Wyjątkowo powolny spacer po Moście szpiegów

by Mila

Już drugi rok z rzędu mój osobisty plebiscyt na najnudniejszy film oscarowy bez trudu wygrywa amerykańska produkcja o wojnie. Może nie jest to do końca popularna opinia, ale z ubiegłorocznego seansu niemiłosiernie wlokącego się Snajpera pamiętam głównie ziewanie. W tym roku jest jeszcze gorzej. Steven Spielberg zabiera nas w sam środek Zimnej Wojny – co teoretycznie powinno być ciekawą odmianą po wszystkich tych strzałach, wybuchach i wszechobecnej śmierci… Ale nie jest, bo Most szpiegów rozkręca się dopiero pod koniec, a to oznacza, że najpierw przez prawie dwie godziny walczycie z chęcią wyłączenia go i zajęcia się czymś konstruktywnym. Albo i niekonstruktywnym. Byle tylko zająć się czymś innym.

Po tym, jak na terenie USA złapany zostaje sowiecki szpieg, pewien prawnik na co dzień zajmujący się ubezpieczeniami dostaje jedyną w swoim rodzaju ofertę reprezentowania rzeczonego szpiega przed sądem. Bo dlaczego i nie? Pan prawnik James B. Donovan (w tej roli jak zwykle świetny Tom Hanks) na tyle solidnie i, co zaskakujące, po ludzku podchodzi do swoich obowiązków, że szybko otrzymuje kolejną propozycję nie do odrzucenia. Tym samym z faceta od ubezpieczeń i przykładnego ojca rodziny staje się nagle tajnym negocjatorem wymiany więźniów pomiędzy USA i ZSRR.

Sam zarys fabuły zapowiada całkiem ciekawą historię… I rzeczywiście, pod koniec akcja rzeczywiście nabiera tempa. Ale zanim to nastąpi, razem z Hanksem wleczemy się przez niezliczone sceny, które w zamierzeniu miały chyba nakreślić tło społeczne całej sytuacji… i które w większości są chyba średnio potrzebne, bo wszystko, co tak naprawdę daje nam wgląd w ówczesną rzeczywistość i w jakikolwiek sposób nas porusza, z powodzeniem zostało zawarte w zaledwie kilku krótkich, ale bardzo wymownych scenach.

Bo i owszem, Most szpiegów ma kilka naprawdę dobrych momentów. Rzut oka na to, czego amerykańskie dzieci uczą się w szkole, ludzie próbujący się przedostać na drugą stronę muru berlińskiego… Jest w tym filmie parę scen, które rzeczywiście do widza przemawiają i w ciągu kilku sekund budują odpowiedni klimat znacznie skuteczniej, niż cała reszta scenariusza razem wzięta.

Mocną stroną są tu też role Toma Hanksa i Marka Rylance’a, który wcielił się w dosyć apatycznego, a jednak naprawdę sympatycznego sowieckiego szpiega. Przedziwna relacja, jaka nawiązuje się między niecodziennym klientem i jego prawnikiem, miała chyba stanowić główną oś filmu. Ale Most szpiegów jest produkcją na tyle nierówną, że jakąkolwiek główną oś filmu niełatwo tu w zasadzie znaleźć. Trzeba jednak przyznać, że nić porozumienia między mężczyznami z dwóch różnych stron żelaznej kurtyny jest elementem ciekawym i przede wszystkim nadaje filmowi trochę bardziej ludzki wymiar.

Kadr z filmu Most szpiegów, reż. Steven Spielberg, 2015.

To naprawdę jest bardzo nierówny film… Kilku elementom chciałoby się aż przyklasnąć, ale cała reszta skutecznie ciągnie je w dół. I w konsekwencji otrzymujemy obraz bardzo przeciętny i, zwłaszcza jak na Spielberga, mało poruszający.

Wnioskując jednak po tym, co w ubiegłym roku działo się w polskim studiu oscarowym, Most szpiegów będzie za to rajem dla rodzimych komentatorów czujnie śledzących relację z czerwonego dywanu. Nie będzie już trzeba snuć przydługich opowieści o tym, jak to dany film ma polskie akcenty, bo drugoplanowa aktorka dziesięć lat wcześniej zagrała w filmie reżysera, który często pracuje z polskim operatorem… O nie, Most szpiegów w napisach końcowych jak na tacy poda polsko brzmiące nazwiska wszystkim miłośnikom udowadniania światu, że bez nas nic nie miałoby prawa się odbyć. Nie mówiąc już o Wrocławiu, który po raz kolejny miał okazję zagrać Berlin. I co na pewno zostanie przez komentatorów filmowi wytknięte, bo trzeba by mieć chyba spore problemy ze wzrokiem, żeby się nie zorientować, że te stare uliczki wyglądają jakoś podejrzanie swojsko.

Obawiam się, że właśnie ten materiał do dyskusji w polskim studio może się okazać największym wkładem Mostu szpiegów w tegoroczną oscarową galę. Gdybyście jednak mieli odmienne zdanie, nie zapomnijcie zagłosować na Most szpiegów w Oscarowej Sondzie:

Przeczytaj także:

2 komentarze

~Oko na kulturę 18 lutego 2016 - 08:42

A ja na Snajperze się nie nudziłam 😉 Za to inny film Spielberga, Lincoln, to dopiero była dłużyzna! Miał też kilka interesujących scen, ale przyznam się szczerze, że przy niektórych oko mi się przymknęło. „Mostu szpiegów” nie oglądałam, choć miałam wielką chęć właśnie ze względu na Wrocław 😉 Byłam ciekawa, jak przedstawia się w filmie.

Mila 18 lutego 2016 - 12:06

Jakoś tak… swojsko 🙂 przyznam szczerze, że przed seansem nie interesowałam się za bardzo tym, gdzie kręcono poszczególne sceny, ani też nie miałam zbyt wielu okazji do spacerowania po wrocławskich uliczkach, a i tak rzuciło mi się w oczy, że kilka scen po prostu musiało być kręconych po naszej stronie granicy 😉

Komentarze zostały wyłączone.