Z Bożej Łaski Królowa Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej, Antigui i Barbudy, Australii, Bahamów, Barbadosu, Belize, Grenady, Kanady, Jamajki, Nowej Zelandii, Papui-Nowej Gwinei, Saint Kitts i Nevis, Saint Lucia, Saint Vincent i Grenadyn, Tuvalu i Wysp Salomona, przewodnicząca Wspólnoty Narodów, Obrończyni Wiary, Elżbieta II kończy dzisiaj 86 lat. Zacny wiek. I bardzo dobra okazja, żeby w rytualny wręcz sposób przy Earl Greyu i muffinkach obejrzeć Królową w reżyserii Stephena Frearsa.
Nie sądzę, żeby film, który zdobył tak mnóstwo nagród z Oscarem dla Helen Mirren za rolę Elżbiety II na czele, trzeba było jeszcze zachwalać i komukolwiek polecać. Pozwolę sobie więc jedynie na totalnie subiektywną na jego temat refleksję.
Królowa jest filmem, do którego co jakiś czas wracam. Głównie wtedy, kiedy odczuwam głód brytyjskości i obcowania z rodziną królewską, jakkolwiek to brzmi. Za to Alexandre Desplat i jego autorstwa ścieżka dźwiękowa do Królowej umila mi czas znacznie częściej. Ale moja dla tego pana sympatia to już trochę osobny temat.
Film pokazuje zaledwie kilka dni z życia królowej, były to jednak dni, które wstrząsnęły monarchią, Wielką Brytanią i sporą częścią świata. Kiedy księżna Diana zginęła pod koniec sierpnia 1997 roku, miałam zaledwie siedem lat. Nie bardzo miałam pojęcie, dlaczego ta kobieta jest taka ważna i dlaczego tyle się mówi o jej życiu i śmierci. Ale nawet do tak małego dziecka, jakim wtedy byłam, docierały echa sporu i kontrowersji wokół pogrzebu Diany. Te echa długo jeszcze nie milkły, całymi latami media wracały do tego tematu, ukazując kryształowo czystą Dianę na pozycji ofiary i „tą złą” królową Elżbietę, która nawet w obliczu tragedii nie wykonała żadnego ciepłego gestu względem swojej byłej synowej. Pamiętam, że choć niewiele jeszcze rozumiałam, było mi wtedy przykro, a Elżbieta II wydawała mi się złą kobietą i wylądowała w mojej głowie gdzieś na półce obok macochy Kopciuszka i złych wiedźm. Z czasem te uczucia przygasły, rosła moja niewytłumaczalna fascynacja wszystkim, co brytyjskie, z królową na czele, zawsze jednak ta sprawa w jakiś sposób kładła się cieniem na moim obrazie królowej Elżbiety. Trzeba było dopiero filmu Stephena Frearsa, żeby pomóc mi zrozumieć złożoność tamtej sytuacji.
Królowa jest filmem, który pokazuje oba stanowiska, żadnego nie oceniając. Z jednej strony mamy więc społeczeństwo opłakujące ukochaną księżną Dianę, Królową Ludzkich Serc, widzimy tony zniczy i kwiatów, tłumy zbierające się pod pałacem Buckingham i rosnące niezadowolenie reakcjami, a może raczej brakiem reakcji, decyzji i działań, jakie w opinii społeczeństwa powinna podjąć królowa. Słyszymy padające zewsząd zarzuty pod adresem monarchii, oskarżenia i obarczanie rodziny królewskiej winą za nieszczęśliwe życie i podejrzaną śmierć Diany.
Z drugiej strony mamy szansę podejrzeć to, co działo się wewnątrz rodziny królewskiej. Widzimy Elżbietę II przeżywającą całą sytuację na swój własny sposób, kobietę wychowywaną trochę jakby w innej epoce, w innych warunkach, od dziecka przygotowywaną do roli królowej, do przeżywania emocji po cichu, dyskretnie, do godnego służenia swojemu ludowi. I nagle od tej przywiązanej do tradycji kobiety oczekuje się łamania protokołów i zasad, publicznego wyrażania emocji, obnoszenia się z żałobą, która jej zdaniem jest i powinna być sprawą prywatną, rodzinną. Królowa znajduje się w sytuacji nie do pozazdroszczenia – musi wybierać pomiędzy oczekiwaniami swojego ludu, a wszystkim, czego ją nauczono i czym kierowała się przez pięćdziesiąt lat służby Brytyjczykom. Nie jest to łatwy wybór, zwłaszcza że Elżbieta II powoli zaczyna rozumieć, że czasy monarchii takiej, jaką znała, przemijają bezpowrotnie, że świat się zmienił, a społeczeństwo, któremu tak wiernie służyła przez prawie całe swoje życie, zdaje się jej wysiłków nie doceniać i oczekiwać od niej zgoła czegoś innego.
Gdzieś pośrodku tego wszystkiego tkwi świeżo upieczony premier Tony Blair (Michael Sheen), który doskonale wychwytuje nastroje społeczne i mówi dokładnie to, co Brytyjczycy chcą usłyszeć. Jednocześnie postawa rodziny królewskiej napawa go przerażeniem. Odbierając od ludu coraz bardziej niechętne względem monarchii sygnały, Tony Blair stara się ją ratować, podpowiadając królowej, czego się od niej oczekuje, a w pewnym momencie wprost mówiąc jej, co powinna zrobić. Jest to zadanie wyjątkowo niewdzięczne, premier musi pokonywać nie tylko królewski opór przed zmianami, ale i niechęć wobec swoich wysiłków we własnym środowisku. Widzowie przechodzą przez film niejako u jego boku, początkowo reagując niedowierzaniem i złością na sygnały płynące z pałacu Buckingham, w miarę poznawania królowej dochodzą jednak do zrozumienia dla jej, jak się okazuje całkiem uzasadnionej, wizji świata i monarchii.
Królowa jest filmem, który był, pozwolę sobie powiedzieć, społecznie potrzebny. Rzuca nowe światło na sprawy interpretowane dotąd bardzo jednostronnie, uchyla rąbka tajemnicy, pozwala zajrzeć za kurtynę oddzielającą Elżbietę II od reszty świata. Nie jest tak, że nagle widzimy królową jako miłą babcię w różowych kapciach, co to, to nie. Elżbieta II wciąż jest nieco surowa, pełna godności, trochę sztywna w zachowaniu. Mamy jednak szansę spojrzeć na nią przede wszystkim jak na człowieka, na którym spoczywa niełatwy do udźwignięcia ciężar odpowiedzialności. Mamy szansę spojrzeć na świat jej oczami i postarać się zrozumieć, co niesie ze sobą rola ostatniej prawdziwej królowej, królowej oddanej tradycji. Po jej odejściu monarchia brytyjska nie będzie już taka sama.
Niech więc nam z Bożej łaski królowa Elżbieta II miłościwie panuje jak najdłużej i w dobrej kondycji.