Carol: gdyby Anna Karenina kochała kobiety…

by Mila

4 marca, niecały tydzień po rozdaniu Oscarów na ekrany polskich kin dostojnie i zmysłowo wkroczy Carol. Oznacza to, że przeciętny polski widz jeszcze przed seansem będzie miał na temat tego filmu wyrobione zdanie, a podpowiadać mu w tej kwestii będzie ilość statuetek, jaka na sześć oscarowych nominacji zostanie ostatecznie Carol przyznana. Ale to, czy Akademia w swej wspaniałomyślności postanowi docenić Cate Blanchett, Rooney Marę, reżysera, kostiumy, scenariusz i muzykę, nie ma tak naprawdę większego znaczenia… bo bez względu na werdykt Akademii Carol i tak ociera się o doskonałość.

Carol zabiera nas prosto do Nowego Jorku lat pięćdziesiątych i przedstawia nam dwie pozornie różne kobiety. Tytułowa bohaterka, z klasą zagrana przez Cate Blanchett, jest dojrzałą, zamożną i zamężną kobietą, która doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak ogromne wrażenie robi na wszystkich wokół… i to niekoniecznie na płci przeciwnej. Therese (Rooney Mara zadziwiająco przypominająca Audrey Hepburn) to z kolei właściwie jeszcze zagubione w swej dorosłości dziewczątko o ogromnych oczach i chaotycznym życiu osobistym. Gdy ją poznajemy, dziewczyna jest trochę jak listek na wietrze – i nieco bezwolnie zgadza się na wszystko, co by jej zaproponować. Gdy film dobiega końca, patrzymy już na nią inaczej, tak jak i inaczej patrzy na nią Carol – bo przez te dwie godziny pięknego spektaklu obie bohaterki przechodzą sporą przemianę. Widać to wyraźnie w ich twarzach, wzajemnym stosunku do siebie… ale nawet i w scenografii czy kostiumach. W tym filmie każdy drobny szczegół i każdy rekwizyt jest dokładnie przemyślany i coś nam chce powiedzieć.

Nie na darmo w tytule tego tekstu przywołuję Annę Kareninę… bo trudno się pozbyć tego skojarzenia, gdy patrzy się na Carol rozdartą pomiędzy dwoma światami. To kobieta odważna i gotowa podążać za swoimi namiętnościami, ale czasem nawet tej odwagi i determinacji jest za mało, gdy cały świat sprzysięgnie się przeciwko niej, gdy siłą stawia się ją przed niemożliwym do dokonania wyborem, który tak naprawdę oznacza utratę wszystkiego. Przy całej swej sile Carol jest więc przeraźliwie samotna i bezsilna – zawieszona pomiędzy kobietą, z którą nie wolno jej być, a dzieckiem, którego nie ma serca opuścić.

Kadr z filmu Carol, reż. Todd Haynes, 2015.

Uczucie pomiędzy bohaterkami rodzi się po cichu i dyskretnie, choć nabierze w końcu takiej siły, by poważnie wstrząsnąć ich życiem. Ale w tym filmie wszystko jest dyskretne, subtelne, delikatne. Wszystko, co ma zostać powiedziane, Blanchett i Mara nakreślają spojrzeniami, niezauważalnie zmysłowym gestem, niedopowiedzeniem. Nie trzeba tutaj słów, więc gdy słowa w końcu padają, to niemal tak, jakby ziemia się nagle zatrzęsła. Nie trzeba tutaj epatować ani nagością, ani seksem, bo wszystko równie dobrze można powiedzieć metaforą. A te erotyczne sceny, które się ostatecznie w filmie znalazły, są przede wszystkim fabularnie potrzebne, a poza tym po prostu piękne, zmysłowe i w pewien sposób delikatne.

I właśnie cała ta subtelność, cała ta delikatność wynosi Carol na szczyt i wysoko ponad małostkowe głosy z góry negatywnie nastawione do tematu. O tym filmie nie da się powiedzieć, że to jakakolwiek propaganda, cokolwiek to miałoby właściwie znaczyć. Nie da się powiedzieć, że szokuje na siłę, bo nie szokuje wcale, a wszystko jest w nim zupełnie i po ludzku naturalne i na swoim miejscu. Tak naprawdę nie da się nawet powiedzieć, że to film „o lesbijkach”. Bo Carol jest ponad wszelkimi kategoriami. Zmysłowo mówi o miłości, szepcze o tęsknocie, bólu, nadziei, pragnieniu, o wspólnym byciu obok siebie. Tylko tyle. I aż tyle.

Carol z powodzeniem mogłaby zostać filmem roku. Gdyby nie to, że doceniono wszystkie jej ważne części składowe… aktorstwo, kostiumy (druga nominacja dla Sandy Powell), scenariusz, muzykę niemal jak z Godzin i zdjęcia… ale jakimś cudem zapomniano docenić efekt końcowy, który wyrasta na nich jeszcze większy i jeszcze lepszy niż każdy element z osobna. Ale tak naprawdę nie ma to większego znaczenia. Carol nie musi podbijać Akademii, wystarczy, że podbija serca widzów.

Jeśli Carol podbiła i wasze serca, nie zapomnijcie oddać na nią głosu w Oscarowej Sondzie:

Przeczytaj także: