Homecoming to trochę taki serialowy paradoks AD 2018. Z jednej strony to jeden z najlepszych seriali minionego roku, a z drugiej jeden z tych, o których zaskakująco mało się u nas mówi… Być może dlatego, że streamingowa platforma Amazona, na której zlecenie powstał ten tytuł, sama nie należy do najpopularniejszych. Szkoda, bo zdecydowanie jest o czym mówić.
Niejeden raz powtarzałam tu już, że chętnie obejrzałabym jakąś solidnie zrobioną produkcję o weteranach wracających z Bliskiego Wschodu i próbujących się na nowo odnaleźć w cywilnym życiu – i Homecoming trochę się wpisuje to pragnienie, nawet jeśli dość szybko zaczyna skręcać w niespodziewaną stronę. Tytułowe Homecoming to placówka, w której żołnierze wracający z misji mają spędzić kilka tygodni na przepracowywaniu swoich traum pod okiem zaangażowanej terapeutki Heidi Bergman (świetna Julia Roberts) i przystosowywaniu się do zwyczajnego życia w cywilu. Tak to przynajmniej wygląda na pierwszy rzut oka – bo bardzo szybko zaczynamy wyłapywać sugestie, że wspinający się po korporacyjnych szczeblach przełożony Heidi (Bobby Cannavale) ma nieco odmienną wizję tego, jak pomóc chłopakom wracającym z wojny i co to znaczy „osiągnąć zamierzone wyniki”. Dodatkowo ciekawość widza podsyca nieustępliwy urzędnik Departamentu Obrony (Shea Whigham) badający skargę, według której jeden z żołnierzy miał być w ośrodku przetrzymywany wbrew własnej woli.
Homecoming to adaptacja popularnego w Stanach słuchowiska radiowego. Już samo to pozwala mieć nadzieję na solidnie dopracowany scenariusz – i serial ani przez chwilę pod tym względem nie zawodzi, umiejętnie budując zagadkę, dawkując napięcie i tworząc duszny klimat psychologicznego thrillera. Tym bardziej, że akcja rozgrywa się na dwóch płaszczyznach czasowych: w 2018 roku obserwujemy Heidi pracującą z młodymi żołnierzami, a przebłyski z roku 2022 pokazują ją już w zupełnie innych okolicznościach – ukrywającą się gdzieś na prowincji, podejrzliwą i próbującą za wszelką cenę pozbyć się zadającego jej niewygodne pytania rządowego urzędnika. Stopniowo ujawniane strzępy informacji budują coraz bardziej niepokojący obraz ośrodka Homecoming, a pytanie, CO TAM SIĘ STAŁO, nie opuszcza widza od pierwszej do niemal ostatnich minut serialu.
Ale Homecoming to nie tylko scenariuszowa perełka – to także serial bardzo pomysłowo zrealizowany w warstwie wizualnej. Operatorem jest tu Tod Campbell, który wcześniej pracował przy takich produkcjach jak Mr Robot, The Affair, Stranger Things i Boyhood. Zadanie, jakie mu postawiono, wymagało prawdziwego fachowca – bo historia jest tu opowiadana nie tylko w dwóch płaszczyznach czasowych, ale i dwóch zupełnie różnych formatach obrazu, a przejścia pomiędzy szerokimi i bardzo wąskimi kadrami poza tym, że pozwalają się zorientować, w którym momencie fabuły właśnie się znajdujemy, to jeszcze mają swoje dramaturgiczne czy wręcz psychologiczne uzasadnienie. Jeśli dodać do tego bardzo klimatyczną scenografię w stylu retro i rzadko dziś spotykany w telewizji sposób pracy kamery, już sama forma Homecoming staje się czymś, dla czego warto byłoby ten serial zobaczyć.
Aktorsko to także jest bardzo solidna robota. Julia Roberts jest tu niesamowicie autentyczna zarówno, gdy gra profesjonalistkę w każdym calu, jak i w tych scenach, gdzie jest coraz bardziej zagubiona i ogarnięta paranoją. Ma też niesamowitą chemię z ekranowymi partnerami, zwłaszcza ze Stephanem Jamesem wcielającym się w jednego z żołnierzy. Bobby Cannavale wprowadza z kolei do serialu dosyć upiorną mieszankę poczucia humoru, cwaniactwa i bezduszności, a Shea Whigham jako zdeterminowany urzędnik w składanych na magnes okularach kradnie większość swoich scen.
Dziesięć krótkich, bo niespełna półgodzinnych odcinków Homecoming tworzy tak świetnie zagraną, drobiazgowo rozplanowaną i zamkniętą całość, że sama nie wiem, co myśleć o furtce, którą twórcy zostawiają sobie w ostatniej scenie pod kątem ewentualnego drugiego sezonu… Z jednej strony serial jest zrobiony tak, że niczego nie trzeba już do niego dodawać. Ale z drugiej to był tak dobry kawałek telewizji, że chyba chętnie bym to doświadczenie kiedyś powtórzyła. Jeśli jeszcze nie widzieliście Homecoming – to dobry moment, by wpisać go sobie na listę pozycji obowiązkowych.