Kiedy przestałam czytać dla przyjemności?

by Mila

Kiedy byłam mała, moją ulubioną rozrywką było czytanie. A kiedy byłam jeszcze mniejsza, ciągle czytano mi na głos – głównie dlatego, że darłam się za każdym razem, kiedy mama odkłada książkę i odchodziła od łóżeczka. Kiedy byłam nastolatką, moją ulubioną rozrywką było czytanie. Nic tak jak czytanie nie pomaga zapomnieć, że popularne dzieciaki w szkole raczej za tobą nie przepadają. Kiedy byłam na studiach, moją ulubioną rozrywką było… oglądanie seriali. A zaraz potem czytanie. Oba zajęcia równie dobrze nadają się na odskocznię od problemów i większych niż życie młodocianych rozkmin o sensie wszechświata.

A teraz siedzę i nie umiem przypomnieć sobie ostatniej książki, którą przeczytałam po prostu dla przyjemności.

Pamiętam, kiedy dla przyjemności jakąś kupiłam i mam w pamięci kilka, które dla przyjemności mam zamiar zamówić, ale kiedy tylko przyjdą pocztą, prawdopodobnie podzielą los wielu innych – staną na półce i będą czekać na ten mityczny moment, kiedy wreszcie uznam, że mogę poczytać dla samego czytania.

A przecież nie jest tak, że niczego nie czytam. Ciągle mam pod ręką jakąś książkę, ale jeśli dobrze im się przyjrzeć, okazuje się, że większość z nich to poradniki dotyczące produktywności, wskazówki marketingowych guru, rozmaitej maści podręczniki i książki, o których planuję napisać na blogu. Ewidentnie nad przyjemnością i eskapizmem górę wziął w końcu pragmatyzm.

Ta ostatnia grupa książek teoretycznie miałaby jeszcze potencjał bycia lekturą dla przyjemności… Gdyby nie to, że w praktyce szybko przestaje nią być. Blogowanie to taki śmieszny rodzaj hobby, który szybko przeradza się w obowiązek. Niby lubisz to robić, niby nikt ci nie każe, ale gdzieś w środku zaczynasz czuć przymus, masz poczucie, że powinieneś. I to właśnie ta powinność zaczyna być wrogiem przyjemności.

Blogowanie o kulturze to już w ogóle specyficzny rodzaj hobby. Z jednej strony daje świetny pretekst do pochłaniania mnóstwa dzieł kultury – bo przecież o czymś trzeba pisać. Ale z drugiej – przecież o czymś trzeba pisać. Każde zetknięcie z książką jest potencjalnym tematem na tekst, a to znaczy, że zaczynasz na książkę patrzeć bardziej analitycznie. Czytając kryminał, nie skupiasz się na tym, kto zabił, tylko w myślach notujesz sobie, jak zjechać na blogu źle napisanego bohatera z rozdziału trzeciego. Traktujesz lekturę jak research. A dobór lektur – jak planowanie pracy.

To oczywiście nie znaczy, że książki czytane z myślą o blogu nie sprawiają mi żadnej przyjemności… Ale wpisuję je sobie w grafik jak każde inne zadanie do wykonania i tak właśnie zaczynam o nich myśleć – jak o zadaniach do zaliczenia. Jak o jakimś rodzaju pół-pracy. Przeczytać, zaliczyć, zapomnieć. Może dlatego w szkole nikt specjalnie nie lubi czytania lektur.

Ale może problem tkwi zupełnie gdzie indziej… Może z czasem człowiek po prostu traci zdolność do eskapizmu. Do zanurzenia się w pełni w wymyślonym świecie. Może rzeczywistość robi się zbyt namacalna, żeby ignorować ją zupełnie choć przez kilka godzin? Może nauczeni ogarniania przez całą dobę nie umiemy się już przestawić w tryb radosnego brykania po krainie fantazji?

Ja chyba nie umiem. Może to znaczy, że wreszcie dorosłam?

Przeczytaj także:

2 komentarze

BF 16 maja 2018 - 22:50

Jeśli tak wygląda dorosłość, to ja w nią jeszcze nie wkroczyłam i wkroczyć nie chcę. Dla mnie książka nadal pozostaje rozrywką. Dopiero po jej przeczytaniu, jak minie kilka dni, analizuję ją i o niej piszę na blogu. Nadal mam przyjemność z czytania. Może powinnaś czasami przeczytać książkę i o niej nie napisać na blogu? Może wtedy znowu cieszyłabyś się czytaniem? Albo trochę od książek odpocząć, aż za nimi zatęsknisz?

Pozdrawiam i zapraszam:
Biblioteka Feniksa

Odpowiedz
Agata 17 maja 2018 - 08:33

Doskonale wiem, o czym piszesz. Mam tak ostatnio z serialami, za nic nie mogę się zabrać za nowości, bo mam poczucie, że muszę to wszystko nadganiać z obowiązku. Więc zrobiłam przerwę i po raz n-ty oglądam Przyjaciół.

Z książkami mam inaczej – o ile dawniej pochłaniałam każdą ilość i za nic się nie zrażałam, tak teraz jeżeli trafię na złą książkę, przy której się męczę, nie mam ochoty na czytanie przez najbliższe pół roku. W tym na szczęście na razie mam fazę na same dobre lektury, więc pochłaniam je po kolei.

Choć z drugiej strony może się to wiązać z moją przerwą od seriali.

W sumie pisanie o kulturze jest naprawdę dziwne i właśnie, czy tego chcemy czy nie, w którymś momencie cała przyjemność zamienia się w obowiązek, bo wychodzi kolejny sezon, a my akurat niekoniecznie mamy na niego ochotę. Na szczęście udało mi się już wyleczyć z poczucia, że muszę zobaczyć wszystko – miałam to bardzo długo, gdy przychodził kolejny sezon nagród, a ja znów kojarzyłam dwa seriale nominowane i popadałam w przekonanie, że oglądam za mało (co było śmieszne, zważywszy na tempo pochłaniania seriali).

Odpowiedz

Skomentuj

Ta strona wykorzystuje pliki COOKIES zgodnie z ustawieniami Twojej przeglądarki. Dowiedz się więcej.

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close