Jeśli jeszcze rozpaczliwie próbujecie nadrobić jak najwięcej oscarowych filmów, prawdopodobnie zaczyna w was kiełkować ponure przekonanie, że… nie zdążycie. Tak, to też. Ale przekrój przez tegorocznych najlepszych z najlepszych pokazuje, że amerykańscy filmowcy, podobnie jak wielu zwykłych ludzi w innych krajach, zaczynają się mierzyć z trudną prawdą – że żyjemy na świecie, który od dziesiątków czy nawet setek lat cały czas tylko udaje, że rozwiązuje ciągle te same problemy, w rzeczywistości zamiatając je pod coraz to nowe dywany pojedynczych ustępstw i kwiecistej retoryki.
Nie jest zbyt przyjemnym odkryciem ta aktualność problemów poruszanych przez tegorocznych kandydatów do Oscara – zwłaszcza, że bohaterowie tych filmów rozsiani są na przestrzeni dziesiątków lat, a równie dobrze mogliby sobie podać ręce, bo cały czas spotyka ich dokładnie to samo. To samo, z czym zresztą przychodzi się mierzyć współczesnemu człowiekowi.
Weźmy choćby Ukryte działania – niby lądujemy na przełomie lat 50. i 60., a jakimś cudem współczesne kobiety z łatwością utożsamiają się z bohaterkami, których świat uparcie nie chce docenić. Bo to przecież nie do pomyślenia, żeby kobieta mogła być inteligenta. Jest w tym filmie niezła scena, kiedy jednemu panu w połowie dowcipkującego zdania „Nie wiedziałem, że w NASA w ogóle zatrudniają kobiety” słowa więzną w gardle… i może takie więźnięcie powinno się częściej zdarzać, aż wszyscy się nauczymy nie patrzeć na innych z góry. Ukryte działania w całości są co prawda nieco zbyt hollywoodzkie jak na mój gust, ale może taki girl power jest nam teraz wszystkim potrzebny…
A skoro już cytujemy bohaterów filmów, to ciekawe zdanie pada też w Moonlight – i od razu stanowi celny wstęp do kolejnej ważnej produkcji – dokumentu XIII poprawka. Bohater Moonlight opowiada, że aresztowano go za jedną z tych głupich rzeczy, za które „zawsze nas wsadzają”. I tu wkracza XIII poprawka – podróż przez wieki i pokolenia amerykańskiej historii, od początku stygmatyzującej afroamerykańską społeczność jako wylęgarnię przestępców. Ten 1,5-godzinny dokument przytłacza statystykami federalnego więziennictwa, ale najbardziej chyba szokuje myśl, że w kraju tak szumnie mówiącym o wolności, pretekstem do brutalnej akcji policji może być to, że idziesz sobie ulicą z ręką w kieszeni. Przecież MOGŁEŚ mieć tam broń. Nieważne, że nie miałeś. Kolor twojej twarzy z definicji czyni cię podejrzanym.
Nie jest łatwo być członkiem społeczności, w której co trzeci mężczyzna choć raz w ciągu swojego życia (słusznie czy nie) wyląduje w więzieniu. Aż strach liczyć, ile to dzieci pozbawionych ojców, ilu chłopców wyrastających w przekonaniu, że tak po prostu jest i że świat niczego więcej się po nich nie spodziewa. Ilu mężczyzn, którym po odsiadce życiowe opcje kurczą się tak, że przestępczość wydaje się rozsądną drogą. Jedno wielkie błędne koło, z którego wyrastają historie takich pogubionych chłopców jak Chiron z Moonlight. Albo jak w Fences – rezygnacji przekazywanej z pokolenia na pokolenie.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio zbliżająca się gala rozdania Oscarów kazała mi się poważnie zastanowić na naturą świata i człowieka. Możliwe, że nigdy. Możliwe też, że to po prostu ja budzę się z letargu i udawania, że wszystko jest ze światem w porządku… Ale chciałabym myśleć, że świat budzi się razem ze mną.