oliver sacks

Oliver Sacks: wycieczka po dziwnych światach

by Mila

Pamiętam, że w liceum na ostatniej stronie zeszytu do religii prowadziłam listę filmów do obejrzenia opatrzoną tytułem „Ksiądz Roman poleca”. Dlaczego notowałam filmowe propozycje księdza Romana, który był – bardzo delikatnie mówiąc – człowiekiem dość jednak kontrowersyjnym i mało lubianym, do dzisiaj nie wiem. Może liczyłam na to, że wspominane przez niego obrazy będą równie kontrowersyjne jak i on sam… A przecież dla małolaty wszystko, co kontrowersyjne, wydaje się wręcz genialne.

Nie wiem, dlaczego akurat filmowy kącik księdza Romana mi się przypomniał, zupełnie nie o tym miałam pisać.

Miało być o tym, co polecają mi do czytania na studiach, a trochę tego robią. I robią to od samego zupełnie początku. Za nic nie zapomnę, jak z dziwnie zaskoczoną radością pomyślałam: „tu się czyta!”, kiedy na pierwszych, absolutnie pierwszych zajęciach w mojej akademickiej karierze, w pierwszy poniedziałek października o godzinie ósmej rano, na wstępie polecono mi sięgnąć po Sacksa.

Oliver Sacks, oprócz tego, że pisze książki, jest przede wszystkim neurologiem. Wszystkich, którzy już uciekają z krzykiem, zapewniam, że nie warto. Jego książki wcale nie porażają ilością naukowych terminów, nie są do granic możliwości wypchane medycznym żargonem ani też nie zasypują czytelnika milionem niezrozumiałych szczegółów z zakresu budowy mózgu czy działania układu nerwowego. Oczywiście, że pewien poziom wiedzy na temat biologii czy psychiatrii nie zaszkodzi podczas czytania, nie jest jednak na tyle niezbędny, żeby uniemożliwić zwykłemu pożeraczowi książek czerpanie przyjemności z lektury. Wiem, co mówię, bo przyswojenie wiedzy o mózgu do dzisiaj idzie mi dość jednak opornie, a Sacksa namiętnie wręcz czytałam na samym początku pierwszego roku.

Książki pana Sacksa na dobrą sprawę są właściwie zbiorami opisów przypadków, historiami pacjentów, z którymi stykał się przez lata swojej lekarskiej praktyki. Tyle że nazwać je w ten sposób, to zupełnie jak zabić ich duszę. Sacks podchodzi do swoich pacjentów w specyficzny sposób, a pisząc o nich, bardzo daleki jest od suchego relacjonowania, czego też tym ludziom brakuje, czy co jest z nimi nie tak. Jego książki czyta się raczej jak całkiem dobrą powieść, która oprowadza czytelnika po kompletnie nieznanym, fascynującym świecie. To chyba właśnie Oliver Sacks chce nam pokazać – że świat ludzi dotkniętych zaburzeniami neurologicznymi jest niejednokrotnie zupełnie jakościowo inny od tego, który znamy. Może nie lepszy, nie koniecznie gorszy, nie zawsze tragiczny, na pewno też nie śmieszny – po prostu kompletnie odmienny. Niekiedy trudno jest go zrozumieć, pojąć czy nawet sobie wyobrazić… Tym bardziej jednak fascynuje i w jakiś sposób pociąga, niemal jak magiczne krainy wymyślone przez największych pisarzy.

Z czystym sercem mogę polecać Antropologa na MarsieMężczyznę, który pomylił swoją żonę z kapeluszem, Muzykofilię polecam ze słyszenia i idąc za przykładem wykładowców, całą resztę książek Sacksa za to polecam w ciemno, mimo że jeszcze czekają na swoją kolej w moim „psychologicznym kąciku do przeczytania”.

Przeczytaj także: