Metro 2035: zupełnie jak w Rosji

by Mila

Miejsce człowieka nie jest pod ziemią. Ani w ciasnych i ciemnych korytarzach. Ale gdzie indziej się skryć, jeśli na powierzchni oddycha się zatrutym powietrzem, a z nieba spadają żrące krople deszczu? Od kilku tygodni znów mamy okazję poczuć ten ciężki, duszny klimat moskiewskiego metra – a to za sprawą Glukhovsky’ego i jego powieści Metro 2035, która w końcu ukazała się na polskim rynku. Wraz z nią pojawiło się też nowe, graficznie odświeżone wydanie całej serii. Tym razem okładki nie wciągają nas w głębię niknących w mroku tuneli. Są… na swój sposób trochę retro. Chociaż bardziej kolorowe, to w gruncie rzeczy mniej wyraziste, trochę jakby wyblakłe na skutek upływu czasu. I zamiast głębi tuneli, stawiają przed nami bohaterów – skrytych za maskami przeciwgazowymi i zaparowanym szkłem, w którym odbija się zapowiedź co ważniejszych motywów, z jakimi zetkniemy się podczas lektury.

Muszę przyznać, że nowe okładki podobają mi się bardziej. I to zarówno w wersji standardowej, jak i tej kolekcjonerskiej w twardej oprawie. Ale nie wiem, czy na tę nową odsłonę graficzną z równym entuzjazmem zareagują ludzie, w których uporządkowanych biblioteczkach stoją już dwa poprzednie tomy serii. Trochę się obawiam, że patrząc na swoje półki, będą czuć to irytujące ukłucie, którego ja doświadczam za każdym razem, kiedy spojrzę na niemal czarny grzbiet Sezonu burz wciśnięty tuż obok pięknie białych tomów wiedźmińskiej sagi. Albo na nijak do siebie nie pasujące kształtem i kolorem książki Bukowskiego. Albo na Marka Hłaskę i całkiem ładne nowe wydania, wśród których nie wiedzieć czemu Następny do raju tragicznie odstaje grzbietem od całej reszty. Albo na… mogłabym tak długo. Czasem mam wrażenie, że polskiej książce potrzebni są bardziej rozsądni projektanci i graficy.

Ale wracając do Metra 2035 – książka zaskoczy Was czymś więcej, niż tylko samą okładką. Warto tutaj zaznaczyć, że nawet jeśli ktoś nie czytał poprzednich części, spokojnie może sięgnąć po tę powieść. Metro 2035 nawiązuje wprawdzie do poprzednich tomów, ale stanowi właściwie odrębną całość i bez trudu nawet zupełnie nowy czytelnik będzie się w nim w stanie odnaleźć.

Po tym, jak Metro 2034 dało na chwilę spokój Artemowi i przeniosło się w zupełnie inne okolice, śledząc losy innych bohaterów, teraz znów wracamy do początku. Ale choć wszystko wydaje nam się tutaj znajome, tak naprawdę nic nie jest już takie samo jak przedtem. Od czasu rozgromienia Czarnych, Artem zdążył się nie tylko ożenić, ale i doprowadzić swoje małżeństwo na skraj ruiny. Jego obsesją stało się wychodzenie na powierzchnię, rozkładanie radiostacji i nasłuchiwanie, poszukiwanie innych ocalałych. Po tym, jak napatrzył się na otwartą przestrzeń na powierzchni, pod ziemią jest mu nieznośnie duszno i ciasno. Po tym, jak mignęła mu przed oczami wizja odbudowy ludzkości, trudno jest się pogodzić z wegetowaniem w ciemnych i cuchnących tunelach metra. Artem uparcie więc wychodzi na powierzchnię, nasłuchuje, wywołuje… i szuka. Szuka miejsca, do którego można by się wyrwać. W którym on i jego bliscy mogliby znowu żyć jak ludzie – a nie umierać za życia jak brudne szczury w ciemnych kanałach. Ta radiostacja i to uparte poszukiwanie zaprowadzą go w takie miejsca i takie kłopoty, których z jednej strony może i byśmy się w moskiewskim metrze nie spodziewali… ale z drugiej, ich istnienie wcale nie będzie dla nas żadnym zaskoczeniem.

