Nadchodzi era doświadczeń

by Mila

Czy potraficie sobie wyobrazić świat, w którym wyznacznikiem statusu społecznego nie jest to, ile macie zegarków, jak duży dom i jak szybki samochód – ale to, jak wiele rozmaitych doświadczeń i przeżyć macie na swoim koncie? Ile razy obejrzycie wschód słońca, ile książek przeczytacie, ilu egzotycznych potraw spróbujecie, ile razy posłuchacie świetnego koncertu albo obejrzycie przedstawienie, ile razy zgubicie się w lesie podczas biwaku… Trudno wam to sobie wyobrazić? A co powiecie na to, że taka rewolucja już się rozpoczęła?

O tym, że era doświadczeń zastąpi w przyszłości stary, dobrze znany materializm, pisze w swojej książce Rzeczozmęczenie brytyjski futurolog James Wallman. O samej książce dopiero co pisałam, ale dziś chciałabym wrócić na chwilę do przewidywań Wallmana i postawić tezę, że zmiana z kultu posiadania na kult doświadczania już się rozpoczęła… ale też, że dobrze by było, gdyby postępowała jak najszybciej – bo era doświadczania może być jedną z najlepszych rzeczy, jakie wydarzą się w czasie naszego życia.

Pomyślcie tylko – era doświadczania będzie prawdziwym rajem dla nerdów. Już nikt nie będzie z politowaniem pytał, dlaczego wydajemy krocie na książki, filmy i gry komputerowe, zamiast kupić sobie coś „dorosłego”, na przykład porządny zegarek… albo zainwestować w lepszy samochód, żeby sąsiedzi mieli nam czego zazdrościć. W erze doświadczania wszyscy będziemy wydawać pieniądze na rzeczy, które pozwalają nam coś przeżyć (a Umberto Eco mawiał przecież, że kto czyta książki, żyje podwójnie!) i to właśnie gry i książki będą cennym środkiem do celu i przeżywania. To poziomem i ilością rozmaitych doświadczeń będziemy rywalizować z sąsiadami. I z ludźmi z Facebooka. Właściwie – już to trochę robimy. Kojarzycie to ssanie w dołku na widok foteczek, które wasi znajomi masowo trzaskają sobie podczas wycieczki do Paryża, podróży po Afryce albo koncertu Metalliki? No właśnie.

W erze doświadczania nikogo nie będzie dziwić, że wydajecie półtora tysiąca na weekend w starym zamku, w którym banda zapaleńców będzie próbowała zrobić z was wiedźminów i nauczyć machania mieczem – swoją drogą, kiedy usłyszałam o tej wiedźmińskiej szkole, pierwszy raz w życiu zaczęłam żałować, że nie lubię sportu. Takie rozrywki będą na porządku dziennym, bo zamiast za gromadzeniem dóbr materialnych, będziemy jak szaleni gonić za kolejnymi doświadczeniami. Będziemy harować już nie po to, żeby mieć, ale po to, żeby naprawdę żyć i coś w tym życiu przeżyć. Może i znajdą się tacy, którzy będą próbowali robić rozróżnienia na mniej i bardziej „dojrzałe” doświadczenia… ale kto by się nimi przejmował, kiedy istnieje możliwość zostania wiedźminem chociaż na kilka godzin?

Ta zmiana już teraz się dokonuje i wiedźmińska szkoła to tylko jeden (wciąż jednak dość skrajny) przykład. Ale kto z was nie słyszał o coraz bardziej popularnych domach strachów i escape roomach? Ludzie są skłonni kupić bilet do miejsca, w którym ktoś będzie próbował ich przyprawić o minizawał. Są skłonni zapłacić za zamknięcie w pokoju pełnym zagadek, z którego pod presją czasu trzeba znaleźć wyjście. Jeśli sami jeszcze tego nie robicie, na pewno macie jakichś znajomych, którzy już tego próbowali. To niezbity dowód na to, że coraz więcej osób chętnie wydaje pieniądze na doświadczanie.

W Polsce rynek doświadczeń jest jeszcze w powijakach, ale konsekwentnie idziemy do przodu i czerpiemy wzorce z zachodu. A jest z czego czerpać. W takiej na przykład Wielkiej Brytanii funkcjonuje projekt pod nazwą Secret Cinema – i to zdecydowanie brzmi jak coś, czego chcę kiedyś spróbować. Secret Cinema organizuje specjalne pokazy popularnych i kultowych filmów, ale to nie jest zwykłe kino. Tutaj przed seansem naprawdę zanurzasz się w świat przedstawiony. Wybierając się na Casablancę, trafiasz do klimatycznej kawiarni, do której wejścia pilnują żołnierze niemieckich sił okupacyjnych we Francji. A w środku masz okazję napyskować pachołkom Hitlera i zostać aresztowanym przez aktorów w nazistowskich mundurach. Przed projekcją Skazanych na Shawshank strażnicy każą ci się przebrać w więzienne drelichy i zamykają cię w celi. Prometeusza oglądasz w sali zaaranżowanej na statek kosmiczny, mając na sobie kombinezon członka załogi. Jeżeli to nie jest prawdziwe doświadczanie kina, to mogą nas już uratować tylko czuciofilmy.

Z punktu widzenia kogoś i tak już nakręconego na popkulturę, takie inicjatywy brzmią jak spełnienie marzeń. Ja na przykład nie mogę się doczekać, aż Secret Cinema trafi do Polski, a pewne kroki zostały już ponoć w tym kierunku poczynione. Im więcej wydajemy na doświadczenia, tym bardziej ten biznes zaczyna się opłacać i tym bardziej się rozwija… Może więc przejście z materializmu w erę doświadczania naprawdę będzie najlepszą rzeczą, jaka mogła się przytrafić popkulturowym nerdom?

Przeczytaj także: