Jeśli myślisz, że w dobie komputerów sztuka pisania listów zanika… to nie, nie jesteś mugolem. Masz absolutną rację. Jeżeli komukolwiek przychodzi jeszcze dzisiaj do głowy odręcznie napisać list, to chyba głównie w okolicach Walentynek. I to tylko najbardziej romantycznym hipsterom.
Zawsze wydawało mi się, że jestem dosyć staroświecka, jeśli chodzi o słowo pisane… ale nawet dla mnie napisanie listu jest czymś dość abstrakcyjnym. Do tego stopnia, że kiedy kilka lat temu znajoma blogerka zaproponowała mi taką formę korespondencji, usilnie próbowałam się z niej wymigać. Nie miałam zielonego pojęcia, co mogłabym napisać. W mailu było łatwiej, można było swobodnie ględzić o największych bzdurach. Ale już napisanie listu na papierze wydawało mi się czymś bardziej podniosłym. Treść takiej wiadomości powinna chyba być ważna, w pewnym sensie ponadczasowa.
Prawdopodobnie było to złudne skojarzenie. Dzisiaj wyobrażam sobie, że swego czasu listonosze dostarczali miliony zupełnie banalnych i pospolitych wiadomości. U nas wszystko w porządku, babka spadła wczoraj z drabiny, ale szczęśliwie się nie połamała, załączam pozdrowienia dla stryja. Ciekawe, czy takie listy kończyły potem w kominku jako podpałka, czy ktoś je jednak przechowywał dużo bardziej skrupulatnie, niż my dziś traktujemy nawet te najważniejsze maile.
Być może prawdziwe listy kojarzą mi się z czymś podniosłym, bo większość tych, które ostatecznie przechowano dla potomności, miała jakąś wartość, jeśli nie artystyczną, to choćby sentymentalną…
Weźmy takiego Shauna Ushera. Facet od lat gromadzi interesującą korespondencję – ludzi sławnych i zupełnie zwyczajnych, bliskich i bardzo odległych, współczesnych i żyjących całe wieki temu. I niezależnie od tego, czy to list Gandhiego do Hitlera, czy romantyczna korespondencja nikomu nieznanej pary zakochanych, jest w tych wiadomościach coś pięknego, ważnego i – tak, podniosłego.
Shaun Usher na szczęście nie chomikuje tych wszystkich listów dla siebie, ale dzieli się nimi z szeroką publicznością – na swojej stronie internetowej i w dwóch niezwykłych tomach Listów niezapomnianych, które ukazały się w Polsce nakładem SQN.
Pytasz, dlaczego miałbyś czytać cudze listy? A jak inaczej dowiesz się, czego chciał 14-letni Fidel Castro od Roosevelta? Albo jakimi słowami Gandhi próbował powstrzymać Hitlera? Gdyby nie Usher, nigdy pewnie byś się nie dowiedział, że Alec Guinness wcielający się w Obi-Wana uważał Gwiezdne Wojny za bezsensowny film pełen bzdurnych dialogów. A odtwórcę roli Hana Solo nazywał Tennysonem Fordem.
Te książki to zbiór prawdziwych perełek. List miłosny Zeldy do Scotta Fitzgeralda. Jego przeurocze rodzicielskie rady skierowane do córeczki Scottie. Pozbawione cenzury opinie Hemingwaya o Wielkim Gatsbym i Czuła jest noc. List motywacyjny Leonarda da Vinci. Pożegnalna wiadomość Virginii Woolf. Francis Crick objaśniający swojemu synkowi, jak odkrył strukturę DNA. Ostatni list Szymborskiej. Einstein odpowiadający uczennicom szkółki niedzielnej na pytanie, czy naukowcy się modlą. A to tylko mały wycinek pierwszego tomu!
Ciekawostka #1: Tysiąc lat temu w jednej z chińskich prowincji funkcjonował bardzo pożyteczny wynalazek. Przedstawiciele lokalnej władzy najwyraźniej lubili mocno zakrapiane imprezy, mieli bowiem do dyspozycji specjalny wzór pisma z przeprosinami za nocne hulanki, swawole i ewentualne zniszczenie mienia. Taki list wystarczyło tylko podpisać i wysłać do gospodarzy imprezy, a wszelkie nieprzyjemności rozwiązywały się jeszcze zanim nieszczęsny urzędnik pozbył się kaca. Skąd to wiem? Oczywiście, że z książki Ushera!
Ciekawostka #2. Czy może raczej – zagadka. Który z moich ulubionych autorów napisał te słowa?
Jako pisarz tylko fotografuję słowami to, co widzę. Jeśli piszę o „sadyzmie”, to dlatego, że on istnieje, a nie dlatego, że go sobie wymyśliłem, a jeśli w moich pracach pojawiają się jakieś straszne rzeczy, to dlatego, że występują one w naszym życiu. Nie jestem po stronie zła, jeśli w ogóle można być po stronie czegoś takiego jak zło. (S. Usher, Listy niezapomniane, wyd. SQN, 2015, s. 347.)
Nie, nie zgadłeś. Ten perfekcyjnie grzeczny fragment pochodzi z zadziwiająco miłego i zadziwiająco elokwentnego listu Charlesa Bukowskiego do pewnego holenderskiego dziennikarza. Rzecz dotyczyła cenzury, czy raczej wycofania z biblioteki książki Bukowskiego uznanej najwyraźniej za oburzającą. Jakże można było podawać w wątpliwość intencje tego przemiłego, starszego pana, w którego liście nie pada ani jedno brzydkie słowo, a nieobyczajne kobiety i alkohol wydają się w ogóle nie istnieć? Szok!
Przyznaję, że jestem zaskoczona tym, jak fascynująca okazuje się lektura cudzej korespondencji. O dziwo, nie mam przy tym poczucia, że kogoś podglądam czy odzieram z prywatności. Jest w tych listach coś uniwersalnego, choć każdy jest zupełnie inny i czasem różnią się pomiędzy sobą treścią i stylem jak niebo i ziemia. Albo jak Białoszewski z Tolkienem.
Czy po takiej lekturze coś mnie natchnęło i zamierzam teraz napisać do kogoś list? Nie. Chociaż ponoć to dosyć powszechna reakcja. Wciąż jednak nie czuję, żebym miała dziś do powiedzenia coś ponadczasowego. Sami przyznajcie – ględzę już od ponad 700 słów i nic z tego nie wynika!