidding. Wszystko, co potrafię powiedzieć o modzie, ogranicza się do stwierdzeń ładne/nieładne i „legginsy to nie spodnie”. Ale jak się okazuje, pewne rzeczy potrafię zauważyć nawet ja. Na przykład to, że zaskakująco dużo aktorek postawiło w tym roku na wyjątkowo blade suknie, w których wyglądały jak… zjawy. O ile Cate Blanchett nawet w bladych i nijakich kolorach wygląda zjawiskowo, to już taka na przykład Rooney Mara czy Daisy Riddley powinna się chyba jednak trzymać innych odcieni… Motywem przewodnim tegorocznych kreacji było chyba udawanie kogoś lub czegoś. Lady Gaga przyszła ubrana jak człowiek, Saoirse Ronan wyglądała jak mała syrenka, piękna, ale jednak syrenka. Margot Robbie jak pralinka Ferrero Rocher. Poza tym, panie ubrane w firanki, suknie z materiału na zasłony w kwiaty… I dekolty do samej ziemi. Było na co popatrzeć. Nie jestem jednak szafiarką, nie wrzucam fotek ciuchów, jeśli więc chcecie sobie popodziwiać oscarowe kreacje, musicie wejść tutaj.
Największym wygranym tegorocznej gali okazał się jednak Leonardo DiCaprio. Po tylu latach w końcu Akademia postanowiła przestać obnosić się ze swoim fochem i przyznać mu upragnioną statuetkę. Szkoda, że dopiero teraz, szkoda, że za tę akurat rolę. Ale może i dobrze, teraz internet zacznie lobbować na rzecz kogoś innego i kto wie, może w przyszłym roku będziemy świadkami kolejnej sensacji. Leo ma klasę i ani słowem nie zająknął się o tych wszystkich latach rozczarowań… ale jego podziękowania pełne wzmianek o globalnym ociepleniu dobitnie wyjaśniają, dlaczego przez tyle lat Akademia nie chciała dopuścić pana DiCaprio w pobliże mikrofonu.
Oprócz Leonardo, największym zwycięzcą tegorocznej gali z sześcioma statuetkami głównie w technicznych kategoriach został Mad Max: Na drodze gniewu. Typowanej jako faworyt Zjawie poza rolą pierwszoplanową przypadł jeszcze Oscar za reżyserię i zdjęcia. Dla części widzów sporym zaskoczeniem był Oscar za najlepszy film dla Spotlight – choć tak naprawdę na jakimś poziomie można się było tego spodziewać, skoro twórcy przy każdej okazji podkreślają, że ich przesłanie powinno dotrzeć do samego Watykanu. Spotlight zgarnął również statuetkę za oryginalny scenariusz, nagroda za scenariusz adaptowany przypadła za to w udziale filmowi Big Short, co nie było chyba żadnym zaskoczeniem.
Niespodzianek nie było też w innych kategoriach. Nieanglojęzycznym filmem roku został mocny Syn Szawła, co w pełni mu się należało. Nie musiałam też wybuchać płaczem z rozczarowania, bo Niedźwiedzia opowieść słusznie otrzymała nagrodę za najlepszą krótkometrażową animację, a przecudowny Stutterer za najlepszy krótkometrażowy film aktorski. Cieszy mnie również statuetka dla Alicii Vikander, a jeszcze bardziej cieszy mnie brak statuetki w rękach Eddiego. Zupełnie nie dziwi mnie również Oscar dla Ex Machiny za efekty specjalne. To naprawdę wspaniałe, że choć raz zamiast wybuchów i podróży kosmicznych doceniono coś naprawdę subtelnego, a jednocześnie robiącego niesamowite wrażenie.
Niejakim zaskoczeniem mogła być natomiast nagroda dla Marka Rylance’a – choć tak naprawdę jego rola była naprawdę świetna, a przy takiej konkurencji w kategorii męskiej roli drugoplanowej mogło się zdarzyć absolutnie wszystko. Oscara za pierwszoplanową rolę żeńską otrzymała Brie Larson, co mnie osobiście trochę drażni, ale może dlatego, że z jakichś powodów jej nie znoszę. Jeśli chodzi o muzykę, doceniono Ennio Morricone za Nienawistną Ósemkę oraz rzecz jasna piosenkę z filmu o Bondzie… której za każdym razem nie jestem w stanie sobie przypomnieć już po pięciu sekundach od wybrzmienia ostatnich dźwięków.
Nagroda dla najlepszej pełnometrażowej animacji przypadła Inside out, a w kategorii krótkometrażowych dokumentów doceniono A girl in the river. Dla mnie największym rozczarowaniem był jednak Oscar za najlepszy dokument dla Amy. Choć w zasadzie nie powinnam się temu dziwić… wszak nie od dziś wiadomo, że Amerykanie jednostki i zdolne indywidualności przedkładają ponad wszystko.
Czego jeszcze dowiedzieliśmy się podczas tegorocznej gali? Tego, że Chris Evans jako dziecko był irytującym bratem. Że Spotlight wywołał kolejną falę telefonów i listów od ofiar molestowania. Że pięknych i zdolnych tego świata porusza widok ofiar przemocy seksualnej. Przede wszystkim zaś tego, że w obliczu bojkotu gali przez ciemnoskórych twórców, temat uprzedzeń rasowych można ugryźć z klasą i humorem.
To była noc pełna emocji, Leo wygrał nie tylko Oscara, ale i cały internet, który pęknie dziś pod natłokiem memów z jego twarzą… Była to też noc, która udowodniła mi, że muszę chyba zarzucić karierę wróżki, bo przepowiadanie przyszłości idzie mi nieco zbyt średnio… Niniejszym więc mówię dobranoc, a w zasadzie już dzień dobry, i idę wyśnić sobie nowy sens życia.