Jeśli w najbliższym czasie zamierzacie poświęcać/tracić swój cenny czas na seriale, wybierzcie coś, co nie jest nowym Draculą. Bo w przypadku tego ukazującego się od października serialu, nie można mówić naprawdę o niczym innym, jak o kompletnej stracie czasu.
Na pierwszy rzut oka można by sądzić, że będzie to produkcja dość wierna powieści Brama Stokera. Mamy wszak Londyn pod koniec XIX wieku, mamy tych samych bohaterów… Nic bardziej mylnego. Z oryginalnego Draculi nowy serial zapożyczył co najwyżej nazwiska postaci i być może kilka ich charakterystycznych cech. Z licznych dotychczasowych ekranizacji też udało mu się wyciągnąć kilka wątków, a niektóre zupełnie świeże pomysły zasługują z pewnością na uwagę… Niemniej jednak, gdy to wszystko połączyć, całość okazuje się nieco chaotyczna, żeby nie powiedzieć wprost – nie trzyma się kupy.
Draculę, przedstawiającego się nazwiskiem Alexander Grayson, poznajemy w momencie, kiedy jako amerykański przedsiębiorca przybywa do Londynu, by zatrząść rynkiem energetycznym i wprawić wiktoriańską Anglię w zdumienie przy pomocy czegoś na kształt bezprzewodowej elektryczności. Rozświetlanie mroków Londynu nie jest jednak jego jedynym celem – znacznie ważniejszym motywem wizyty pana Graysona w Anglii jest zemsta i palące pragnienie rozerwania na strzępy tajemniczej organizacji, która całe lata wcześniej, delikatnie mówiąc, zalazła mu za skórę.
Zaskakujące, jak konsekwentnie twórcy serialu NIE WYKORZYSTUJĄ jego potencjału. Znajdziemy w Draculi bowiem kilka naprawdę ciekawych pomysłów… Ot, choćby przewartościowanie postaci tytułowego wampira – z groźnego potwora przeistoczył się on, owszem, w groźnego i owszem, w potwora, będącego jednak postacią poniekąd tragiczną, ofiarą chorego systemu, który nie tylko odebrał mu ukochaną żonę, ale i uczynił go potępioną, nieśmiertelną i skazaną na wieczne cierpienie bestią. Pomysł jak najbardziej godny pochwały, jego wykonanie natomiast pozostawia wiele do życzenia.
UWAGA, SPOILERY W NASTĘPNYM AKAPICIE!
Wątków i rozwiązań nieco dziwnych zaś w nowym Draculi nie brakuje. Znajdziemy tu więc dość popularną ostatnio w przeróżnych serialach ideę tzw. doppelgängerów, czyli powracających na przestrzeni dziejów sobowtórów – i tak, już w pierwszym odcinku dowiadujemy się, że Mina Murrey (po której spodziewalibyśmy się przecież, że będzie Draculi ofiarą albo że będzie knuć, jak tu go unicestwić) jest w rzeczywistości wierną kopią jego zmarłej żony. Co pozwala sądzić, że za chwilę wampir nam się zakocha. Jeszcze dziwniejszy wątek (który miał mnie chyba zaskoczyć, spowodował jednak tylko, że ręce mi opadły…) tyczy się najbliższych współpracowników Draculi, wśród których znajdziemy… tak, tak, Abrahama Van Helsinga! Obaj panowie ogarnięci chęcią zemsty za brutalną śmierć swoich żon, ramię w ramię knują nieco demoniczny plan rozprawienia się z tajemniczą organizacją zwaną Zakonem Smoka. Tym samym z opowieści grozy zrobił się nagle nieco pospolity romans…
Podobnych absurdów w Draculi jest znacznie więcej. W dzisiejszych smutnych czasach, w których ewidentnie najlepiej sprzedaje się seks, dostajemy serial, w którym – a jakże – w sztywnym dziewiętnastowiecznym Londynie panienki z dobrych domów nie mają nic przeciwko obściskiwaniu się ze swoimi kolegami na samym środku ruchliwej ulicy. I całowaniu się w operze. I w restauracji. Może za dużo się naczytałam czystego jak łza Sherlocka Holmesa, ale coś mi tu nie gra. Seks w ogóle jest chyba głównym pomysłem na podniesienie oglądalności serialu. O ile w przypadku samego Draculi ma to trochę sensu i stanowi pewien powrót do korzeni i wyobrażeń uwodzących mrokiem wampirów, cała reszta bohaterów natomiast zadziwiająco śmiało (i przede wszystkim otwarcie) sobie poczyna, jak na sam środek wiktoriańskiej Anglii.
Najmocniejszym punktem serialu jest niewątpliwie sam Dracula i wcielający się w niego Jonathan Rhys Meyers. Co nie znaczy jednak, że jest to punkt wyjątkowo mocny… Owszem, udało się w postaci Draculi uchwycić kilka ważnych charakterystyk – mamy tu więc światłego mężczyznę z klasą, myślami śmiało wybiegającego w przyszłość, w nieoczywisty sposób przystojnego, za to w dość oczywisty sposób uwodzicielskiego, mamy nutkę tajemnicy i posmak niebezpieczeństwa… Przede wszystkim jednak mamy niedosyt. Czegoś temu wampirowi brakuje, jeszcze trochę wyrazistości, a może odrobiny wysiłku ze strony JRM, żeby zagrać coś nowego, zagrać inaczej, niż zrobił to w Dynastii Tudorów i niż robi to właściwie zawsze… Nieco dziwny z niego Dracula… W pierwszym odcinku skojarzył mi się z Gatsbym, później, na tle skomplikowanej maszynerii – z Tonym Starkiem (może to ten zarost…), bardzo rzadko natomiast kojarzy mi się… z najsłynniejszym wampirem świata. I to chyba wystarczający argument, żeby serial o Draculi, który nie do końca jest Draculą, sobie jednak odpuścić.
2 komentarze
Tonym Starkiem?
wiem, to cokolwiek dziwne skojarzenie, ale co poradzę 🙂 miał jakąś taką trochę ironmanową bródkę i się kręcił wokół skomplikowanych maszyn i przeprowadzał dziwne eksperymenty 😛
Komentarze zostały wyłączone.