Kilka słów o polskim kinie

by Mila

Był taki moment w historii rodzimego kina, kiedy na polskie filmy lepiej było po prostu nie chodzić. Wybór pomiędzy bezdennie głupią komedią a bezwartościowym i na siłę usiłującym szokować filmem to w końcu żaden wybór. Ale na szczęście ten mroczny okres w polskiej kinematografii powoli chyba odchodzi w zapomnienie. Robimy coraz więcej naprawdę niezłych czy nawet świetnych filmów. Najlepiej co prawda wciąż wychodzą nam biografie i filmy oparte na prawdziwych wydarzeniach… i można by się pewnie zastanawiać, czy to rzeczywiście zasługa filmowców, czy jednak wszystkich tych nieprzeciętnych postaci, po których losy sięga ostatnio polskie kino… Ale dowodem na tę tendencję zwyżkową niech będzie choćby fakt, że wśród tych kilku polskich produkcji, które obejrzałam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy, nie ma ani jednego, po którym żałowałabym zmarnowanego czasu.

Bogowie (2014) – na pierwszy ogień niesamowita historia niesamowitego człowieka. Można by się co prawda zastanawiać, czy sukces tego filmu nie jest po prostu sukcesem osobowości i determinacji Zbigniewa Religi… Ale Bogowie to obraz zrobiony bardzo solidnie i przede wszystkim z pomysłem. Nie ma tutaj patosu, którego można by się spodziewać po opowieści o historycznym przeszczepie serca i o zmaganiach lekarza z czasem, systemem, nastrojami społeczeństwa i ze stanem ówczesnej wiedzy medycznej. Z łatwością dałoby się z Bogów zrobić pieśń pochwalną o samotnej walce heroicznego bohatera… Ale zamiast tego dostajemy naprawdę dobry, zaskakująco lekko podany, wiarygodny i przede wszystkim ludzki portret człowieka pełnego niezwykłej siły i ambicji, ale i zupełnie zwyczajnych słabości. I chociaż akcja rozgrywa się w latach osiemdziesiątych, a w tle przemykają gdzieś absurdy minionego ustroju, nie jest to kolejny mroczny film, gdzie cały czas czuje się na plecach oddech podejrzanych funkcjonariuszy i ciężar ograniczeń. Wręcz przeciwnie – Bogowie prą do przodu, w nowoczesną przyszłość, przesuwają granice możliwości przy lekkich i radosnych dźwiękach przemyconej z zachodu muzyki. Świetny film z imponującą rolą Tomasza Kota.

Kadr z filmu Bogowie, reż. Łukasz Palkowski, 2014.

 

Chce się żyć (2013) – tutaj znów polskie kino sięga po poruszającą biografię, tym razem chłopaka z porażeniem mózgowym, wrażliwej i pełnej optymizmu duszy uwięzionej w ciele, które niewiele potrafi i na niewiele pozwala. Tutaj znów możemy mówić o dokładnie tych samych zaletach, jak w przypadku Bogów – niesamowitym popisie aktorskim genialnego wprost Dawida Ogrodnika i o zaskakująco lekkiej formie podania tej emocjonalnie ciężkiej przecież historii. To chyba właśnie ta lekkość, poczucie humoru i niezwykły optymizm płynący z ekranu są w tym filmie najbardziej poruszające. Twórcom udaje się mówić o cierpieniu, ograniczeniach i samotności w tak zwyczajny, codzienny i przede wszystkim ciepły sposób, że zamiast przytłaczać i przygnębiać inspirują i dają widzowi poczuć, że naprawdę i wbrew wszystkiemu chce mu się żyć.

Kadr z filmu "Chce się żyć", reż. Maciej Pieprzyca, 2013.

Kadr z filmu Chce się żyć, reż. Maciej Pieprzyca, 2013.

 

Carte Blanche (2015) – kolejny dowód na to, że nie brakuje w Polsce nietuzinkowych postaci, które mimo poważnych problemów i swojego kurczącego się świata znajdują w sobie niesamowitą siłę i inspirują innych ludzi w swoim otoczeniu. I na to, że polskiemu filmowi na dobre wychodzi sięganie po tego typu historie. Tym razem Andrzej Chyra wciela się w rolę Kacpra, nauczyciela historii, który stopniowo w szybkim tempie traci wzrok – ale z obawy przed utratą pracy postanawia nikomu o tym nie mówić i żyć dalej dokładnie tak, jak wcześniej. To też opowieść prowadzona dosyć lekko, chociaż tutaj dramat bohatera niejednokrotnie rzuca się cieniem na jego optymizm i na emocje widza. Chwilami patrzymy oczami Kacpra na jego zawężający się świat, przymglony, pozbawiony kolorów, zatracający kształty, kurczący się z dnia na dzień do rozmiarów niewielkich plam światła. I ten zabieg działa na wyobraźnię. W napięciu czekamy, aż stanie się coś złego, aż sekret wyjdzie na jaw, razem z Kacprem obawiamy się, że poza wzrokiem bohater straci też sens życia… Ale gdzieś w tym wszystkim jest jakaś siła, niezwykła kreatywność i wola przetrwania, które potrafią poruszyć i inspirować.

Kadr z filmu "Carte Blanche", reż. Jacek Lusiński, 2015.

Kadr z filmu Carte Blanche, reż. Jacek Lusiński, 2015.

 

Papusza (2013) – znów biografia i znów nietuzinkowa bohaterka, pierwsza romska poetka, podziwiana przez artystów i wyklęta przez swoją społeczność. Papusza jest jednak filmem innym niż wspomniane wcześniej. Przede wszystkim to film czarno-biały, który stawia na siłę wyrazu przepięknych zdjęć, chyba nawet lepszych niż w tak chwalonej za zdjęcia Idzie. Tutaj do kunsztu operatora dochodzi jeszcze moc krajobrazu, a pokryte śniegiem rozległe równiny i mroczne lasy w czerni i bieli wyglądają wprost hipnotyzująco. Patrząc na nie, widz zaczyna rozumieć, co tak pociąga Romów w trybie życia tak mocno związanym z naturą. Papusza to ciekawy obraz, który formą pięknie podkreśla to, co chce przekazać treścią. To film, który składa się z oddzielnych scen, chronologia ani płynność narracji nie są tutaj ważne. Te pojedyncze wycinki bardzo wymownie podkreślają to, co pada z ust samej Papuszy: Cyganie jako grupa nie mają pamięci, żyją z dnia na dzień, tym, co dzieje się tu i teraz. To film pełen kontrastów – barwne i krzykliwe cygańskie stroje rozmywają się w odcieniach szarości, energia i żywiołowość muzyki i obyczajów nie mącą spokoju i harmonii opowieści, a społeczność, która na pierwszy rzut oka mogłaby się wydawać otwarta i przyjaźnie nastawiona, okazuje się bardzo hermetyczna i zazdrośnie strzeże swoich tajemnic. Papusza to przede wszystkim film wizualnie piękny i poetycki, raczej nie dla miłośników wartkiej akcji, którzy mogliby chyba na nim usnąć, kołysani dźwiękami cygańskiej muzyki.

Kadr z filmu "Papusza", reż. Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze, 2013.

Kadr z filmu Papusza, reż. Joanna Kos-Krauze, Krzysztof Krauze, 2013.

Body/Ciało (2015) – najnowszy film Małgorzaty Szumowskiej, która, delikatnie mówiąc, jest reżyserką na tyle kontrowersyjną, że część widzów skłonna byłaby jej zapłacić, byle już więcej nie kręciła filmów. To reżyserka, która lubi szokować, sięga po mocne, kontrowersyjne tematy, ale potem ich realizacja prowokuje pytania, po co ten film w zasadzie powstał. Tym razem jednak Szumowska zaskakuje – przede wszystkim tym, że Body/Ciało jest filmem zupełnie przystępnym, nie próbuje na siłę szokować i nie zabiera głosu w kwestiach moralno-społecznych. Mamy ciekawe zestawienie trzech postaci: prokuratora uodpornionego na okropności tego świata, dla którego ciało jest tylko zlepkiem mięśni, a wszelka metafizyka to bajanie i wymysły (zawsze świetny Gajos), jego córki anorektyczki, która ze swoim ciałem wyprawia rzeczy niestworzone, i prawie typowej pani psycholog, która jest równocześnie medium i kontaktuje się ze zmarłymi (w tej roli naprawdę świetna Maja Ostaszewska po dosyć drastycznej przemianie wizerunkowej). Gdybym miała polecać komuś ten film, to właśnie ze względu na Maję Ostaszewską i kreowaną przez nią postać, która wprowadza do nieco gorzkiej opowieści solidną dawkę bardzo specyficznego komizmu. Jak na Szumowską – zaskakująco przyjemny i luźny film.

Kadr z filmu "Body/Ciało", reż. Małgorzata Szumowska, 2015.

Kadr z filmu Body/Ciało, reż. Małgorzata Szumowska, 2015.

 

Kebab i Horoskop (2015) – nie jest to najlepszy polski film, jaki moglibyście sobie wymarzyć. Ale ciekawy o tyle, że pokazuje w rodzimej kinematografii gotowość do eksperymentów i do szukania inspiracji nie tylko w Hollywood. Kebab i Horoskop to film, który z definicji miał mieć w sobie dużo z kina skandynawskiego. I w zasadzie ma. Zamknięte przestrzenie, dużo absurdu i groteski, pogrywanie z chłodnym, flegmatycznym nawet temperamentem, wymowne milczenie, humor, który jest bardziej gorzki niż słodki… Tyle tylko, że to, co w skandynawskim kinie jest największą siłą, po przeniesieniu na polski grunt działa dosyć średnio. Brakuje w tym wszystkim jakiejś naturalności, autentyczności, równowagi. Wszystko to, co Skandynawom wychodzi naturalnie, u nas jest chyba trochę za bardzo przerysowane. Może to aktorzy nie do końca dobrze czują się w takiej konwencji, a może trochę jeszcze brakuje nam wprawy w operowaniu oszczędnością środków wyrazu. W ogólnym rozrachunku film wypada trochę blado, ale nie mogę powiedzieć, żebym żałowała straconego czasu. Warto było choćby popatrzeć, jak kilku znanych polskich aktorów przełamuje swoje stereotypowe role i próbuje sił w trochę innych kreacjach.

Kadr z filmu "Kebab i horoskop", reż. Grzegorz Jaroszuk, 2014.

Kadr z filmu Kebab i horoskop, reż. Grzegorz Jaroszuk, 2014.

 

Jak widać, mieliśmy w ostatnich latach na ekranach kin kilka dobrych albo przynajmniej oryginalnych polskich filmów. Trochę szkoda, że większość z nich to mniej lub bardziej rozbudowane biografie, bo chyba warto by było sprawdzić, jaki mamy potencjał tworzenia czegoś zupełnie od podstaw. Ale w czymś przynajmniej jesteśmy naprawdę dobrzy, a to już spora i miła odmiana na tle kilku poprzednich chudych lat. W tym optymistycznym dość nastroju czekam teraz na Karbalę… i mam nadzieję, że się nie zawiodę.

Przeczytaj także: