Dlaczego w polskich szkołach nie czyta się Koriolana? Co decyduje o tym, dlaczego niektóre sztuki Szekspira podbijają serca odbiorców na całym świecie, a do innych docierają głównie pasjonaci literatury czy teatru?
Zaryzykuję stwierdzenie, że Koriolan jest opowieścią mało medialną… Choć przez wielu uważany jest za jedną z najlepszych sztuk Szekspira, chyba nieco trudniej mu się w dzisiejszym świecie przebić niż innym utworom mistrza. Nie ma w nim romantycznej miłości. Nie ma szalonych królów. Nie ma duchów, proroctw, sił nadprzyrodzonych… Nawet błyskotliwego humoru za bardzo nie ma. Jest tylko przemoc, pogarda, wojna i arogancka władza – a tego ci na świecie dostatek i bez sztuki.
Dlaczego więc mielibyście wybrać się do Multikina na transmisję Koriolana? Choćby po to, żeby zobaczyć, jak Tom Hiddleston sprawdza się na deskach teatru. I to w roli, którą zazwyczaj powierza się dużo starszym aktorom – jakby ich wiek w jakiś sposób dodawał powagi postaci rzymskiego generała i przywódcy.
Koriolan Hiddlestona to młody, silny i nieco porywczy mężczyzna, odnoszący sukcesy generał i człowiek do bólu szczery. Choć na fali wojennych podbojów zdobywa przychylność społeczeństwa wystarczającą, by objąć pozycję konsula, to Koriolan nie jest raczej właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Jest uparty, żądza zemsty nie jest mu obca, a przede wszystkim przepełnia go pogarda dla maluczkich. Krew się w nim gotuje na samą myśl o tym, że ciemny lud miałby decydować o dalszym przebiegu jego politycznej kariery… jak się można domyślić, niezbyt długiej, po bohater sam aż prosi się o jej gwałtowny koniec. Polityki jest zresztą w tej sztuce mnóstwo, podobnie jak zdrad, spisków, przemocy i krwi.
Siłą Koriolana w reżyserii Josie Rourke i z Hiddlestonem w roli głównej są aktorzy. Nie ma tu praktycznie nic, co mogłoby odwracać uwagę od nich i od niełatwego szekspirowskiego tekstu. Scenografia jest ascetyczna, żeby nie powiedzieć nawet: schematyczna i umowna. Tu jakaś drabina, tu kawałek ściany, ale poza tym aktorzy zdają się być wrzuceni w pustkę. Jedyne, czego na pewno na scenie nie brakuje, to krew. Już w XVII wieku pierwsze inscenizacje Koriolana uchodziły za bardzo krwawe, ale tutaj, w tej mrocznej pustce sceny wymazany krwią Hiddleston sprawia szczególnie brutalne wrażenie.
Oprócz Toma na scenie zobaczymy również m.in. Marka Gatissa, którego fanom Doktora Who, Sherlocka i reszty brytyjskiej telewizji na pewno nie trzeba przedstawiać. Serialowych akcentów jest tu zresztą więcej, zobaczymy Grenna z Gry o tron czy Wesa ze Sposobu na morderstwo – nie da się ukryć, że ostatnimi czasy młodzi brytyjscy aktorzy mają spore wzięcie. Nie jest to zresztą bezpodstawne, bo większość z nich jest po prostu naprawdę zdolna, co widać i w Koriolanie – zwłaszcza na przykładzie Hiddlestona.
Jakkolwiek sam bohater nie doprowadzałby nas do szału przez całą sztukę, trudno odmówić Hiddlestonowi klasy w budowaniu tej antypatycznej postaci. Koriolan z jego udziałem to bardzo intensywne doświadczenie, to sztuka buzująca emocjami i „ugryziona” od nieco niespodziewanej strony. Nieistniejąca scenografia to dopiero początek nowoczesnych rozwiązań – od muzyki, przez niektóre elementy strojów, aż po malutką teatralną scenę w budynku, który był kiedyś magazynem pełnym bananów… wiele może was w Koriolanie zaskoczyć.
Przede wszystkim zaś może was zaskoczyć to, że Szekspir potrafi porwać nawet wtedy, kiedy nie pisze o miłości, duchach ani namiętnościach… Że odpowiednio zagrany potrafi zafascynować, nawet jeśli tekst nie poruszył w was żadnej struny. I właśnie takich odkryć wam życzę… bo Szekspir może i umarł 400 lat temu, ale mimo wszystko wciąż żyje.