Być może robiłam to nieświadomie, ale okazuje się, że całe życie czekałam, aż profesor Charles Xavier soczyście zaklnie na kinowym ekranie. Wreszcie się doczekałam. Szkoda, że dopiero w filmie, w którym Sir Patrick Stewart żegna się z rolą… ale się doczekałam.
Obaj panowie od jakiegoś czasu przyznają się do tego w mediach, chyba więc nie zdradzę zbyt wielkiej tajemnicy, mówiąc, że Logan jest ostatnią przygodą z X-Menami zarówno dla Patricka Stewarta, jak i niepodrabialnego w roli Wolverine’a Hugh Jackmana. I jest to pożegnanie naprawdę godne. Zwłaszcza godne Wolverine’a, który wreszcie dostał film, na jaki naprawdę zasługuje – a nie ugrzecznioną bajeczkę dla 13-latków.
Jeśli bowiem mam jakiś problem z ekranizacjami komiksów Marvela, to głównie z tym, że są projektowane (właściwe słowo na właściwym miejscu) tak, by złowić jak największą widownię – od stosunkowo małych jeszcze dzieci po spragnione wątków romantycznych dziewczęta (Hulk i Czarna Wdowa…? Serio…?). Wpływy z biletów może i wtedy rosną, ale fabuła, a czasem i klimat, może sporo stracić…
Na szczęście Logana ten problem nie dotyczy – i nikt przy zdrowych zmysłach nie wpuści na seans 13-latka. Wolverine dostał wreszcie film, w którym nie dość, że swobodnie może rzucić mięsem, to jeszcze trup ściele się spektakularnie i krwawo, a ucięte kończyny i głowy latają w powietrzu. Żadne tam grzeczne mordobicie, po którym nawet martwi wyglądają na nietkniętych. Porządna meksykańska masakra pazurami z adamantium. Do smaku zakrapiana alkoholem i osnuta zapachem cygara.
Skoro już ustaliliśmy, że Logan to film po męsku godny swojego bohatera, spróbuję może ostrożnie zarysować fabułę… Jest rok 2029, świat wygląda trochę jak po apokalipsie – ale najwyraźniej była to apokalipsa jedynie dla mutantów. Ludzkość ma się całkiem nieźle, zwłaszcza odkąd pozbyła się problemu genetycznych dziwolągów, spośród których już tylko niedobitki ukrywają się gdzieś na pustkowiach. Na takim właśnie pustkowiu tuż za meksykańską granicą odnajdziemy Charlesa Xaviera i Wolverine’a. Ale ich kryjówka wkrótce przestanie być bezpieczna – wystarczy, że na horyzoncie pojawi się dziecko potrzebujące pomocy, mała dziewczynka, którą ściga oddział sił specjalnych i podejrzana organizacja polująca na mutantów.
Logan jest trochę jak przekazanie pałeczki młodemu pokoleniu. Nie tylko dlatego, że Stewart i Jackman żegnają się ze swoimi rolami – również ich bohaterowie w tym nieprzyjaznym świecie dają z siebie wszystko, by chociaż dla dziecka była jeszcze jakaś nadzieja. Sam film też zresztą dzieli się na dwie części: pierwsza, skupiona na resztkach resztek „starej gwardii” jest jednocześnie dojrzalsza i nawet technicznie dużo lepiej rozplanowana – choćby pod względem zaskakująco ładnych, świadomie operujących kolorem zdjęć. W drugiej części dorośli usuwają się w cień, zaczyna dominować młodość – trochę może chaotyczna i nieporadna, ale za to pełna energii i determinacji.
Jest w Loganie coś z opowieści postapokaliptycznych, jest coś z kina drogi, jest i przedziwna więź między dorosłym mężczyzną i małą dziewczynką, trochę przypominająca Leona i Matyldę. Nie jest to taka ekranizacja komiksów, do jakich przyzwyczaiły nas ostatnio wielkie studia. Z nieba nie atakują kosmici, światu nie grozi zagłada, superbohaterowie nie walczą między sobą, na ekranie nie roi się od dziesiątków ważnych postaci. Na tle ostatnich tego typu produkcji Logan jest bardzo kameralny. W centrum stawia ikonę amerykańskiego komiksu. Wolverine’a, który dni świetności już dawno ma za sobą. Bohatera, który na naszych oczach słabnie i upada – ale kiedy trzeba, wciąż jest gotowy zrobić to, co do niego należy.
Komentować ról Jackmana i Stewarta nawet nie wypada, wszyscy wiemy, że są idealni. Ale na pewno na uwagę zasługuje Dafne Keen, odtwórczyni roli młodej Laury, 12-latka, dla której Logan był drugim – i naprawdę udanym – występem na ekranie. Co prawda jej postać najbardziej podobała mi się głównie w pierwszej części filmu, milcząca i tajemnicza… ale to nie zmienia faktu, że dziewczynka poradziła sobie z rolą świetnie i jeśli jej wątek miałby być jeszcze kiedyś kontynuowany, chętnie znowu ją zobaczę.
Filmy o X-Menach, jak wiemy, bywały mniej lub bardziej udane… z naciskiem na mniej. Ale Logan dekapituje… znaczy, deklasuje je wszystkie. A wraz z nimi co najmniej 80% wszystkich pozostałych filmów o superbohaterach. Jest naprawdę bardzo dobry. Tak dobry, że mężczyźni na nim płaczą. Masowo. Porządnie trzyma w napięciu, świetnie oddaje sprawiedliwość poszczególnym postaciom, porusza, a kiedy trzeba, przywołuje nostalgiczny uśmiech. Ale przede wszystkim jest wspaniałym pożegnaniem uwielbianego bohatera. Logan schodzi ze sceny niepokonany.
PS: Czy mógłby mnie ktoś oświecić, dlaczego i po jaką cholerę polska wersja ma podtytuł Wolverine? Czyżby dystrybutor znał jakiegoś innego słynnego Logana i obawiał się, że jego fani zabłądzą na historię z komiksowego uniwersum? A może wręcz przeciwnie, uważa, że polski widz nie skojarzy Logana z bohaterem komiksów?
PS 2: Jeśli jest tu jakiś nieszczęśnik, który widział Logana z dubbingiem, czy mógłby się podzielić tym, jak dubbing rozwiązał kwestię wulgaryzmów? Czy pierwszymi słowami padającymi z ust Wolverine’a nie są przypadkiem: o cholibka?
2 komentarze
Byłem na Loganie z dubbingiem. Nie uważam się za nieszczęśnika, bo był to mój w pełni świadomy wybór.
Pierwszym słowem jakie pada z ust Logana jest „kurwa”. W sumie to nawet zastanawiałem się czy nie zacząć liczyć ile ich padnie przez cały seans. Ale rachubę straciłem jeszcze zanim skończyła się początkowa scena w której Logan szlachtuje Meksykanów, którzy próbowali mu ukraść limuzynę. Dubbing „Logana”, pod względem tego jak często pada w nim słowo „kurwa”, można porównać do skeczu „Psy 3” grupy Adama Kmity.
Durny babol z mojej strony: chodziło mi oczywiście o Grupę RAFAŁA Kmity. Nie Adama.
Komentarze zostały wyłączone.