Mansplaining – na początku było słowo

by Mila

Po tym, jak ostatnio w ramach cyklu #FeministFriday pojawiało się tu sporo ciężkich tematów o przemocy i molestowaniu, tym razem zamierzałam sięgnąć po materiał źródłowy nieco lżejszego kalibru. Padło na książkę Rebekki Solnit Mężczyźni objaśniają mi świat – ciekawy zbiór esejów o sytuacji kobiet w zachodnim społeczeństwie… choć szybko się okazało, że kaliber problemów wcale nie zmalał.

Książka Solnit często kojarzona jest z pojęciem mansplaining (z ang. man – mężczyzna i explain – wyjaśniać) odnoszącym się do dość powszechnego zjawiska, kiedy to mężczyźni z pozycji swojej domniemanej wyższości w hierarchii społecznej, czują się uprawnieni do protekcjonalnego objaśniania kobietom różnych zjawisk – nierzadko takich, na których słuchające tego wykładu kobiety znają się dużo lepiej od nich. Książkę otwiera esej przywołujący taki właśnie przykład – kiedy to pewien mężczyzna zawzięcie tłumaczył autorce, o czym jest jej własna książka… mimo że to przecież ona ją napisała, a on jeszcze nawet jej nie przeczytał.

Takie sytuacje nie są bynajmniej rzadkie. Czasem są materiałem na zabawną anegdotkę, ale bardzo często są frustrujące, zwłaszcza, kiedy mężczyźni zdają się wiedzieć lepiej, co w danej sytuacji powinnyśmy czuć i jak reagować. Nieśmiertelne „przesadzasz”, „wymyślasz”, „histeryzujesz” to dla wielu kobiet chleb powszedni. A z jaką niezachwianą pewnością siebie i arogancją niektórzy mężczyźni potrafią te słowa wypowiadać, pokazały choćby niedawne reakcje na masowo pojawiające się w mediach społecznościowych posty z hasztagiem #metoo, w których kobiety opowiadały o przypadkach molestowania seksualnego, z jakim się zetknęły. Wiecie, w końcu jakiś obcy facet w internecie dużo lepiej od nas wie, gdzie są granice naszej intymności i czy klepanie po tyłku przez jakiegoś typa w autobusie to sytuacja wystarczająca do tego, żebyśmy miały prawo się poczuć nieprzyjemnie. Czy może raczej – żeby mężczyźni łaskawie dali nam prawo do oburzenia się. Bo wygląda na to, że w kwestii naszych spraw i naszych problemów wciąż to wielu z nich chce się ustawić w pozycji najlepiej poinformowanego sędziego.

Rebecca Solnit zaczyna swój esej od zabawnej anegdotki o przemądrzałym starszym panu, ale w zastraszająco szybkim tempie przechodzi od dyskusji o arogancji i trudnościach w komunikacji do porażających statystyk dotyczących molestowania, gwałtu, przemocy i kobiet zamordowanych przez własnych partnerów tylko dlatego, że nie chciały im zrobić prania. I chociaż w tym momencie moja nadzieja na lżejszą lekturę umarła razem z wiarą w ludzkość, to trudno nie przyznać Solnit racji. Być może rzeczywiście nie ma sensu traktować tych zjawisk jak osobnego bytu, kiedy wydaje się, że są one po prostu częścią jednego wielkiego kontinuum agresji wobec kobiet. Na jednym jego krańcu znajduje się twój kolega, który lubi się wymądrzać i rzuca czasem seksistowskim żartem, a na drugim – ten chłopak ze Stanów, który bierze do ręki broń i strzela do koleżanek ze szkoły, bo któraś z nich ośmieliła się odrzucić jego zaloty. To oczywiście nie znaczy, że wszyscy bez wyjątku mężczyźni są podli i niebezpieczni ani że twój kolega też na pewno kiedyś zacznie strzelać… ale oni obaj są wytworem tej samej kultury, która od małego wpaja im przekonanie, że świat należy do nich i że mają prawo wedle własnego uznania dysponować słabszymi – zwykle kobietami i dziećmi. Mężczyzna na poziomie potrafi to przekonanie przepuścić przez filtry moralności, przyzwoitości, dobrego wychowania… ale nie oszukujmy się, nie wszyscy do tego poziomu dorastają.