W Rosji sporo musiało się zmienić, skoro Glukhovsky może w Metrze 2035  w taki a nie inny sposób mówić o władzy i absurdalnie niesprawiedliwej hierarchii społecznej, i nie tylko wciąż jeszcze żyje, ale nawet bez większych problemów ktoś chce go wydawać. Ale z drugiej strony musiało się zmienić bardzo niewiele (a może wiele zmieniło się na gorsze?), bo nie tylko w swojej książce, ale i kolejnych wywiadach autor nie szczędzi słów krytyki wobec władzy i jej poczynań. W stworzonym przez Glukhovsky’ego uniwersum zawsze było sporo polityki. Ocalałe społeczności rozpadały się na mniejsze frakcje, czerwoni wiecznie tłukli się z faszystami, władza wiecznie tłamsiła maluczkich, a w jakimkolwiek miejscu na ziemi (czy raczej pod nią) nie rozgrywałaby się akcja danej powieści, często dostawaliśmy pełen przekrój przez wszystkie większe opcje polityczne całego XX wieku. Ale tym razem to chyba coś więcej, niż ironiczne portrety w krzywym zwierciadle. Tym razem Glukhovsky ostro i odważnie mówi o wąskiej grupie spasionych i zdeprawowanych ludzi rządzących resztkami wygłodniałego i pozbawionego nadziei narodu rosyjskiego. Błogosławiona niech będzie fantastyka, która pozwala powiedzieć o dzisiejszym świecie wszystko, ani razu wprost o nim nie wspominając.

metro 2035

W swoim poszukiwaniu lepszego życia Artem stopniowo dociera do wyjątkowo brzydkiej i budzącej sprzeciw prawdy o metrze i jego mieszkańcach. Im jest bliżej, tym bardziej wszystkie te odkrycia nie chcą mu się mieścić w głowie. A prostym, głodnym ludziom nie mieszczą się w głowach wcale. Ale z drugiej strony mało kto będzie tą prawdą zdziwiony, nawet jeśli głęboko nas ona bulwersuje i nawet jeśli razem z Artemem chcielibyśmy zbawić wszystkich tych, którzy nie potrafią już sobie wyobrazić zbawienia. Glukhovsky w swojej nowej książce bardzo głośno i wyraźnie mówi o kłamstwach, tłamszeniu, pogardzie, manipulacji, bezsilności – o ludziach wepchniętych w chory system powiązań, z którego niemal nie sposób jest się wyrwać.

Metro 2035 to nie tylko książka drogi, nie tylko porywająca wizja świata po nuklearnej zagładzie. Zmienił się i dojrzał jej bohater, dojrzały w niej krytyczne głosy wobec współczesnej rzeczywistości, zmienił się też nieco sposób narracji. Na pierwszy rzut oka Glukhovsky opowiada wciąż tak samo – prostymi słowami, liniowo, po prostu przyjemnie. Ale w kilku miejscach zdarzyło mu się pokusić o narracyjne eksperymenty. Urywane i rozczłonkowane zdania, charakterystyczne formy ze wzburzeniem wygłaszanych monologów – wszystko to, żeby jeszcze bardziej uwiarygodnić sposób mówienia i myślenia postaci.

Metro Glukhovsky’ego się zmienia. Zmienia się świat na powierzchni, zmieniają się układy wewnątrz tuneli, dojrzewają bohaterowie, język i wymowa samej książki… A jednak w pewien sposób wszystko zostaje po staremu. Zupełnie jak w Rosji.

Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu

Przeczytaj także: