Jeśli za młodu marzyliście o tym, żeby zostać kowbojem, albo bez końca możecie oglądać westerny z Clintem Eastwoodem czy Johnem Waynem – ten miniserial jest dla was. Koniecznie sięgnijcie po nową, siedmioodcinkową produkcję Netflixa Godless!
Zwracam się tu przede wszystkim do wielbicieli gatunku, bo specyficzne, powolne tempo prowadzenia akcji, zwłaszcza rozciągnięte do 7-godzinnej produkcji w odcinkach, nie wszystkim prawdopodobnie przypadnie do gustu… Choć przyznaję, że fanka westernów ze mnie żadna, a jednak serial szybko skradł moje serce – może za sprawą świetnie napisanych bohaterów, a może znajomej obsady. Na ekranie zobaczymy bowiem Michelle Dockery (wyobraźcie sobie lady Mary Crawley z Downton Abbey na Dzikim Zachodzie!), Jacka O’Connella (kto by pomyślał, że szalony Cook ze Skinsów tak zmężnieje!), Thomasa Brodie-Sangstera (dzieciaczka z Love Actually z dziewiczym wąsem) – a oprócz młodych gwiazdek także starych wyjadaczy jak Sam Waterston i Jeff Daniels.
Fabuła kręci się wokół konfliktu pomiędzy nieco nawiedzonym hersztem bandy oprychów Frankiem Griffinem (świetna i nie do końca jednoznaczna rola Danielsa) a usynowionym przez niego rewolwerowcem. Kiedy Roy Goode (Jack O’Connell) opuszcza swojego mentora i kradnie mu łup z ostatniego napadu, urażona duma bierze górę – Griffin przysięga zemstę i obiecuje bolesną śmierć każdemu, kto udzieli zbiegowi schronienia. Taki niewesoły los Roy Goode ściąga do opuszczonego przez Boga miasteczka La Belle, na skutek tragicznego wypadku w kopalni zamieszkałego głównie przez wdowy i dzieci.
Czy Roy Goode ochroni La Belle i jego mieszkanki, a może to one uratują jego i wskażą mu nową drogę? Godless to świetny przykład na to, że wzbogacenie scenariusza o kilka wyrazistych, silnych postaci kobiecych nawet tak ociekającemu testosteronem gatunkowi jak western nie robi krzywdy. Wręcz przeciwnie, dodaje mu nieco kolorytu i wiarygodności. Słynni rewolwerowcy dalej tradycyjnie mogą się wyzywać na pojedynki i popisywać sztuczkami z bronią, ale to wcale nie stoi w sprzeczności z opowiadaniem historii wdów i sierot, które po tych strzelaninach i innych pułapkach życia na Dzikim Zachodzie zostają same i jakoś muszą się w tej rzeczywistości odnaleźć.
Godless celnie kreśli portrety ludzi wrzuconych w sytuacje, w których nigdy nie chcieli się znaleźć, poszukujących samych siebie i starających się po prostu przetrwać w surowych, spalonych słońcem i naznaczonych śmiercią realiach. W mieście pozbawionym mężczyzn obrona przed złoczyńcami nie jest jedynym problemem. Czyimi rękami postawić nowe budynki, jak negocjować biznesowe kontrakty, gdy kobiecego głosu nikt nie słucha, jak wychować synów pozbawionych ojcowskiego wzorca, wreszcie jak radzić sobie ze zwykłą, ludzką samotnością – na każde z tych pytań bohaterki serialu muszą znaleźć odpowiedź. Dla jednych oznacza to wybicie się na niezależność, dla innych wdzięczenie się do każdego przejeżdżającego przez miasteczko faceta… każdy radzi sobie, jak umie, i samodzielnie musi się mierzyć z konsekwencjami swoich decyzji.
Ale choć to kobiece spojrzenie może być traktowane jak nowość, Godless w żaden sposób nie traci westernowego klimatu. Są tu wielkie łupy, jest szeryf pragnący się wykazać, whisky w saloonie, całodobowo otwarty zakład pogrzebowy, jest łapanie koni na lasso, są pojedynki rewolwerowców, błoto i kurz na ulicach miasteczka – i cała paleta barwnych postaci kierujących się sobie tylko znanymi kodeksami moralnymi. Jako że marna ze mnie znawczyni westernów, nie powiem wam, z jakich konkretnie produkcji Godless czerpie inspirację i jakie kultowe sceny odtwarza we własnym scenariuszu – ale mam przeczucie, że znajdzie się tego niemało, bo klimat (przynajmniej dla takiego laika jak ja) jest oddany świetnie.
Zdecydowanie na plus muszę też zaliczyć rozegranie wątków miłosnych – a tych w serialu nie brakuje. Czy to pierwsza miłość zastępcy szeryfa, kobiety szukające pocieszenie nawzajem w swoich ramionach, czy wreszcie główny trójkąt szeryf–charyzmatyczna wdówka–rewolwerowiec przybłęda – wszystko to rozegrane jest gdzieś w tle i ze sporą rezerwą. Nie ma tu naiwnego „i wszyscy żyli długo i szczęśliwie”, bohaterowie parami nie odjeżdżają w kierunku zachodzącego słońca, jeśli już coś się między nimi dzieje, to prozaicznie, zwyczajnie, trochę może nawet surowo, tak jak surowe są warunki, w których przyszło im się spotkać. Paradoksalnie w takim ujęciu chemia pomiędzy bohaterami jest dużo bardziej widoczna, niż gdyby na każdym kroku padali sobie w ramiona… a chemia pomiędzy Jackiem O’Connellem i Michelle Dockery to prawdziwa uczta dla oka.
Cały zresztą serial bardzo ładnie się prezentuje – z dopracowaną scenografią, klimatycznymi ujęciami w plenerze, preriową paletą barw i ciekawym akcentowaniem kolorów w retrospekcyjnych scenach. O tym, że to serial pełen ładnych ludzi nawet nie wspominając… kurz, krew i błoto nie są w stanie przykryć urody głównych bohaterów, więc zdecydowanie jest na co popatrzeć.
Jeśli lubicie dobre, staroświeckie strzelaniny i samotników przemierzających Dziki Zachód w poszukiwaniu szczęścia, koniecznie sięgnijcie po Godless – będziecie mile zaskoczeni!
1 komentarz
Rozważałam seans Godless, ale trochę zniechęca mnie to możliwe „rozwleczenie” całości, zwłaszcza że na dniach wchodzi serial Dark, który na pewno planuję zobaczyć.
Komentarze zostały wyłączone.