Co mają ze sobą wspólnego muzyka poważna i maszynka do mięsa? Na pierwszy rzut oka niewiele… ale obie stanowią istotną część fabuły najnowszej powieści Jonasa Winnera Cela wydanej właśnie przez Initium.
Jeśli jakość thrillera mierzyć tym, jak szybko wywołuje w czytelnikach niepokój, polskie wydanie Celi znalazłoby się wysoko w rankingach. Wystarczy rzut oka na okładkę, by nabrać podejrzeń, że w środku będą się działy rzeczy cokolwiek nieprzyjemne… Wyłaniająca się z ciemności maszynka do mięsa od razu wywołuje skojarzenia z paskudnymi morderstwami, bezczeszczeniem zwłok czy nawet musicalem Sweeney Todd, gdzie przerabiano ludzi na mięsne ciastka. I choć ten niepokój wiernie będzie nam towarzyszył podczas całej lektury, choć będzie dość brutalnie i brudno, w środku znajdziemy coś kompletnie innego, niż byśmy się spodziewali… Ale i tak będzie ciekawie.
Jedenastoletni Sammy właśnie przeprowadził się do Berlina, gdzie jego matka dostała angaż w operze, a ojciec spędza całe dnie w zabytkowej willi, komponując muzykę do niszowych filmów. Są wakacje, chłopiec nudzi się i próbuje zabijać czas, poznając sekrety nowego domu. A jest co poznawać. Pod domem rozciągają się ciemne korytarze i dawne schrony przeciwlotnicze. W jednym z nich Sammy dokonuje szokującego odkrycia – w szczelnie wyłożonej gumową folią celi znajduje uwięzioną i przerażoną nastoletnią dziewczynę… i podejrzanie wyglądające sprzęty. Co gorsza, chłopiec widział, jak jego własny ojciec zakrada się do tych korytarzy… Czyżby to on więził dziewczynę? I co zamierza z nią zrobić?
Początkowo mogłoby się wydawać, że to będzie prosta historia ze złowieszczą maszynką do mięsa w tle… ale nie jest. Prosta nie jest, bo maszynka cały czas gdzieś tam straszy. Winner tak prowadzi narrację, że nasze podejrzenia i sympatie padają dokładnie tam, gdzie w danej chwili mu wygodnie – a za rogiem ciemnego korytarza i tak czai się już nowe źródło niepokoju. Z każdą stroną coraz mniej jesteśmy pewni, co jest rzeczywistością, co dziecięcym koszmarem, a co wytworem chorego umysłu. Nawet gdy wreszcie docieramy do końca i wydaje nam się, że wszystko jest już jasne, epilog rzuca nowe światło na całą opowieść i nadaje jej nieco inny ton. Cela zaskakuje aż do ostatniej strony. I na długo zostawia po sobie niepokojący posmak.
Teoretycznie na większość wydarzeń patrzymy oczami jedenastoletniego chłopca, ale tak naprawdę narrator spisuje swoje wspomnienia po latach, już jako dorosły mężczyzna. Jest to bardzo sprytny zabieg, bo dzięki temu nie bardzo można się przyczepić do pojawiających się niekiedy w tekście spostrzeżeń i przemyśleń zdecydowanie zbyt dorosłych jak na jedenastoletniego chłopca. A patrzymy nie tylko na zbrodnię, przemoc i seks, ale i na szaleństwo.
I tu właściwie pojawia się jedyna rzecz, która mi zgrzyta – choć tak naprawdę nie jest to zarzut pod adresem Jonasa Winnera, ale całej zachodniej kultury, która lubi chodzić na skróty i notorycznie łączy zbrodnię z chorobą psychiczną. Rzadko kiedy zresztą w sposób przemyślany i odpowiedzialny, co niestety przyczynia się do demonizacji i stygmatyzacji osób cierpiących na różnego rodzaju zaburzenia… Świadomie czy nie, Winner dokłada do tego swoją małą cegiełkę. Pytanie tylko, czy da się jeszcze pisać thrillery i horrory inaczej, skoro zrównywanie schizofrenii i innych chorób z „osobowością mordercy” tak bardzo wrosło w nasz sposób opowiadania historii… Marzy mi się świat, w którym podchodzi się do tego z większym wyczuciem.
Nie da się jednak ukryć, że fabularnie ten zabieg spełnia swoje zadanie. Umysły działające w pokrętny sposób są niepokojące, a jednocześnie na swój sposób fascynują. Zaniepokojeni i ciekawi, jak daleko posunie się ten czy inny bohater, nie możemy się oderwać od książki. I tak jest też w przypadku Celi. Winner nie odpuszcza i pogrywa z nami do samego końca – by ostatecznie przy pomocy kilku prostych zdań wgnieść nas w fotel i na długo nie pozwolić zapomnieć o podziemnej celi i jej sekretach.
Chciałabym napisać, że po tej lekturze już nigdy nie spojrzycie tak samo na maszynkę do mięsa… Ale Cela zrobi wam znacznie więcej.
Za egzemplarz dziękuję wydawnictwu