Jeśli w tej chwili macie ochotę dołączyć do chóru objaśniających mi świat i stwierdzić, że przesadzam i że jeśli ktokolwiek myśli w taki arogancki sposób, to tylko jakiś malutki promil mężczyzn – to ewidentnie nie natknęliście się jeszcze na wyniki opublikowanego przez Komisję Europejską w 2016 roku badania Eurobarometru, z którego wynika, że co czwarty Europejczyk i co trzeci (!) Polak twierdzi, że seks bez zgody drugiej osoby (czytaj: gwałt) może być usprawiedliwiony przez okoliczności (czyli: że okoliczności dają mu prawo do „uprawiania z kimś seksu” wbrew woli). Zwłaszcza takie „szczególne” okoliczności jak: picie alkoholu, przyjęcie zaproszenia do czyjegoś domu, skąpy strój, flirtowanie z kimś. Całe 7% badanych twierdzi nawet, że ma prawo do „uprawiania seksu” z obcą kobietą, jeśli ona samotnie idzie po zmierzchu ulicą. 7% polskich mężczyzn to nie jest jakaś minimalna liczba… to jest ponad milion Polaków. Ilu z tego miliona rzeczywiście kogoś zgwałci, trudno przewidzieć. Ale możecie być pewne, że w razie czego większość z nich powie wam, że same się na to „zgodziłyście”, w grudniu o 16:00 wracając samotnie z pracy.

W swoich esejach Rebecca Solnit pokazuje, że problemem nie są tylko ci, jak chcieliby niektórzy, „nieliczni” faceci, którzy biją swoje żony za „nieposłuszeństwo”, mordują byłe dziewczyny za wzgardzenie uczuciami i gwałcą koleżanki, które przyszły obejrzeć ich kolekcję znaczków. Problemem jest cały system. Społeczeństwo, które daje milczące przyzwolenie na seksistowskie teksty, co odważniejszym otwiera tym samym drogę do poważnych wybryków. Kultura, która od małego karmi chłopców wizjami Jamesa Bonda przemocą zamieniającego fizyczny i słowny opór kobiety w nagły wybuch wielkiej miłości (do ciebie mówię, Bondzie Connery!). Bo wiecie, kiedy kobieta mówi „nie”, to po prostu jeszcze nie wie, że tak naprawdę chce… Bond wie lepiej. Co Bond sobie założył, tak będzie. A który chłopiec nie chciałby wyrosnąć na takiego Bonda?

Życie w świecie, który jest rzekomo skonstruowany do tego, żeby spełniać wszystkie twoje zachcianki, musi być z jednej strony czymś strasznie pociągającym… a z drugiej strasznie frustrującym. Dlatego trudno się dziwić, że tak wielu mężczyzn zajadle broni swojej władzy i swojego prawa do mansplainingu, seksistowskich żartów, klepania sekretarek po tyłkach i dyscyplinowania żon. I (choć to żadne usprawiedliwienie) być może nie ma się też co dziwić, że nagłe zderzenie z rzeczywistością, w której kobiety jakby nie dostały scenariusza i nie wiedzą, że powinny spełniać wszystkie zachcianki domorosłego Bonda, często rodzi agresję.

W sytuacji, gdy szkodliwe i umacniające arogancję schematy myślenia oplatają praktycznie każdą dziedzinę naszego życia, trudno się nie zgodzić z Solnit, że zmiany są potrzebne na wielu poziomach jednocześnie. Bo z agresją jest tak, jak z toczącą się kulą śniegową. Niepowstrzymywana narasta i eskaluje. Zmiana musi się zacząć na poziomie myślenia i przekonań. Warto zaczynać od tych najdrobniejszych rzeczy, na które możemy mieć realny wpływ. Ot, choćby od konfrontacji z kolejnym facetem, który próbuje ci objaśniać twój własny świat.

Przeczytaj także: