Książki, których nie wypada czytać

by Mila

Nie bardzo pamiętam, w jakich okolicznościach po raz pierwszy zdałam sobie sprawę z istnienia tej książki. Może ktoś wspomniał o niej na zajęciach z edytorstwa? A może po prostu zafascynował mnie przypadkiem zauważony tytuł w którejś z księgarni internetowych? Całkiem prawdopodobne. W końcu trudno przejść obojętnie obok tytułu: Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało?

Nie jestem też pewna, co mnie ostatecznie podkusiło do sięgnięcia po tę książkę. Może chęć bycia elokwentną, gdy stoję przed wyborem: zmyślać albo spalić się ze wstydu, że umknął mi jakiś klasyk? Może przyciągnął mnie autor, Pierre Bayard, uznany literaturoznawca? A może po prostu chciałam sprawdzić, czy znajdę w środku to, co poniekąd mógłby zapowiadać tytuł – swego rodzaju zestaw gotowych do użycia protez dla pseudointelektualistów? Fascynują mnie takie konstrukcje, odkąd utknęłam w biznesie wyposażania ludzi w protezy zrównoważonej emocjonalności. O pseudointelektualistach też rozmyślam ostatnio całkiem sporo – bo mam niejasne wrażenie, że paru z nich próbuje mnie zaliczyć do swojego grona.

W każdym razie – choć nie pamiętam, dlaczego sięgnęłam po tę książkę, świetnie zdaję sobie sprawę, dlaczego ją odłożyłam. I to nawet nie w połowie. Myślę, że autor byłby z tego tekstu zadowolony – w końcu sam zachęca do głośnego wypowiadania się o dziełach, o których ma się bardzo szczątkowe pojęcie.

Po kilku zaledwie stronach okazało się, że koncept nie-czytania jest mi chyba trochę obcy. A już na pewno jest mi obce gloryfikowanie kartkowania, przeglądania i oceniania książek po okładce. Na pierwszych 40 stronach autor zdaje się twierdzić, że znajomość książki „ze słyszenia” daje o wiele jaśniejszy na jej temat pogląd niż zagłębianie się w treść i szczegóły, które tylko przecież odwracają uwagę od sedna. Lepiej więc przejrzeć niż przeczytać. Zerknąć na Wikipedię i doznać olśnienia, niż zmarnować długie godziny i niewiele zrozumieć.

jak rozmawiać o książkach

Może i autor ma w tym sporo racji. Nie mam problemu z wyrobieniem sobie opinii o takim na przykład Greyu czy książkach pani Michalak bez trzymania ich w ręku. Ale gdybym całe życie miała tak konsekwentnie unikać zgłębiania treści, prawdopodobnie do dziś wzorem 11-letniej Mili twierdziłabym, że Władca Pierścieni jest „głupi”, bo najlepszy na świecie jest przecież Harry Potter.

Nie ulega jednak wątpliwości, że zdarzają się i takie sytuacje, kiedy nie-czytający wypada znacznie lepiej od tego, kto rzeczywiście lekturę sumiennie przestudiował. Na przykład podczas wejściówki z treści Chłopców z Placu Broni. Koleżanki, które przejrzały streszczenia, podostawały piątki. Mili-prymusce trafił się za to kpiący uśmiech pani od polskiego, która ewidentnie nie zdążyła się zapoznać z najnowszym tłumaczeniem książki… i uznała, że mała Mila wymyśliła sobie Związek Kitowców. W jej wersji (i najwyraźniej we wszystkich streszczeniach) poprawny był tylko Związek Zbieraczy Kitu. Nawet dziś trudno mnie nazwać osobą asertywną, wtedy zaś nie pozostało mi nic innego, jak z mieszaniną bezsilnej złości i wstydu wbić wzrok w podłogę. Pokazanie jej palcem Związku Kitowców w mojej pachnącej jeszcze drukarnią książce jakoś nie przyszło mi do głowy.

Wracając jednak do Bayarda – uważnie przeczytałam jakieś 40 stron i jako że moją ambicją zawsze było raczej wiedzieć niż udawać, że wiem, dałam sobie spokój. Zerknęłam jeszcze tylko na spis treści i znalazłam zapowiedź zaiste ciekawych porad, jak się zachować w kulturalnie krytycznej sytuacji: nie wstydzić się, narzucać swoje zdanie, wymyślać nieistniejące książki i dużo mówić o sobie.

Wygląda na to, że w niniejszym tekście wcielanie tych porad w życie idzie mi całkiem nieźle. To jeszcze na koniec powiem coś więcej o sobie: jestem tą książką skonsternowana. Nie wiem, czy wypadałoby ją traktować poważnie, czy to może jeden wielki żart, który na stronie czterdziestej jeszcze nie jest zabawny, ale w okolicach setnej to już tylko boki zrywać. A może to jakiś wybitnie zaawansowany poziom ironii, którego nie potrafię rozszyfrować?

Jeśli więc oczekujecie odpowiedzi, czy Jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało? to genialne opracowanie naukowe, proteza dla pseudointelektualisty czy może raczej jakieś podejrzane szarlataństwo, szczerze przyznaję: nie mam pojęcia. Chyba nie posiadłam jeszcze magicznej zdolności rozumienia przez kartkowanie.

Przeczytaj także:

Skomentuj

Ta strona wykorzystuje pliki COOKIES zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki. Dowiedz się więcej.

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close