Od kilku dni zachodzę w głowę, jak to możliwe, że nudzi mnie serial o pionierskich badaniach psychologicznych, dzięki którym powstał termin „seryjny morderca”… I to serial powszechnie chwalony, także przez tych blogerów, którym w kwestii seriali raczej ufam. O co chodzi? Co jest nie tak z nowym hitem Netflixa Mindhunter (albo ze mną)?
Teoretycznie serial ma dokładnie to, czym powinien mnie z miejsca kupić. Po pierwsze – jest o agentach FBI. I o seryjnych mordercach. Po drugie – w przerwach pomiędzy działalnością naukową, bohaterowie łapią przestępców, więc przy okazji mamy tu trochę kryminału. I wreszcie po trzecie – mamy tu okazję zajrzeć za kulisy przełomowych badań z dziedziny psychologii i kryminalistyki. Nasi bohaterowie, Holden Ford i Bill Tench, przeprowadzają serię wywiadów z osadzonymi wielokrotnymi mordercami, próbując zrozumieć ich motywy i sposób działania, co ostatecznie doprowadzi do stworzenia i upowszechnienia terminu „seryjny morderca” i opracowania skuteczniejszych procedur działania w takich przypadkach.
Obserwowanie naukowców przy pracy może być naprawdę fascynujące – swego czasu udowodnił to serial Masters of Sex o legendarnych już eksperymentalnych badaniach Mastersa i Johnson nad naturą ludzkiej seksualności. Mindhunter w pewnym sensie jest podobny i samo podglądanie ekipy Forda przy pracy ma swoje zalety… a jednak w ogólnym rozrachunku serial mnie po prostu nudzi. Dlaczego…?
Gdybym miała strzelać, obarczyłabym winą głównego bohatera. Agent Holden Ford z miejsca uplasował się wysoko w moim rankingu bohaterów, których nie mam ochoty oglądać. Nie chodzi nawet o to, że jest irytujący, zarozumiały i przekonany o własnej wielkości – Sheldon Cooper też jest, a wszyscy go uwielbiamy. Agent Ford uzupełnia jednak te cechy bardzo dziwną powierzchownością. Jego mimika (o ile w ogóle można o czymś takim mówić) przez 90% czasu sprawia wrażenie, jakby zawiesił mu się system. Przysięgam, że co najmniej raz w każdym odcinku zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zerwało mi się połączenie z internetem – ale nie, reszta kadru się porusza, to tylko Holden zastygł w miejscu. Kiedy agent Ford prowadzi samochód, cały czas mam wrażenie, że zaraz spowoduje wypadek – ma tak nieobecną minę człowieka, który nie ogarnia, co się wokół niego dzieje.
Kiedy usłyszałam, że wcielający się w tę rolę Jonathan Groff śpiewa i tańczy na Broadwayu, wyobraziłam sobie go co najwyżej w roli jakiegoś manekina. Wujek Google jednak szybko wyprowadził mnie z błędu… Skoro więc „mimika” Forda nie jest wynikiem braków w umiejętnościach aktorskich Groffa, najwyraźniej ktoś miał bardzo dziwaczny pomysł na tę postać… Trochę, jakby twórcy celowali w Sherlocka Holmesa z twarzą głęboko autystycznego dziecka i społecznym obyciem kosmity w przebraniu.
Z ciekawości zapytałam jeszcze wujka Google, czy prawdziwy agent John Douglas, na którym rzekomo wzorowana jest ta postać, nie miał przypadkiem Aspergera albo jakiegoś innego zaburzenia, które dość nieudolnie próbowano oddać na ekranie… Ale nie, wujek nie wie nic na ten temat. John Douglas wydaje się zwyczajnym gościem – o ile w słowie „zwyczajny” mieści się to, że robił wywiady z Charlesem Mansonem. Wygląda więc na to, że ciapowato-kosmiczna postać agenta Forda jest wynikiem czyjejś inwencji twórczej. Mindhunter to niestety jeden z tych seriali, które niby sięgają do historii i prawdziwych wydarzeń, ale robią to bardzo po swojemu, umieszczają w centrum zdarzeń własnego bohatera, a jak było naprawdę – kogo to w zasadzie obchodzi, ważne, żeby było ciekawie. Szkoda, że nie jest.
Nie chodzi o to, że z zasady mam coś przeciwko twórczym interpretacjom historii z przeszłości czy dopiskom „inspirowane prawdziwymi wydarzeniami”. Ale nie bądźmy przy tym wredni i pozbawieni szacunku dla osiągnięć nauki i ich autorów – czy komuś przyszłoby do głowy zrobić film o wynalezieniu żarówki, w którym nie ma ani słowa o Edisonie, jest za to jakiś bohater napisany pod publiczkę zgodnie z najnowszą modą na tajemniczych outsiderów z Aspergerem? I po co w zasadzie ktoś miałby to robić? Życie pisze najlepsze scenariusze, czasem wystarczy z nich skorzystać.
Obejrzałam całe 10 odcinków Mindhuntera – głównie dlatego, że sceny z mordercami są warte uwagi. I dlatego, że zdążyłam nieco polubić drugiego z agentów, Billa Tencha. Ale nie mogę powiedzieć, żebym w napięciu czekała na kolejny sezon. Na myśl o nim reaguję trochę tak, jak na widok czołówki Mindhuntera (zresztą chyba aspirującej do miana najnudniejszej w historii telewizji) – automatycznym ziewaniem. Szkoda. Ale przynajmniej znalazłam skuteczny środek nasenny.