Prawdopodobnie jako jedna z ostatnich osób w malowniczym kraju nad Wisłą poszłam wreszcie zobaczyć Zimną wojnę Pawła Pawlikowskiego i przekonać się, o co tyle szumu, czemu Cate Blanchett tak ochoczo wyściskała Joannę Kulig i Tomasza Kota, skąd te wszystkie brawa i miłe słowa w Cannes. Czy uważam, że są zasłużone?
Kino polskie
Macie czasem tak, że wychodzicie z kina i nie bardzo wiecie, co powiedzieć? Prawdopodobnie tak, bo między innymi to jest miarą mocnych filmów… Ale czy czasem wychodzicie z kina i macie poważne problemy z ustaleniem, czy film wam się w ogóle podobał? Takie dziwne zawieszenie dopadło mnie po premierowym seansie pierwszego od ponad siedmiu lat filmu Pawła Sali, reżysera Matki Teresy od kotów.
Obejrzałam ostatnio kilka polskich filmów pod rząd i naszła mnie pewna refleksja. O współczesnymi polskim kinie można powiedzieć naprawdę sporo… a w ostatnich latach coraz częściej sporo dobrego. Ale choć powoli wygrzebujemy się chyba z mrocznego okresu, w którym synonimem rodzimej kinematografii były wyjątkowo żenujące komedie, wciąż są jeszcze takie plagi, które od dawna nękają polskie produkcje – i jakoś trudno mieć nadzieję, że wkrótce znikną. Oto one:
Polskie kino ma poważny problem – większość zwiastunów naszych rodzimych produkcji zapowiada zupełnie inne filmy, niż potem dostajemy na ekranie. Tak było też w przypadku pełnometrażowego debiutu Pawła Maślony Atak paniki. Zwiastun zapowiadał coś, czego wcale nie miałabym ochoty oglądać – typową współczesną polską komedię pełną prostackich, wulgarnych i momentami aż obrzydliwych żartów. Ale nie dajcie się zwieść zapowiedziom! Wbrew pozorom Atak paniki to zaskakująco dobry, całkiem zabawny i inteligentnie poprowadzony film. Nie tylko „jak na polskie warunki”.
Prawie zawsze, kiedy wybieram się na polski film, mam wrażenie, że nasze rodzime kino opiera się głównie na trzech filarach: koszmarnych komediach romantycznych, świetnie nakręconych biografiach i Wojtku Smarzowskim. W tej ostatniej kategorii mieści się oczywiście nie tylko sam Smarzowski, ale jego specyficzny, mroczny styl kręcenia filmów, który inni twórcy chętnie podpatrują – tak jak na przykład Arek Jakubik w reżyserowanych przez siebie obrazach albo debiutujący w tym roku za kamerą Piotr Domalewski.
Największy problem z kinowymi hitami jest taki, że ich twórcy często nie wiedzą, kiedy powiedzieć dość i zejść ze sceny. Nigdy nie sądziłam, że to powiem, ale całkiem możliwe, że za część sukcesu Love Actually odpowiada to, że nikomu nie przyszło do głowy kręcić kontynuacji i robić żerującego na nostalgii skoku na kasę fanów. Nikomu – oczywiście poza twórcami naszych rodzimych Listów do M.
Nowy film Łukasza Palkowskiego Najlepszy zbiera sporo pozytywnych recenzji. I rzeczywiście, idealnie wpisuje się w sztandarowy już nurt współczesnego polskiego kina – serię naprawdę udanych fabularyzowanych filmów biograficznych. Z miejsca trafia na tę samą półkę co Bogowie czy Sztuka kochania… pytanie tylko, czy to na pewno dobrze.
Kiedy aktorzy postanawiają spróbować swoich sił po drugiej stronie kamery i dla odmiany wyreżyserować film, kusi mnie, żeby skomentować to słowami, że te ich próby są jak hazard – i rzadko kiedy przynoszą spektakularną wygraną. To powiedziawszy, porozmawiamy dzisiaj o filmie wyreżyserowanym i napisanym przez aktora z naszego własnego podwórka: o Prostej historii o morderstwie Arkadiusza Jakubika. Nie jest to co prawda reżyserski debiut aktora, ale chyba nieźle ilustruje tezę, że warto się trzymać w życiu tego, w czym się jest najlepszym.
„Jestem rewolucją seksualną i nadchodzę” – mówi doktor Michalina Wisłocka głosem Magdaleny Boczarskiej w najnowszym filmie Marii Sadowskiej. Zwróćcie uwagę na to nagromadzenie damskich nazwisk, bo dostaliśmy właśnie świetny, bardzo kobiecy film – i to w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Dzisiaj miał być tekst o Beksińskich i Ostatniej rodzinie, która właśnie wchodzi do kin. I niby będzie… chociaż nie jestem pewna, na ile będzie to tekst udany. Bo po dwóch dniach intensywnych rozmyślań dalej nie wiem, co właściwie sądzę o filmie Matuszyńskiego.
- 1
- 2