Cortazar – ten facet mnie męczy

by Mila

O ile z Hemingwayem nie mogę się rozstać z miłości, to Cortazar i jego Gra w klasy trzyma mnie przy sobie głównie frustracją. Bo jak to tak – zacząć książkę i nie skończyć?

Męczę się. Męczy mnie ten facet, męczy mnie ta książka. I o ile pod względem treści czy języka jeszcze jestem w stanie zrozumieć, dlaczego niektórzy padają przed nim na twarz, to forma (a jeżeli forma tu nie jest najważniejsza, to co jest?) doprowadza mnie do szału. Bo jak to tak – czytać jeden rozdział z początku, potem jeden z końca, dwa ze środka i znowu na chwilę na początek? Po co, na co, dlaczego?

Może jestem po prostu nudna i przewidywalna. Muszę mieć porządek w domu, w życiu i w literaturze. Muszę. I koniec. A Cortazar tak do mnie nie pasuje, że już się chyba bardziej nie da. Do białej gorączki mnie doprowadza ten bałagan, ten burdel, to przerzucanie stron, to czytanie co drugiego wiersza… Pragnienie, żeby książka miała wiele różnych sensów, ma sens i jak najbardziej jest godne pochwały. Ale czy się tego nie da osiągnąć w jakiś bardziej spójny i uporządkowany sposób? Da się. Po co więc zaczynać lekturę od środka i rzucać biednym czytelnikiem to na początek, to na koniec, zupełnie bez sensu? Może i to rewolucyjna idea była, ale jaki przerost formy nad treścią…

Nie, nie lubimy się z tym panem zdecydowanie. Przyznaję, jestem tym odrobinę rozczarowana. Powie ktoś pewnie zaraz, że zawsze mogłam pójść na łatwiznę i czytać prosto, po sznureczku, tak jak leci. Ambicje mi nie pozwalają. I nie wiem, czy cokolwiek by to zmieniło, sama świadomość, że przeznaczeniem tej książki jest takie burdelowe czytanie, spędza mi sen z powiek. Najwidoczniej tak jak i nie wszystko na świecie jest mi przeznaczone, tak i nie wszystko w literaturze jest dla mnie. Nie moja to półka, nie moje progi. Przerósł mnie pan Cortazar. Albo jego przerosło moje umiłowanie porządku.

Przeczytaj także: