Idealny dzień z życia blogera

by Mila

Czasem wyobrażam sobie, jak wyglądałby dzień z idealnego życia blogera. Wstajesz rano, bez pośpiechu bierzesz prysznic i robisz sobie śniadanie. Przy porannej kawie przeglądasz prasówkę, szukasz inspiracji, sprawdzasz, o czym ostatnio piszą inni i dyskutujesz z nimi na ich blogach.

Potem przychodzi czas na obowiązkową codzienną foteczkę na Instagrama. Kombinujesz z ustawieniem, oświetleniem, nakładasz jakiś ładny filtr, obmyślasz błyskotliwy opis i dobierasz hasztagi. Sprawdzasz pocztę i przeglądasz: listy od czytelników, mniej lub bardziej sensowne oferty współpracy i podejrzane wiadomości od ludzi, którym wydaje się, że skoro masz bloga o książkach, to na pewno masz też chęć i pieniądze, by zabawić się w filantropa i zainwestować w wydanie ich debiutanckiej powieści. W pierwszym odruchu masz ochotę odpisać, że nawet gdybyś miał tyle kasy w nadmiarze, pewnie wolałbyś wydać własną powieść… Ale po co się tak odsłaniać?

Przez resztę poranka szlifujesz i dopieszczasz nowy tekst na bloga. Czytasz go z pięć razy, żeby nie przeoczyć żadnej literówki ani zagubionego przecinka. Dobierasz zdjęcia, tagi, słowa kluczowe. Klikasz „opublikuj”, a potem rzecz jasna jeszcze ogarniasz social media. Facebook, Twitter, Google Plus, wszystkie te miejsca, w których musisz być, bo inaczej Twój blog równie dobrze mógłby nie istnieć.

stos

Kiedy już spełnisz swój blogerski obowiązek, masz trochę czasu na obiad, spacer, zakupy, telefon do przyjaciółki, kurs językowy albo fitness i wszystkie te zwykłe, codzienne rzeczy, które przypominają ci, że życie nie toczy się tylko na ekranie laptopa.

Wieczorem umawiasz się ze znajomymi do kina albo na czyjeś spotkanie autorskie, zaszywasz się w kawiarnianym fotelu z książką albo w domu pod kocem zarywasz noc przy nowym serialu – w końcu skoro blogujesz o kulturze, wypadałoby w niej uczestniczyć. Bez książki, filmu czy serialu nie masz przecież o czym pisać… Na szczęście kochasz to, co robisz, więc to miły „obowiązek”. Przyjemne jest życie blogera. Przynajmniej to idealne.

W praktyce życie blogera często wygląda prawie tak samo… i jednocześnie kompletnie inaczej. Dzień po dniu z przyjemnością robisz te wszystkie rzeczy, a one przynoszą ci satysfakcję. Ale dzień po dniu gdzieś pomiędzy fotką na Instagrama i sprawdzaniem maili wciskasz jeszcze osiem godzin pracy na etacie i życie rodzinno-towarzyskie.

Uważam to za swoisty cud, że na tak wielu blogach dobre, dopracowane teksty pojawiają się trzy, cztery razy w tygodniu albo nawet codziennie, mimo że ich autorzy jedną trzecią doby spędzają w biurach, redakcjach i innych miejscach, które niewiele mają wspólnego z ich internetową działalnością. Nieustannie zdumiewa mnie, że sama się jakoś wyrabiam z trzema tekstami w tygodniu, mimo że niejednokrotnie odbija się to na rosnącej stercie ubrań do prasowania, zlewie pełnym niepozmywanych naczyń, o przyzwoitej ilości codziennego snu nie wspominając. Dziwi mnie, że jakoś się wyrabiam, że zdążę coś przeczytać, obejrzeć, wygrzebać w odmętach internetu, żeby tylko tekst miał jakiś konkretny temat…

Jak się pewnie domyślacie, dzisiaj się nie wyrobiłam.

Przeczytaj także: